W publicystyce imającej się analizy przyczyn krachu finansowego Grecji dało się wyczuć ton pretensji do projektantów europejskiego ładu, że włączając ten kraj do unii walutowej, wykazali się taką samą lekkomyślnością, z jaką potem Grecy roztrwonili krwawicę międzynarodowych bankierów. Liczne znaki świadczące o nieuchronności fatalnego końca tego projektu zostały jednak przeoczone lub, co gorsza, świadomie pominięte w rachubach. I nie idzie o mity lokalnych uwarunkowań kulturowych, wzięte z filmu o Greku Zorbie, ale całkiem trywialny przegląd historii kredytowej państwa.
Imponująca jest już sama liczba nowożytnych bankructw Grecji, z których ostatnie jest bodaj siódmym z kolei. Jednak nie w liczbie upadków tkwi wyjątkowość greckich finansów publicznych, bo tyleż razy bankrutowały rządy Hiszpanii w samym tylko XIX w., lecz w czasie, jakiego potrzebowały Ateny do podźwignięcia się z każdorazowej zapaści. W tym względzie Grecja jest bezwzględnym europejskim rekordzistą, a i w skali świata dała się prześcignąć najwyżej dwóm południowoamerykańskim republikom bananowym. Od ponad 180 lat istnienia nowożytnej greckiej państwowości przez ponad połowę tego czasu kraj ten funkcjonował w stanie faktycznej niewypłacalności, odcięty od zewnętrznych rynków finansowych.
Zbankrutowana niepodległość
Nieuczciwością jest jednak patrzeć na przeszłe greckie perypetie budżetowe wyłącznie z pozycji miejsca w loży szyderców. Jak w klasycznej tragedii, nad losem Grecji zaciążyła klątwa jej długu pierworodnego, który choć z założenia miał być wkładem w fundament niepodległości, w praktyce na długo pozbawił raczkującą państwowość realnej suwerenności i możliwości rozwoju. Tak się bowiem złożyło, że grecki rząd zdążył zbankrutować po raz pierwszy, zanim jeszcze Grecja pojawiła się na mapach Europy. Można rzec, że był to krach założycielski, który niczym pierwszy przewrócony klocek domina inicjował kolejne katastrofy.
Antytureckie powstanie narodowe, które wybuchło w marcu 1821 r., choć cieszyło się sympatią społeczeństw Europy, mogło liczyć tylko na wsparcie moralne. Najgłębsze rozczarowanie powstańców wywołała bierna postawa Rosji, w której od dawna pokładano nadzieje, podsycane propagandą carskiego dworu. Rosja jednak, mimo kreowania się na spadkobiercę Bizancjum, opiekuna wschodniej ortodoksji chrześcijańskiej i marzeń o ponownym zatknięciu dwugłowych orłów nad Konstantynopolem, trzymana była w szachu przez Paryż i Londyn, bacznie pilnujące równowagi sił w regionie, póki sprzyjała ich interesom. Dodatkowo w greckiej sprawie carom wiązał ręce Klemens von Metternich, który z Wiednia wręcz obsesyjnie dbał, by rewolucyjne pomysły nie znajdowały podatnego gruntu w Europie, a szczególnie na Bałkanach, w niebezpiecznej bliskości miękkiego podbrzusza Cesarstwa. Pierwotnym zarzewiem greckiej rebelii była bowiem Mołdawia, której stolicę udało się zająć powstańcom na początku buntu.
Powstanie wszak, jak każda wojna, jeszcze bardziej niż krwi potrzebowało ogromnej ilości pieniędzy. Trudno jednak o komercyjną pożyczkę na tak ryzykowne przedsięwzięcie jak ludowy bunt przeciwko wielkiemu imperium. Po dwóch latach intensywnych starań rządu tymczasowego, przy znacznym wsparciu propagandowym lorda Byrona, w 1824 r. udało się wyjednać kredyt na 470 tys. funtów, z czego brytyjscy inwestorzy już w chwili podpisania umowy potrącili sobie odpowiednio sowite prowizje i odsetki. Ze wspomnianej kwoty do Grecji trafiło ledwo 280 tys. funtów, a i to w miesięcznych ratach wypłacanych po 40 tys. Rzecz jasna pieniądze rozpłynęły się jak śnieg w maju, natychmiast więc wystąpiono o kolejny kredyt, który został przyznany rok później pod zastaw gruntów publicznych i przyszłych wpływów z podatków celnych. Scenariusz powtórzony został jota w jotę, tylko na jeszcze większą skalę. Z nominalnej kwoty kredytów przyznanych łącznie w Wielkiej Brytanii, a opiewającej na sumę 2,8 mln funtów, do Grecji trafiło raptem 700 tys. Grecki rząd tymczasem potrafił wydawać nawet równowartość 15 mln franków rocznie, przy przychodach wewnętrznych wynoszących ledwie 4 mln franków. Jakby tego było mało, wszystko to w warunkach gorącej wojny domowej, bo akurat w 1824 r. polityczne frakcje powstańców wzięły się za łby, walcząc między sobą z nie mniejszym okrucieństwem niż z Turkami.