Pierwszymi prawdziwymi mapami morskimi, choć rozbrajająco niedokładnymi, pomagającymi w żegludze, nie zaś silącymi się na przedstawianie świata pod dyktando wyobraźni i mitów, były portolany. Nazwa ta wywodzi się z łacińskiego „portus”, czyli port. Zaczęto ich używać w XIV stuleciu. Ich powstanie ściśle wiązało się z upowszechnieniem się kompasu, a oparte były na doświadczeniu żeglarzy. Sporządzano je na pergaminie, z jednego kawałka skóry bądź z kilku kawałków sklejonych na deskach.
Taka technologia produkcji w oczywisty sposób nie pozwalała na wytwarzanie wielkiej ilości portolanów, a tymczasem zapotrzebowanie było ogromne, wynikało bowiem z żywiołowego rozwoju żeglugi i transportu morskiego. Dlatego na morzu (ale nie tylko) pergamin skapitulował przed papierem. Kartograf dostarczał grawerowi jeden egzemplarz papierowej mapy, którą grawer przenosił na miedzianą płytę i tworzył lustrzaną kopię pierwowzoru. Z tej grawerowanej miedzianej kopii prasa drukarska odbijała dziesiątki, setki papierowych egzemplarzy. Sprzedawano je w portach kapitanom, szyprom i nawigatorom.
Gdy angielski matematyk John Hadley (1682–1744) skonstruował sekstant, optyczny przyrząd nawigacyjny umożliwiający dokładne określenie pozycji statku na oceanie, nastąpiła skokowa poprawa precyzji map. Waga tego wynalazku jest niedoceniana – bez niego statki pływałyby w dużej mierze po omacku, a katastrofy morskie byłyby na porządku dziennym.
Czytaj więcej
Mapy przez całe stulecia przedstawiały błędny obraz świata. Liczyła się bowiem nie prawda, lecz rygorystyczna wierność religijnym dogmatom uzupełniana „danymi” z mitologii.
W polskiej literaturze morskiej sekstant znalazł należne mu miejsce w książce „Szaman morski” (rozdział „Kulminacja”), która wyszła spod wspaniałego pióra kapitana żeglugi wielkiej Karola Olgierda Borchardta: „Na mostku siedmiu oficerów pokładowych, zgodnie z rozkazem kapitana, przygotowywało się do obserwacji, sprawdzając sekstanty. Trzymali je w rękach, skierowując od czasu do czasu na horyzont...”.