Zaraz po nastaniu tzw. zimnej wojny mekką dla emigrantów z bloku radzieckiego stało się Monachium. Roiło się tam od Polaków, Czechów, Słowaków, Węgrów, Rumunów, Chorwatów, Kozaków, Ukraińców, Rosjan, Litwinów, Łotyszy i Estończyków. 80 tys. przybyszów z Europy Wschodniej rejestrowały kartoteki miejscowej policji.
Wraz z politycznymi uciekinierami jak grzyby po deszczu wyrastały antykomunistyczne organizacje. Wydawały gazety, zakładały stacje radiowe, a ich kurierzy w misjach szpiegowskich prześlizgiwali się na drugą stronę żelaznej kurtyny. Wiele z tych organizacji rościło sobie pretensje do reprezentowania zniewolonych narodów w tzw. wolnym świecie. Na zasadzie wyłączności, wzajemnie stając sobie na drodze. A że ledwo zakończona zawierucha wojenna zbrutalizowała obyczaje, nie przebierano w środkach. Na biurkach monachijskiej komisji ds. mordów piętrzyły się akta z „mokrymi sprawami”.