W amerykańskim Instytucie Hoovera znajduje się ok. 30 tys. materiałów dotyczących armii gen. Władysława Andersa. Jest wśród nich ponad 18 tys. osobistych relacji o „życiu i stanie rzeczy w Sowietach", które w 1943 roku na Bliskim Wschodzie składali podlegli mu żołnierze przetrzymywani wcześniej w sowieckich łagrach.
Wstrząsające historie
– To dokładne opowieści o wywózkach, łagrach, więzieniach NKWD oraz wędrówce po nieludzkiej ziemi sowieckiej w poszukiwaniu punktów werbunkowych Armii Andersa, już po amnestii – mówi Wojciech Kozłowski, wicedyrektor Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami (ObnT). Dodaje, że generał polecił spisywanie tych relacji, bo liczył na to, że udokumentowanie sowieckich zbrodni może być dla Polski mocną kartą przetargową na wypadek przyszłych negocjacji aliantów ze Stalinem.
Poznamy bardzo różne historie, np. wdowy Aurelii Karczmarczyk z Wołynia, która opowiada o tragicznych warunkach życia w dalekiej Rosji i o zmuszaniu jej 12-letniego syna do morderczej pracy za kawałek chleba.
W relacji aresztowanego za działalność konspiracyjną sierżanta Bolesława Kowalewskiego przeczytamy o miesiącach tortur w więzieniu NKWD i okropieństwach łagru, gdzie z wycieńczenia obrąbywano sobie siekierą palce, by trafić do szpitala. Dla tych ludzi dostanie się do punktu poborowego do armii Andersa było prawdziwym wybawieniem.
Świat powinien usłyszeć
W jaki sposób dokumenty te znalazły się w Ameryce? Do archiwum Biblioteki Hoovera przekazał je osobiście w drugiej połowie lat 40. gen. Anders. Oddał je pod pieczę przychylnej Polsce prywatnej instytucji, z założenia bardziej odpornej na naciski Kremla niż Brytyjczycy, którzy pod presją Stalina wycofali uznanie dla polskich władz emigracyjnych.