Krzysztof Arciszewski był barwną postacią, żołnierzem – w stopniu admirała – w służbie holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej, a w ostatnich latach życia, po zrehabilitowaniu go przez Władysława IV, generałem polskiej artylerii. Trudno jednak było uczynić z niego narodowego bohatera i to co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, urodził się w ariańskiej rodzinie w wielkopolskim Rogalinie, po drugie zaś w 31. roku życia został skazany na wygnanie z kraju. A mimo to ten niekatolik i banita, powróciwszy na ojczyzny łono, z nawiązką odpokutował grzechy młodości. Aż dziw, że do tej pory nie powstał serial opowiadający o jego burzliwych losach (mamy jedynie polsko-brazylijski dokument z 2003 r. „Konkwistador po polsku. Krzysztof Arciszewski" w reż. Doroty Latour i Jerzego Paczki). Warto cofnąć się w czasie, by wraz z Arciszewskim udać się w podróż przez ocean do wschodnich wybrzeży Ameryki Południowej.
Sarmacka natura
Urodził się 9 grudnia 1592 r. we wsi Rogalin, w dobrach należących do matki – Heleny Arciszewskiej z domu Zakrzewskiej, jako jeden z trzech synów Eliasza Arciszewskiego (był jeszcze Eliasz junior i Bogusław). Jego rodzina szczyciła się szlacheckim herbem Prawdzic, co ważniejsze jednak, należała do zgromadzenia tzw. braci polskich, czyli arian. W takim też duchu, najbardziej radykalnym odłamie reformacji w Polsce, Eliasz wychowywał swoich synów. Krzysztof odebrał podstawowe wykształcenie w ariańskiej szkole w Śmiglu, by po szerszą wiedzę udać się do Frankfurtu nad Odrą. Niedługo potem wyjechał do Birż, gdzie stał się jednym z najbliższych współpracowników hetmana Krzysztofa Radziwiłła, skłóconego z królem Zygmuntem III Wazą. W latach 1621–1622 u boku hetmana walczył w wojnie inflanckiej, podczas której litewskie wojska toczyły zacięte boje ze Szwedami (zakończone rozejmem w Mitawie).
Zanim jednak Krzysztof wyruszył do Inflant, jego rodzina popadła w poważne kłopoty finansowe za sprawą jednego człowieka: Jaruzela Kacpra Brzeźnickiego. Był to także arianin, przede wszystkim jednak przebiegły adwokat, który już w 1611 r. wszedł w posiadanie części miasta Śmigla. „Jaruzel szybko zyskał sobie opinię pieniacza i niegodziwca dręczącego służbę i chłopów. Coraz łakomiej spoglądał też na drugą część miasta przynależną Eliaszowi Arciszewskiemu, teologowi ariańskiemu i zarazem pastorowi tej gminy wyznaniowej w Śmiglu. Eliasz był bardzo mądrym człowiekiem, jednak sprawy duchowe zajmowały go bardziej od ziemskich. W tych »wyręczał« go kum–arianin Brzeźnicki, zadłużając we własnej kieszeni coraz bardziej majątek należący do Eliasza. Aż wreszcie go przejął i zawładnął całymi dobrami śmigielskimi. Procesy sądowe w latach 1613–1618, które były konsekwencją tego przejęcia, przypieczętowały ruinę Arciszewskich" (za: Marek Gotard, „Ostatnia przystań rycerza obieżyświata", www.historia.trójmiasto.pl). Nie może więc dziwić to, co wydarzyło się wiosną 1623 r.
Ponieważ w sądach rodzina Krzysztofa nic nie zyskała, młody i zaprawiony w bojach szlachcic postanowił osobiście wymierzyć sprawiedliwość. Wraz z braćmi pojmał powracającego z sejmiku w Środzie Jaruzela Brzeźnickiego i zaciągnął go na rynek do pobliskiego miasteczka. Krzysztof wykazał się szczególnym okrucieństwem: „szarpnięciem poderwał palestranta na nogi i przywiązał do szubienicznego słupa na środku rynku. Poderżnął mu gardło, wydarł na zewnątrz język i przybił nożem do słupa. Chociaż był biały dzień i ludzi pełno wokół, nikt nie śmiał przystąpić do braci Arciszewskich. Na koniec poćwiartowali żywego jeszcze palestranta, a szczątki powiesili na miejskiej szubienicy przeznaczonej do tracenia łotrów. Krzysztof objechał pal dookoła, sycąc oczy widokiem kapiącej krwi. Dźgnął konia ostrogami i bracia odjechali. Nikt nawet nie próbował ich zatrzymać" (Joanna Łenyk-Barszcz i Przemysław Barszcz, „Poza horyzont. Polscy podróżnicy", Zona Zero 2016). Wymierzenie rodowej sprawiedliwości i ugaszenie gniewu miało jednak wysoką cenę: bracia zostali skazani na banicję. Dwa lata później, mimo ugody pomiędzy zwaśnionymi stronami, dobra śmigielskie trafiły w ręce katolików. W ten sposób bracia Arciszewscy zostali nie tylko wygnani, ale także ostatecznie pozbawieni ojcowizny.
Krzysztof udał się do Hagi. Tam, dzięki pomocy hetmana Radziwiłła, rozpoczął studia w szkole inżynierii wojskowej, artylerii i nawigacji, co wkrótce miało bardzo mu się przydać. Nim jednak został słynnym admirałem w służbie Holandii, na przełomie 1625 i 1626 r. na moment wrócił do kraju. „Otrzymał tu od swojego protektora Krzysztofa Radziwiłła funkcję tajnego wysłannika na dwór francuski. Miał tam przeprowadzać tajne rokowania z bratem króla Ludwika XIII, księciem Gastonem Orleańskim, którego Radziwiłł widział na polskim tronie w razie detronizacji Zygmunta III. We Francji zastała naszego bohatera wojna domowa pomiędzy francuskimi katolikami a hugenotami. Jej konsekwencją było słynne, także dzięki powieści Aleksandra Dumasa »Trzej muszkieterowie«, oblężenie hugenockiej twierdzy La Rochelle. Wraz z pierwszym dowódcą oblężenia, katolikiem Gastonem Orleańskim, pod La Rochelle przybywa także kalwin Arciszewski. Co ciekawe, robi to oficjalnie, bo katolicka Francja była wówczas sojusznikiem kalwińskiej Holandii. W ten sposób holenderski oficer Arciszewski, służący pod sztandarami kardynała Richelieu, zyskał podczas ponadrocznego oblężenia międzynarodową sławę, aby jako bohater powrócić do Holandii" (za: Marek Gotard, cyt. j.w.). Wtedy też postanowił przejść w stan spoczynku i oddać się swojej pasji – nurkowaniu w morskich głębinach w nieprzemakalnym kombinezonie. Jak sam zanotował, „bawiąc w Scheveningen nad Morzem Północnym, postanowiłem wypróbować pewną moją konstrukcję, o której dawno już zamyślałem, pozwalającą secure po dnie morskim chodzić. (...) Podmorskie ekspedycje będą miały w przyszłości znaczenie w wojskowości. Przeprowadzam doświadczenia nad podwodnymi petardami przeznaczonymi do zatapiania okrętów. Zapewne przyjdzie do tego, żebym mógł takowe w bitwie wypróbować" – jak się wkrótce okaże, rzeczywiście tak się stało.