Kiedy Airbus debiutował w 1972 r. z samolotem A300, podniebne podróże wciąż były udogodnieniem dla zasobnych. W tamtym roku w ten sposób przemieściło się po świecie 300 mln osób. Dekady postępu technicznego, globalizacja i rywalizacja producentów oraz przewoźników skutkowały spadkiem cen biletów i upowszechnieniem transportu lotniczego. Tuż przed pandemią koronawirusa podróże powietrzne odbywało 4 mld ludzi rocznie. Szacuje się, że do 2037 r. ich liczba się podwoi. Połowa z nich wejdzie na pokład maszyn europejskiego koncernu, wyprodukowanych na trzech kontynentach przez ponad 100 tysięcy pracowników przedsiębiorstwa z sukcesami rywalizującego z amerykańskim Boeingiem. Rynek lotniczy mógł wyglądać jednak inaczej.
Rozdrobnienie wysiłków
W lipcu 1967 r. rządy Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii zgodziły się na „wzmocnienie europejskiej branży lotniczej, a tym samym promowanie postępu gospodarczego i technologicznego, poprzez podjęcie odpowiednich działań na rzecz wspólnego rozwoju i produkcji maszyn pasażerskich". Język deklaracji politycznej maskował bolesną rzeczywistość. Trzy zamożne państwa przyznawały, że bez wspólnego programu Europa pozostanie w tyle za Amerykanami, którzy dzięki wojennemu postępowi technicznemu oraz popytowi na szybkie podróże po ogromnym kraju zdominowali branżę, a planując wdrożenie Boeinga 747 (jumbo jeta) o zasięgu międzykontynentalnym, zmierzali do znokautowania konkurentów. Europejskie firmy mogły w przyszłości liczyć co najwyżej na rolę podwykonawców. Dziesiątki tysięcy miejsc pracy były zagrożone, a chcący rozbudowywać floty przewoźnicy ze Starego Kontynentu zostaliby uzależnieni biznesowo od Boeinga, Lockheeda i McDonnella Douglasa.
Europejski przemysł pozostawał silnie podzielony. Brytyjczycy zbudowali Cometę, BAC1-11 i Tridenta, a Francuzi Caravelle. Oba kraje wspólnie skonstruowały naddźwiękowego Concorde'a, który nie mógł uratować branży, bo jego budowa i eksploatacja były bardzo kosztowne, a na pokład brał niewielu pasażerów. Firmom marzyło się wyprodukowanie maszyny o zasięgu kontynentalnym, pozwalającej wykorzystać modę na podróże. Tylko gdyby połączyły wysiłki, wiedzę i umiejętności w jednym projekcie, mogły stawić czoła Amerykanom, do których trafiało ponad 80 proc. światowych zamówień na nowe samoloty liniowe.
Decyzja rządów skutkowała szybkim zawiązaniem kierownictwa nowego projektu. Szef Sud Aviation, Francuz Henri Ziegler, został prezesem firmy, która w przyszłości miała stać się Airbus Industrie. Szefem rady nadzorczej został niemiecki polityk Franz-Josef Strauss, a francuskiego inżyniera Rogera Béteille'a powołano na dyrektora technicznego programu A300 – pierwszego odrzutowca budowanego w transgranicznej współpracy. Do „ojców-założycieli" dołączył Felix Kracht – młody niemiecki inżynier z Nord Aviation został dyrektorem produkcji A300.
Perspektywiczne wybory
Béteille i Kracht uznali, że aby odnieść sukces, Airbus musi zaoferować rodzinę samolotów atrakcyjną dla wszystkich przewoźników i zdobyć co najmniej 30 proc. udziałów w rynku. Béteille wskazywał, że A300 powinien być maszyną bardzo zaawansowaną technologicznie, by zdobyć przewagę nad konkurentami z USA. I choć był Francuzem, zdecydował, że językiem roboczym wielonarodowego programu będzie angielski i że wymiarowania części będą calowe, bo większość linii eksploatowała już samoloty zbudowane w USA.