Dzisiaj bycie fanem „Star Treka” to nie tylko przyjemność oglądania filmów i seriali z tej serii. Bycie „trekkerem” oznacza wiarę w utopijną wizję przyszłości. W 1966 r. scenariusz pierwszych odcinków „Star Treka” był prostym powieleniem podobnych niskobudżetowych seriali fantastycznonaukowych, które zalały amerykańskie stacje telewizyjne. W przeciwieństwie do kina katastroficznego zapoczątkowanego przez adaptację filmową noweli „Wojna światów” autorstwa George’a Herberta Wellsa, przyszłość ukazana w „Star Trek” tchnęła przesłodzonym optymizmem. W czasach narastającego napięcia międzynarodowego w okresie zimnej wojny ludzie tego najwyraźniej bardzo potrzebowali. Dla rosnącej jak na drożdżach społeczności milionów fanów tej serii świat stworzony przez Gene’a Roddenbery’ego stał się najdoskonalszą wizją przyszłości naszej planety i zjednoczonej ludzkości dążącej w kierunku utopijnego egalitaryzmu.
Koncepcja przyszłości
W historii kinematografii amerykańskiej tylko dwa razy wydarzył się cud, który zamienił szmirę w zjawisko więcej niż kultowe, a swoim twórcom zapewnił sławę i bajońskie dochody. Pierwszy raz udało się to całkowicie przypadkowo właśnie Eugene’owi Wesleyowi „Gene’owi” Roddenbery’emu, trzeciorzędnemu scenarzyście i producentowi telewizyjnemu z południowej Kalifornii, który zaproponował wytwórni filmowej Paramount Pictures niezwykle prosty, wręcz komiksowy scenariusz na niskobudżetowy serialik fantastycznonaukowy o załodze statku, która nieco bez sensu snuje się po galaktyce w celu odkrywania nowych światów pod znanym dzisiaj pod każdą szerokością geograficzną hasłem: „To bodly go where no man has gone before” (By śmiało dotrzeć tam, gdzie nie był jeszcze żaden człowiek). Dekadę później drugim cudem medialnym w świecie amerykańskiego show-biznesu okazał się sukces równie dyskusyjnego pod względem estetycznym pomysłu na film, który przedstawił szefostwu wytwórni Twenty Century Fox mało znany reżyser George Walton Lucas Junior.
Od lewej: DeForest Kelley jako dr McCoy, William Shatner jako kapitan James T. Kirk i Leonard Nimoy w roli Spocka
Obie wizje świata przyszłości z niezwykle zaawansowaną technologią stały się obiektem kultu milionów wojujących ze sobą fanów. Z tą jednak różnicą, że „Star Trek” jest prawdziwym fenomenem, zarówno pod względem komercyjnym, jak i socjologicznym. Przedstawia bowiem Ziemię w XXIII i XXIV wieku jako planetę zjednoczonych narodów, na której nie ma w zasadzie chorób, klas społecznych, kast, konfliktów międzypaństwowych czy różnic rasowych. Co zadziwiające, taka utopia socjalna urzekła głównie miliony trzeźwo myślących przedstawicieli amerykańskiej klasy średniej i wyższej, najczęściej głosujących na konserwatystów i obrońców wolnego rynku.
Złotodajne źródło
W ciągu 54 lat powstała seria sześciu fantastycznonaukowych seriali telewizyjnych oraz 11 filmów pełnometrażowych, które przyniosły wytwórni Paramount Pictures wielomiliardowe zyski. Obecnie wszelkie prawa do „Star Trek” wykupiła stacja CBS Television Studios. To także prawo autorskie do setek książek, komiksów, czasopism, gier komputerowych, plakatów, figurek, zabawek, modeli statków kosmicznych, mundurów, masek oraz konwentów, na których fani spotykają aktorów, którzy wcielili się w bohaterów seriali „Star Trek”. To wszystko stanowi potężny przemysł napędzający niekończącą się rzekę dolarów spływających do Kalifornii.