Ta prostokątna budowla o wymiarach: 40,93 x 13,41 x 20,70 m skrywa w sobie jedno z największych dzieł stworzonych ręką człowieka. Nigdy nie była przeznaczona dla mas. A już na pewno nie dla tysięcy turystów dziennie, którzy wydeptują jej renesansową posadzkę. Ale mało kto zwraca na nią uwagę, gdyż oczy wszystkich narkotycznie wbite są w ołtarz i sklepienie. Aż 5 mln turystów rocznie – taki wynik plasuje ją na drugim miejscu pod względem frekwencji wśród muzealnych atrakcji świata, tuż za Luwrem.
Prywatna kaplica Sykstusa IV
Wybudowano ją w latach 1475–1483 dla papieża Sykstusa IV, by w pałacu papieskim miał pod ręką prywatną kaplicę. Wzniesiono prostą surową bryłę: wewnątrz hala, z zewnątrz twierdza. Ledwo robotnicy zeszli z rusztowań, Sykstus IV sprowadził artystów z Florencji, aby razem z miejscowymi mistrzami pędzla wielkimi malowidłami – wszystkie tej samej wielkości – ozdobili boczne ściany kaplicy (1481 r.). XV-wieczny malarski dream team w rekordowym tempie, bo w ciągu półtora roku, ukończył 16 fresków ze scenami biblijnymi: 12 na ścianach bocznych, po sześć na każdej, oraz cztery na ścianie ołtarzowej. W centralnej części ołtarza, poniżej dwóch okien, które wpuszczały nieco słonecznego światła, jeden z florenckich mistrzów Pietro Perugino namalował mistrzowskie dzieło „Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny”.
Czytaj więcej
W Warszawie można oglądać od 18 listopada immersyjną wystawę „Kaplica Sykstyńska. Dziedzictwo” na błoniach PGE Narodowego od strony Alei Zielenieckiej.
W zatrudnionej przez Sykstusa IV pierwszej szóstce malarzy końca XV wieku znalazł się Sandro Botticelli (jego „Narodziny Wenus” do dziś pobudzają ludzki umysł, a przy okazji popkulturę). Spod ręki włoskiego papieskiego sekstetu wyszły epizody życia Jezusa i Mojżesza. Wszystkie freski teologicznie korespondowały ze sobą. Jeśli Mojżesz zapoczątkował dzieje Izraela, to Jezus dał początek chrześcijaństwu. Sama kaplica papieska symbolizowała unicestwioną świątynię jerozolimską. A jako nowa Arka Przymierza reprezentowała misję Kościoła prowadzącego ludzkość ku zbawieniu. 15 sierpnia 1483 r. w uroczystość Wniebowzięcia Maryi, gdy ledwo ukończone freski były jeszcze mokre, Sykstus IV poświęcił kaplicę. Do Rzymu wkroczył renesans – od razu w postaci niezwykłej antologii.
Dopiero 30 lat później kolejny następca Sykstusa, papież Juliusz II, zlecił żyjącej legendzie – Michałowi Aniołowi – pomalowanie sklepienia kaplicy postaciami 12 apostołów. W zamierzeniu papieża miały one artyzmem i treścią rywalizować z 16 istniejącymi freskami. Michał Anioł, ten artystyczny geniusz, który uważał się za rzeźbiarza, nie zaś malarza, z niechęcią przystąpił do pracy. Wolał ukończyć dzieło życia – marmurowy grobowiec papieża z zawrotną liczbą 42 rzeźb, który miał stanąć we wznoszonej bazylice św. Piotra. Ale neurotyczny Juliusz II zapłacił zaliczkę za sklepienie. Michał Anioł, wiecznie w finansowych potrzebach, rozpoczął w Sykstynie budowę rusztowania, z platformą zawieszoną ponad 18 m nad posadzką. Pracował w kurzu i gorącu wytworzonym przez niezliczone świece mające swym blaskiem uzupełnić niedobór naturalnego światła. Najczęściej stał wyprężony jak struna, z głową odchyloną do tyłu, co sprawiało mu koszmarny ból. Każdego dnia ścigał się z czasem. Musiał zdążyć z położeniem w ciągu 12 godzin porcji mokrego wapiennego podkładu. Dopiero wtedy mógł malować. Kiedy w szalonym tempie zamalował jedną trzecią sklepienia, sprawdziły się najgorsze obawy. Srogi północny wiatr spowodował absolutną katastrofę. W miarę jak powierzchnia wysychała, na malowidłach zaczęła się krystalizować sól. Na szczęście papież sprowadził architekta Sangalla, który potrafił usuwać nalot.