Nowy świat Wielkiego Brata

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Marcus Brauchli, były redaktor naczelny „The Wall Street Journal” i redaktor wykonawczy „The Washington Post”, członek rady nadzorczej Gremi Media SA, wypowiedział zdanie, które – wszak wypowiedziane przez eksperta tej klasy! – budzi grozę: „Twierdzę, że Facebook był strasznie destrukcyjny dla demokracji i samej istoty wolności słowa na rynku idei”.

Publikacja: 13.07.2023 21:00

W 2010 r. twórca serwisu społecznościowego Facebook Mark Elliot Zuckerberg został Człowiekiem Roku t

W 2010 r. twórca serwisu społecznościowego Facebook Mark Elliot Zuckerberg został Człowiekiem Roku tygodnika „Time”

Foto: Wu Kaixiang/Xinhua/Photoshot/be&w

Być może dotyczy to znacznie szerszych zagadnień. Od lat bowiem pojawiają się przypuszczenia, że Facebook i pokrewne mu komunikatory mogą być najdoskonalszymi narzędziami inwigilacji w historii ludzkości. Nikt nigdy nie pośredniczył w przepływie tak wielu i tak wrażliwych danych o nas wszystkich jak amerykański konglomerat Meta Platforms Inc.

Do niedawna magazynowanie niektórych danych osobistych było naruszeniem amerykańskiej Karty praw podstawowych. Jedynie CIA nie przejmowała się konstytucją i uzasadniała swoje działania tym samym prawem, na mocy którego Narodowa Agencja Bezpieczeństwa zbudowała bazę danych zapisanych rozmów telefonicznych czy e-maili w latach 90. XX wieku.

Czytaj więcej

Apple, Google i inni. Ideały porzucone w Chinach

Jedyną instytucją formalnie nadzorującą CIA jest Sąd ds. Zagranicznej Inwigilacji Wywiadowczej (Foreign Intelligence Surveillance Court) znany jako FISA. Instytucja ta została powołana ustawą z 1978 r. w celu kontroli i sankcjonowania tych działań CIA, które mogłyby naruszać prawo międzynarodowe. Po 11 września 2001 r., dzięki zapisom ustawy Patriot Act, uprawnienia kontrolne tego sądu wyraźnie jednak zmalały. Do tego należy pamiętać, że na 17 agencji wywiadowczych w USA tylko cywilna CIA jest niezależna od rządu. Pozostałe 16 agencji wywiadowczych nie są kontrolowane przez FISA i podlegają sześciu ministrom, a ich wspólne działania koordynuje dość mało znany, ale potężny urząd dyrektora Wywiadu Narodowego (The Director of National Intelligence – DNI) ustanowiony w 2002 r. Zgodnie z krótką tradycją to stanowisko obejmowali zazwyczaj wojskowi w stopniu admirała bądź przynajmniej trzygwiazdkowego generała, ale za prezydentury Joe Bidena dyrektorem Wywiadu Narodowego została osoba cywilna: 52-letnia prawniczka Avril Haines.

Teoretycznie ma ona prawo w imieniu prezydenta do kontroli każdej resortowej agencji wywiadowczej. Prawda jest jednak taka, że bardziej przypomina szefa Sztabu Generalnego niemającego w rzeczywistości większego pojęcia o układach w dowództwie poszczególnych rodzajów sił zbrojnych.

W samym tylko Departamencie Obrony USA działa dziewięć całkowicie niezależnych agencji wywiadowczych. Taką własną służbę posiadają nawet Ministerstwo Energii, Sekretariat Stanu, Sekretariat Skarbu oraz Departament Sprawiedliwości.

W takim natłoku szpiegów i instytucji uprawnionych do działań wywiadowczych nietrudno o bałagan i przeszkadzanie sobie wzajemnie. Chyba nawet prezydent Biden nie zna wszystkich wzorów legitymacji agentów poszczególnych swoich służb wywiadowczych. Nikt zresztą nie wie, jakie jest ich statutowe zadanie i przed kim bronią Ameryki.

Ze wszystkich 16 agencji wywiadu i kontrwywiadu jedynie FBI, podległe prokuratorowi generalnemu, jest służbą powszechnie znaną i konkurującą z całkowicie niezależną CIA. Pozostałe agencje starają się udowodnić, że ich istnienie ma sens i chronią one kraj przed niebezpieczeństwem zagranicznym i krajowym. Z tego powodu zamiast typowych działań operacyjnych „w terenie” najwygodniejszą formą szerokiego zdobywania informacji wywiadowczych jest po prostu przeszukiwanie tego, co ludzie sami ujawniają. Genialnie proste i jednocześnie przerażające. Jaki jest sens zdobywać bez nakazu sądowego np. zdjęcia czyjegoś mieszkania czy ogrodu, kiedy można wykorzystać to, co ludzie sami wrzucają bezmyślnie do sieci?

Czytaj więcej

Bezos, Pichai, Sandberg, Dorsey. Gwiazdy cyfrowego firmamentu

Zgodnie z orzeczeniami FISA CIA ma prawo gromadzić informacje o obywatelach dopiero wtedy, gdy w toku postępowania śledczego zostaną udowodnione ich powiązania z organizacją terrorystyczną. Wówczas CIA może zabiegać o pozwolenie na przeszukanie baz danych pod kątem amerykańskiego nazwiska. Agencja może gromadzić tego typu informacje jedynie przez pewien okres. Po jego upływie powinny one być usuwane z bazy danych.

Ale regulacje FISA nie dotyczą innych agencji rządowych, co oznacza, że nie mają one takich ograniczeń. Mogą zatem buszować po serwisach społecznościowych i komunikatorach stanowiących prawdziwy skarb dla twórców państwa orwellowskiego. Inwigilacja nigdy nie była łatwiejsza i tak głęboka.

Tajemniczy demaskator

Do 2010 r. wszelkie publikacje o niepokojących praktykach inwigilacyjnych w krajach o rzekomo ugruntowanej demokracji były traktowane jako sensacyjne i niczym nieudokumentowane spekulacje. Dopiero w 2013 r. świat wstrzymał oddech, kiedy pracownik CIA Edward Snowden ujawnił ściśle tajną dokumentację dotyczącą stosowania przez amerykańskie agencje rządowe programu PRISM do podsłuchiwania rozmów telefonicznych i korespondencji elektronicznej obywateli amerykańskich. Snowden dowodził, że w procederze łamania podstawowych praw obywatelskich brały udział wielkie koncerny internetowe, w tym m.in. należący do Microsoftu serwis internetowy oferujący darmowe konta poczty elektronicznej Hotmail, należący do Google’a podobny serwis Gmail, Yahoo!, komunikator Skype, wielki koncern komputerowy Apple Inc. oraz Facebook.  

Czytaj więcej

Rocznica ujawnienia dokumentów USA przez Snowdena. Dziś jest sojusznikiem Putina

Snowden uderzył w najbardziej czuły punkt amerykańskiej demokracji. Współpracujący ze Snowdenem dziennik „The Guardian” ujawnił, że 30 światowych przywódców było podsłuchiwanych przez Amerykanów, w tym kanclerz Niemiec Angela Merkel. Amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego gromadziła metadane wszystkich rozmów krajowych i zagranicznych wykonanych w i ze Stanów Zjednoczonych. Skala inwigilacji przerastała nawet wyobraźnię pisarzy fantastyki naukowej.

Po publikacji materiału Snowden zdołał uciec do Rosji. Na początku 2013 r. Anatolij Kuczerena, rosyjski prawnik Edwarda Snowdena, oświadczył, że jego klient jest skłonny uczynić wszystko, aby z powrotem znaleźć się na amerykańskiej ziemi. W roku 2013 Federacja Rosyjska udzieliła mu azylu politycznego, a Stany Zjednoczone zawiesiły ważność amerykańskiego paszportu. Od tej pory międzynarodowa grupa prawników pod kierownictwem wspomnianego Kuczereny pracowała nad planem powrotu Snowdena, który zapewne zakończyłby się aresztowaniem demaskatora już na granicy. Dlaczego Snowden zrezygnował jednak z powrotu i w 2020 r. przyjął obywatelstwo rosyjskie? Ponieważ obawiał się, że zostanie przejęty na granicy przez wojsko, osadzony w więzieniu wojskowym i sądzony na utajnionym procesie według kodu militarnego (The Uniform Code of Military Justice) opierającego się na artykule I Konstytucji Stanów Zjednoczonych zezwalającym Kongresowi na stworzenie oddzielnych przepisów prawa wojskowego wobec osób, które zdradziły ważne dla bezpieczeństwa narodowego tajemnice państwowe.

Rosyjscy prawnicy rozgłaszali, że Snowdenowi grożą zarówno tortury, jak i kara śmierci, a to ze względu na fakt, że oprócz kradzieży i bezprawnego użycia mienia państwowego, a także przekazania poufnych informacji na temat bezpieczeństwa narodowego nieuprawnionym do tego osobom, Snowden oskarżony został o szpiegostwo na rzecz krajów wrogich USA.

Ten ostatni zarzut stanowi bardzo poważny problem. Nie może on w takiej sytuacji się tłumaczyć, że działał na rzecz przestrzegania praw obywatelskich. Oskarżona z tego tytułu osoba zostaje automatycznie wpisana na listę zdrajców, co oznacza, że do akcji wkracza prokurator wojskowy i specjalny sąd wojenny, a list żelazny prokuratora generalnego USA nie ma żadnej mocy prawnej. Artykuł III Konstytucji Stanów Zjednoczonych, paragraf 3, określa bowiem, że „zdradą przeciwko Stanom Zjednoczonym może być tylko prowadzenie przeciwko nim wojny albo łączenie się z ich wrogami, udzielanie im pomocy i poparcia”. Innymi słowy każda forma pomocy udzielonej – świadomie lub nieświadomie – „wrogom” Ameryki może zostać uznana za zdradę. Co prawda artykuł III konstytucji wskazuje, że „Kongres ma prawo wyznaczać kary za zdradę”, co dawałoby Snowdenowi nadzieję, ale już ustawa Kongresu z 1790 r. nie pozostawia złudzeń: „wszelkie akty zdrady należy karać tylko i wyłącznie karą śmierci”. W 43. numerze pisma „Federalista” z 1790 r. James Madison, uważany obecnie za ojca amerykańskiego systemu sprawiedliwości, tak interpretował ten przepis: „Niekaranie śmiercią zdrady jest aktem urągającym majestatowi państwa”.

Zdrajcą USA może być każdy

Na moment warto się zatrzymać nad tym cytatem. Konstytucja USA jest jedyną na świecie ustawą zasadniczą, która za akt zdrady uznaje prowadzenie wojny przeciw Stanom Zjednoczonym. Co to oznacza? W zasadzie jest to artykuł, który daje możliwość sądzenia na specjalnych zasadach każdego, kto prowadzi wojnę przeciw temu krajowi. Innymi słowy, wypowiadając wojnę Stanom Zjednoczonym, nie możemy oczekiwać w razie przegranej praw należnych nam jako stronie przeciwnej usankcjonowanych przez konwencje genewskie, ale możemy się spodziewać, że zostaniemy skazani na śmierć za zdradę, mimo że żadnego formalnego aktu zdrady z naszej strony nie było.

Klasycznym zastosowaniem tego przepisu Konstytucji USA były wyroki śmierci wydane na niektórych dowódców armii Skonfederowanych Stanów Południa. I chociaż sam prezydent Skonfederowanych Stanów Ameryki Jefferson Davis oraz głównodowodzący armii Konfederacji generał Robert E. Lee uniknęli procesu i stryczka, to do końca życia ciągnął się za nimi tytuł zdrajców, chociaż takowymi nigdy nie byli.  Obaj z tego tytułu zostali pozbawieni czynnych praw wyborczych. Generał Robert E. Lee starał się, by objęła go specjalna powojenna amnestia dla żołnierzy Konfederacji, ale jako rzekomy zdrajca nigdy takiego przywileju nie uzyskał. Znamienne, że Kongres przywrócił mu obywatelstwo amerykańskie dopiero w 1975 r. – na rok przed jubileuszem 200-lecia państwowości amerykańskiej.

Dlaczego zatem demaskator naruszenia podstawowych zasad demokracji i praw obywatelskich na niespotykaną skalę nie może liczyć na proces cywilny? Czy tylko z powodów proceduralnych?

Powrót Edwarda Snowdena do USA może być poważnym problemem zarówno dla amerykańskiego systemu sprawiedliwości, jak i dla establishmentu politycznego. W trakcie procesu może się okazać nagle, że człowiek oskarżony o zdradę po prostu broni praw amerykańskiego suwerena przed orwellowskim państwem. Dylemat prokuratora generalnego USA w tej sprawie polega na tym, że sam fakt ujawnienia informacji o nielegalnym podsłuchiwaniu obywateli amerykańskich i państw sojuszniczych nie jest sensu stricto żadną zdradą, ale wręcz przeciwnie – może zostać zakwalifikowany jako obywatelska walka z nadużyciami władzy. A takie zachowanie chroni przecież II poprawka do Konstytucji USA gwarantująca wolność słowa.

Co zatem może stanowić podstawę do oskarżenia Edwarda Snowdena o zdradę państwa? Na pewno nie informacje o systemie PRISM polegającym na stałym monitorowaniu prywatnej korespondencji elektronicznej i pocztowej. Nie można też jako zdradę zakwalifikować ujawnienia faktu systematycznego nagrywania wszystkich rozmów telefonicznych VoIP oraz kradzież zastrzeżonych informacji zawartych w serwisach społecznościowych. Trudno też nazwać zdradą ujawnianie spisku skierowanego przeciw miliardowi obywateli USA, Kanady i Unii Europejskiej. Zresztą to my sami dobrowolnie łamiemy każdego dnia własne prawa obywatelskie, wysyłając swoje poufne dane do Google’a, Facebooka lub korzystając w USA z usług operatorów takich jak America Online czy AT&T. Żaden system wywiadowczy i kontrwywiadowczy nie posiadał tylu tak intymnych i poufnych wiadomości o swoich obywatelach jak wielkie koncerny obsługujące internet. Snowden jedynie potwierdził, że wszystko, co przechodzi przez łącza największych portali i przeglądarek świata, trafia do systemu gromadzenia danych NSA.

Sam prezydent George W. Bush przyznał publicznie w czasie konferencji w Białym Domu 17 grudnia 2005 r., że nakazał przechwytywanie wszystkich międzynarodowych kontaktów „ludzi powiązanych z Al-Kaidą” (czytaj: każdego z nas) i „innymi organizacjami terrorystycznymi” (czytaj: wszystkimi firmami i organizacjami świata).

Uważaj na Facebooka

Od początku lat 80. NSA miała dostęp do telefonów, faksów i łączności internetowej, a to oznacza, że istnieje zapis każdej rozmowy telefonicznej, jaką wykonaliśmy przynajmniej w ciągu ostatnich dwóch dekad. Krzyczałeś przez telefon, byłeś wulgarny, kłamałeś, namawiałeś kogoś do czegoś złego? Wszystko to jest zachowane!

Wśród tych wszystkich narzędzi, które służą masowej inwigilacji, najprzydatniejszym jest tak popularny Facebook. Z rozbrajającą szczerością potwierdzili to zresztą eksperci z CIA, podkreślający przed specjalną komisją senacką, że w ciągu swojego istnienia Facebook zastąpił połowę narzędzi wywiadowczych do gromadzenia poufnych danych osobowych. Sam zastępca dyrektora CIA Christopher Sartinsky przyznał: „po latach wzmożonej inwigilacji zdziwiło nas, że tyle ludzi dobrowolnie i naiwnie ujawnia swój adres, wyznanie, poglądy polityczne, znajomych, adresy e-mail, setki swoich zdjęć i opisuje to, co robi”.

Facebook stał się najlepszym źródłem informacji wywiadowczej w dziejach świata, eksponującym miliony naiwnych użytkowników, którzy raz wdepnąwszy w ten portal, stają się produktem w wielkim hipermarkecie sprzedaży informacji poufnych. Ten sam wicedyrektor CIA Sartinsky przyznał bez żadnych ogródek: „Spełniło się marzenie CIA i FBI, które cieszą się, że takie instytucje, jak Google i Facebook, odwalają za nie połowę roboty”.

W 2010 r. Mark Zuckerberg został Człowiekiem Roku tygodnika „Time”. Autorzy artykułu o twórcy Facebooka zwrócili uwagę na dziwne kontakty Marka Zuckerberga z szefem FBI Robertem Muellerem – jedynym człowiekiem, który w każdej chwili bez przepustki miał pełny dostęp do Zuckerberga i był wielokrotnie widziany w jego gabinecie. O czym godzinami mógł rozmawiać 69-letni szef Federalnego Biura Śledczego z 23-letnim prezesem Facebooka? To, w przeciwieństwie do naszych rozmów telefonicznych, pozostanie na zawsze tajemnicą. Chociaż zapewne i z tych spotkań są w przepastnych archiwach państwowych jakieś utajnione nagrania.

Jedno jest pewne – powrót Marka Snowdena do Stanów Zjednoczonych mógłby się wiązać z procesem, który dla władz i wielu firm komunikacyjnych może się okazać totalną kompromitacją. Władimir Putin ma zatem w rękawie wielkiego asa. Dlatego jedynie oskarżenie o zdradę w myśl artykułu III konstytucji daje możliwość utajnienia procesu i wysłania na śmierć niewygodnego demaskatora. Ale żeby do tego doszło, najpierw musi on wrócić do Ameryki.

Maska Guya Fawkesa jest symbolem sprzeciwu wobec inwigilacji

Maska Guya Fawkesa jest symbolem sprzeciwu wobec inwigilacji

Peter Steffen/DPA/PAP

W 2020 r. Edward Snowden ogłosił, że wraz z żoną przyjmują obywatelstwo rosyjskie

W 2020 r. Edward Snowden ogłosił, że wraz z żoną przyjmują obywatelstwo rosyjskie

APTN/AP Photo/east news

Być może dotyczy to znacznie szerszych zagadnień. Od lat bowiem pojawiają się przypuszczenia, że Facebook i pokrewne mu komunikatory mogą być najdoskonalszymi narzędziami inwigilacji w historii ludzkości. Nikt nigdy nie pośredniczył w przepływie tak wielu i tak wrażliwych danych o nas wszystkich jak amerykański konglomerat Meta Platforms Inc.

Do niedawna magazynowanie niektórych danych osobistych było naruszeniem amerykańskiej Karty praw podstawowych. Jedynie CIA nie przejmowała się konstytucją i uzasadniała swoje działania tym samym prawem, na mocy którego Narodowa Agencja Bezpieczeństwa zbudowała bazę danych zapisanych rozmów telefonicznych czy e-maili w latach 90. XX wieku.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Królewska kamienica we Lwowie zostanie odnowiona
Historia
Przez Warszawę przejdzie marsz pamięci
Historia
Prezydentura – zawód najwyższego ryzyka
Historia
Czesław Lasik: zapomniany agent wywiadu
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Historia
Indyjscy „wyklęci” wracają do łask