Tadeusz Więckowski – to nazwisko niewiele dziś mówi. Nosił je kapitan AK, bohater wojenny, na którego władza ludowa wydała wyrok śmierci. Cudem go uniknął.
W czasie okupacji działał w konspiracji, organizował akcje dywersyjne i sabotażowe, za co odznaczono go Krzyżem Walecznych, Krzyżem Virtuti Militari V klasy i Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Jako szef Wydziału I podokręgu AK Białowieża ps. Jarosław brał udział w akcji „Burza". Nowa władza uwięziła go na Majdanku. Uciekł.
Jego śladem ruszył wsławiony oprawca Józef Światło. Więckowski zmieniał tożsamość, kwatery, korzystając z siatki AK, ale Światło był coraz bliżej. Pewnego ranka wojsko otoczyło leśniczówkę, w której nocował. Ktoś zdradził. Na szczęście gospodarze mieli na strychu kryjówkę – dach z podwójną ścianką. Rewizja. „Uciekł, swołocz!" – zaklął Światło, opierając się o ściankę, za którą stał Więckowski. Tym razem się udało. Ale kilka tygodni później w domu nauczyciela już nie. Aresztowano go. Przesłuchanie nie było długie, ale widowiskowe. Wprowadzili go do salonu. Okno zakrywała gruba zasłona, choć był środek dnia. Józef Światło zapytał o tożsamość, Więckowski zaprzeczył. Światło się zawahał. Podszedł do zasłony, uchylił rąbek, z kimś szeptał, po czym pokiwał głową. Odwrócił się wyraźnie zadowolony. „Mam cię, „Jarosław!" – wykrzyknął i z rozbiegu wymierzył aresztowanemu potężny cios. „Umiał bić, od razy wybił mi dwa zęby" – wspominał żartobliwie Więckowski.
Od wyroku do orderu
Stanął przed sądem, prokurator zażądał wyroku śmierci, a obrońca nie wypowiedział nawet słowa. Więckowski bronił się sam. Ocaliły go fakty: jego oddział walczył ramię w ramię z Rosjanami przeciw Niemcom. Dostał dziesięć lat. Przewieziono go do okrytego złą sławą więzienia we Wronkach. „Karcer, bicie, wrzaski i zniewagi" – tak scharakteryzował to miejsce. Jednak dopisało mu szczęście. Wkrótce powstał rząd z udziałem emigracyjnego ministra Stanisława Mikołajczyka. Ogłoszono amnestię dla więźniów politycznych. Pieniądze zgromadzone przez rodzinę zapewniły, że amnestia objęła i Więckowskiego. Wyszedł na wolność pod koniec 1945 r.
Pierwszą pracę znalazł dzięki kontaktom z AK w Rejonowej Centrali Aprowizacji. Pojechał ciężarówką wyładowaną słoniną do Jeleniej Góry, gdzie miał ją wymienić na tekstylia. Pod Chęcinami ciężarówkę zatrzymał patrol wojska i kazał jechać za sobą na kontrolę. Jednak zamiast na kontrolę wjechali na leśną polanę otoczoną przez uzbrojoną kompanię NSZ. Tam zaprowadzono go do dowódcy. „Zdrajców, którzy przeszli na służbę bolszewików, rozstrzeliwuje się" – usłyszał. Podeszło dwóch żołnierzy z karabinami. „Zabrać go i załatwić sprawę!". W jednej chwili przemknęła mu przed oczami walka zbrojna, Majdanek i ubeckie tortury. Poczuł gniew. „Panie komendancie! – krzyknął po oficersku. – Jak możecie skazywać na śmierć bez sądu oficera AK walczącego z Niemcami, a potem więzionego przez UB?". Zapanowała cisza. Dowódca przywołał go, wypytywał, sprawdzał kontakty. Na koniec zasalutował: „Szerokiej drogi, kapitanie Więckowski!". Naturalnie słoninę zarekwirowano.