Kościół katolicki w Niemczech dobrze rozpoznał politycznego gangstera. I argusowymi oczami przypatrywał się rosnącym w siłę pod koniec lat 20. XX w. nazistom z hitlerowskiej partii NSDAP. Kiedy Hitler nie sięgnął po władzę na drodze puczu (1923 r.) i poszedł po nią w wyborach, zwiększając swój sukces przy urnie z rachitycznych 2,6 proc. w 1928 r. do 18,3 proc. w roku 1930, a liczbę mandatów z 12 na 107, biskupom zapaliło się czerwone światełko. Tym bardziej że stosunek Hitlera do religii jawił się im od początku jako „ubogi w treści”. Oficjalnie lider populistycznej NSDAP nigdy nie wystąpił z Kościoła katolickiego. I do 1933 r. płacił kościelny podatek. Dopiero kiedy w 1934 r. już jako kanclerz przejął urząd głowy państwa, zapowiedział, że zaprzestaje płacenia podatków na państwo i Kościół. A urząd finansowy w Monachium skreślił go z listy płatników.
Kościół katolicki w niemieckim międzywojniu
Biskupi określali nazistowskie poglądy dotyczące Kościoła, szkoły, religii i rasy jako „wypaczone i fałszywe”, co skłoniło nawet Episkopat do wydania katolikom zakazu wstępowania w szeregi hitlerowskiej partii. W istocie bardzo pragmatycznemu w tym czasie Hitlerowi solą w oku jawiło się upolitycznienie Kościoła. Jego najbardziej polityczne ramię, katolicka partia Centrum, w optyce Hitlera za nic miała narodowe dobro, czyli zerwanie z upokarzającym dyktatem z Wersalu, który Niemcy okroił terytorialnie, pozbawił wielkiej armii i obdarł z marzeń o wielkim państwie w sercu Europy (traktat wersalski, 28 czerwca 1919 r.). Najtrafniej stosunek Kościoła do NSDAP spointował katolicki publicysta Walter Dirks (1901–1991): „Katolicyzm z otwartą przyłbicą toczy wojnę obronną przeciwko narodowemu socjalizmowi”. Owszem, istniała katolicka mniejszość kibicująca Hitlerowi. Wśród niej prym wiódł benedyktyński opat Alban Schachleiter (1861–1937), który kierując się taktycznymi względami, wspierał narodowych socjalistów w ich walce z religią protestancką.
Czytaj więcej
Rozejrzyjmy się wokół siebie. Ile urządzeń codziennego użytku nosi nazwy: Bosch, Zeiss czy Siemens? Samochodami jakich marek jeździmy do pracy lub na wakacje? BMW, Audi, Volkswagen czy Mercedes? Gdzie kupujemy do nich paliwo? Może na stacji Shell? A gdzie trzymamy swoje oszczędności? Może w Deutsche Banku? Czy znamy ponurą historię tych firm? Czy wiemy, jakie cierpienie stoi za tymi nazwami?
Biskupi stali na czele instytucjonalnego Kościoła katolickiego, przewodząc 23 mln katolików (jedna trzecia mieszkańców Niemiec). Ale w różnej od Episkopatu zależności operowała wręcz armia organizacji świetnie zorganizowanego laikatu, od katolickiej partii Centrum, przez religijne stowarzyszenia branżowe i związki zawodowe, po katolickie przybudówki młodzieżowe, harcerskie i sportowe oraz wydawnictwa i prasę. Tylko pod tą ostatnią flagą ukazywało się 400 tytułów gazet, tygodników i magazynów. W partii Centrum angażowali się upolitycznieni prałaci. Najbardziej monsignore Ludwig Kaas (1881–1952), rzadziej obecny przed ołtarzem niż w ławach poselskich Reichstagu. W 1928 r. Kaas został nawet szefem partii. Silne więzy przyjaźni łączyły go z nuncjuszem papieskim w Berlinie, arcybiskupem Eugenio Pacellim (1876–1958; w latach 1939–1958 papież Pius XII). Ten watykański dyplomata o wyniosłym obliczu faraona reprezentował dumę Kościoła katolickiego, przemierzając Berlin i jego dyplomatyczne salony w długim na dwa metry purpurowym płaszczu z jedwabiu. Nic dziwnego, że nuncjusz o niczym innym nie marzył, jak tylko o tym, żeby w Republice Weimarskiej – nie dość, że rachitycznym, to jeszcze demokratycznym wcieleniu Niemiec po ich klęsce w I wojnie światowej – prawa Kościoła katolickiego przypieczętować konkordatem. Ale kolejne gabinety weimarskie, z zapiekle kłócącymi się koalicjantami, w tym socjaldemokratami, wcześniej seryjnie upadały, zanim ktokolwiek zgodził się na konkordat.
Pacellemu wymarzony konkordat nad Renem mogła arytmetycznie zagwarantować większościowa koalicja nazistów z NSDAP i katolików z Centrum. Okazja do tego nadarzyła się, gdy Republika Weimarska, bezradna wobec pięciomilionowego bezrobocia w kraju wywołanego wielkim kryzysem 1929 r., ratowała się podwójnymi wyborami w 1932 r. Zwycięsko z nich wyszli narodowi socjaliści Hitlera. Niemiecki Episkopat nawoływał wprawdzie, i to wbrew oczekiwaniom Watykanu, do potępienia narodowego socjalizmu. Ale wierchuszka katolickiej partii Centrum, na czele z Kaasem – którą z oddali wspierał wiedziony nadzieją na konkordat Pacelli (w międzyczasie awansowany z nuncjusza w Berlinie na pierwszą po papieżu osobę: kardynała sekretarza stanu kierującego agendą zagraniczną Stolicy Apostolskiej) – liczyła na koalicję z nazistami. Cel koalicji: przetrzebienie skóry rosnącym w siłę niemieckim komunistom. Dwukrotne wybory w 1932 r., w czerwcu i listopadzie, odbywały się bowiem w cieniu sukcesów komunistów w Hiszpanii i Meksyku – zatrważających zarówno z punktu widzenia nazistów, jak i katolików z partii Centrum.