„Zaprowadzenie chrześcijaństwa Roku Pańskiego 965" – tak nazywa się obraz olejny, który Jan Matejko namalował w 1889 r. Wydarzenie odbywa się nad Jeziorem Lednickim w Wielkopolsce. Najważniejszą postacią na obrazie jest Mieszko I wsparty lewą ręką o krzyż, prawą o miecz symbolizujący władzę. Książę opiera lewą nogę o rozbity posąg pogańskiego bożka, spogląda na leżący na wyspie średniowieczny zamek, nad którym krążą orły. Ta wyspa to Ostrów Lednicki, pierwsza siedziba polskiego władcy. Za krzyżem stoi książęca drużyna. Po lewej stronie Matejko namalował św. Wojciecha, który chrzci Czcibora, młodszego brata Mieszka. Postać św. Wojciecha podkreśla kierunek przyjęcia chrześcijaństwa – z Czech. Wyrazistą postacią jest Dobrawa. Żona Mieszka I trzyma zapaloną świecę symbolizującą nową wiarę. W centrum obrazu, wpatrzony w otwartą księgę, został umieszczony Radzym Gaudenty, brat św. Wojciecha, pierwszy arcybiskup gnieźnieński. W lewym rogu obrazu przycumowane łodzie zapowiadają wyprawę misyjną na ziemie Prus i Jaćwingów.
Badania historyczne w pełni potwierdzają wiedzę, wizję oraz intuicję Matejki. Dzieło w niczym się nie zdezaktualizowało, oprócz jednego: chrzest Polski nie był jednorazowym wydarzeniem, choć rzeczywiście Mieszko musiał go przyjąć w konkretnej chwili, przed albo po południu. Ale naród nie zgiął kolana jak jeden mąż, szerzenie nowej wiary odbywało się wśród bitewnego zgiełku, wycinania w pień obrońców pogaństwa i mordowania koryfeuszy dobrej nowiny o zmartwychwstaniu pańskim.
Toporem, ogniem i mieczem
Pięciu Braci Męczenników z Międzyrzecza – to dwóch włoskich benedyktynów: Benedykt i Jan, słowiańscy nowicjusze Izaak i Mateusz oraz Krystyn, ich polski służący. W 1003 roku zamordowali ich rabusie, w kościele, w opactwie benedyktyńskim ufundowanym przez Bolesława Chrobrego. Celem rabusiów było srebro przekazane przez władcę.
Przyjmowanie chrześcijaństwa w Polsce nie było sielanką, mnożą się dane świadczące o tym, że w zasadzie cała populacja ówczesnych ziem, jakimi władali Piastowie, była przeciwna nowej wierze. Łatwo to sobie wyobrazić, jeśli pomyśleć, że nagle, z dnia na dzień, na polecenie premiera, prezydenta albo z mocy sejmowej ustawy, trzeba zrezygnować z Bożego Narodzenia, Wielkanocy, Matki Boskiej Częstochowskiej, Kalwarii Zebrzydowskiej, Jezusa, Boga Ojca, Ducha Świętego, księdza proboszcza, kolęd, komunii, spowiedzi – na rzecz czegoś zupełnie innego, o czym nie mamy pojęcia. Wielu zapytałoby w takiej sytuacji: „Ale, na miły Bóg, po co?".
Archeolodzy znajdują aż nadto namacalne dowody świadczące o tym, że ówcześni ludzie tak właśnie myśleli, i wcale nie zamierzali ulegać „nowemu", przeciwnie, „stare" broniło swego.