Obecnie w stomatologii stosuje się różne metody znieczulania pacjentów, łącznie z najnowszym znieczulaniem komputerowym, w którym środek znieczulający podaje się do tkanek pacjenta w takim tempie, by się natychmiast wchłaniał, co jest właśnie zadaniem komputera sprzężonego z dozownikiem leku. Dzięki temu unika się efektu nieprzyjemnego i bolesnego rozpierania, towarzyszącego często tradycyjnym metodom znieczulania. Jest to technika najnowsza, tak skuteczna i wygodna (dla lekarza i dla pacjenta), że niektórzy producenci swoje systemy komputerowego znieczulenia nazywają „różdżką czarodziejską”. Zobaczmy jednak, jak to bywało w przeszłości.
Pierwsze próby znieczulania
W moim wcześniejszym artykule „Z dziejów techniki dla dentystyki” pisałem o zabiegach dentystycznych w starożytności. Wiadomo, że potrafili to robić ponad 4 tys. lat temu Egipcjanie, którzy przygotowywali pacjenta do zabiegu w ten sposób, że kazali mu przed zabiegiem żuć kłącza lub liście roślin mających wpływ analgetyczny, oszałamiający i narkotyczny. Wykorzystywany był lulek (roślina halucynogenna) oraz wywar z makówek maku lekarskiego, czyli opium. Podobne metody stosowali dentyści w starożytnych Chinach, którzy w celu znieczulenia pacjenta podawali mu napary z mandragory i haszyszu. Chińczycy stosowali również w celu ograniczenia bolesności zabiegów akupunkturę i tzw. przyżeganie. Znana była lokalizacja 26 meridianów (punktów akupunkturowych), których nakłuwanie miało redukować ból zębów, oraz sześciu meridianów dla dziąseł. Co ciekawe, na długo przed tym, zanim medycyna zachodnia zaczęła pozytywnie rozważać korzystanie z akupunktury, w odniesieniu do dentystyki stosowano metodę ograniczania bolesności zabiegów poprzez nakłuwanie płatka ucha po przeciwnej stronie w stosunku do leczonego zęba.
Czytaj więcej
Do mniej miłych zdarzeń w życiu każdego z nas należą wizyty w gabinetach dentystycznych. Obecnie są one wyposażone w wiele urządzeń technicznych, które ułatwiają pracę lekarzom i zmniejszają dyskomfort pacjentów. Ale przyjrzyjmy się, jak to wyglądało na przestrzeni wieków.
Dość szczególny sposób ochrony pacjenta przed bólem mieli Asyryjczycy w IV stuleciu p.n.e. Mianowicie, gdy pacjent miał mieć bolesny zabieg (np. wyrwanie zęba), to uciskano mu tętnicę szyjną, przez co ograniczano dopływ krwi do mózgu. Następstwem była utrata przytomności i w tym stanie omdlenia pacjenta przeprowadzano zabieg. Pacjent wracał do przytomności dość szybko, ale podczas zabiegu nie cierpiał.
W okresie helleńskim grecka sztuka medyczna przodowała w basenie Morza Śródziemnego, a zalecenia ojca medycyny Hipokratesa były skrupulatnie przestrzegane. W zakresie leczenia zachowawczego (usuwanie próchnicy) Hipokrates zalecał stosowanie wynalezionego przez siebie ręcznego wiertła nazywanego tympanum, przed użyciem którego nakazywał oszołomić pacjenta naparem z narkotycznych ziół; przy ekstrakcji zębów zalecał, żeby wyrywać zęby, które się już chwieją. Oczywiście nie zawsze ząb, który trzeba było usunąć, był już na tyle rozchwiany, żeby ekstrakcja mogła się odbyć mało boleśnie, ale wtedy Hipokrates zalecał zabiegi przygotowawcze, głównie przyżeganie, które – stosowane cierpliwie przez jakiś czas – prowadziło do rozchwiania zębów. Zasada, którą Hipokrates stale głosił: primum non nocere (po pierwsze nie szkodzić pacjentowi), w odniesieniu do dentystyki przekładała się na zasadę „nie siłą, tylko sposobem”.