Reklama

Jak Adolf Hitler i naziści zwyciężali w popkulturze

Niemiecki narodowy socjalizm został co prawda zmiażdżony militarnie i skompromitowany politycznie, ale po 1945 r. odniósł wiele zwycięstw w popkulturze.

Aktualizacja: 05.02.2017 16:21 Publikacja: 02.02.2017 14:00

By Muzej Revolucije Narodnosti Jugoslavije (USHMM Photograph #89908) [Public domain], via Wikimedia

By Muzej Revolucije Narodnosti Jugoslavije (USHMM Photograph #89908) [Public domain], via Wikimedia Commons

Foto: Wikimedia Commons

Naziści stali się komiksowymi i filmowymi superzłoczyńcami. Czasem przedstawiano ich w sposób prześmiewczy, czasem diaboliczny, ale zwykle tak, by pobudzić wyobraźnię widza. Osobnicy w hitlerowskich mundurach zagościli w tysiącach produkcji filmowych: od takich klasyków jak „Tylko dla orłów" i „Most na Renie", przez „Walkirię" i „Bękarty wojny", po „Kapitana Amerykę", „Hellboya" i „Iron Sky".

Choć wciąż żyją ludzie mający na rękach tatuaże z obozów zagłady i inni świadkowie niemieckich bestialstw, to przemysł rozrywkowy skutecznie przemienił nazistów w halloweenowe straszydła. Mamy więc nazistowskie wilkołaki, nazistowskie zombie i wampiry czy też sadomasochistyczne esesmanki w obcisłych wdziankach. Po nazistowską symbolikę i stylizację sięgał punkowiec Sid Vicious, sięga Marilyn Manson i czerpią z niej w swoich fantazjach niektórzy działacze LGBT.

Mimo wszystko wykorzystywanie hitlerowskich gadżetów w popkulturze bywa ryzykowne. Przekonały się o tym niedawno dziewczyny z japońskiego girlsbandu Keyakizaka46. Dwie z nich na wigilijnym koncercie wystąpiły w czapkach nazistowskich oficerów. W zachodniej prasie pojawiły się głosy oburzenia, a koncern Sony przepraszał za ten wybryk. Trudno jednak w tym incydencie dopatrywać się gloryfikowania hitleryzmu. Keyakizaka46 to zwyczajny girlsband, w którym słodkie dziewczęta śpiewają o słodkich rzeczach i większą wagę przywiązują do choreografii i ułożenia włosów niż do jakiejkolwiek ideologii. Czapki z hitlerowskimi orłami zostały przez nie oraz ich menedżerów po prostu potraktowane jak gadżety, takie jak diabelskie różki czy kocie uszka.

Podobny, nagłośniony przez międzynarodowe media incydent z nazistowską symboliką wydarzył się niedawno w jednej ze szkół średnich na Tajwanie. Dzieciaki z jednej z klas w ramach festiwalu kulturowego przebrały się za żołnierzy SS i zrobiły nawet czołgi z tektury. Niektórzy Europejczycy mogą być nieco zszokowani takimi przedstawieniami – w Niemczech od razu wkroczyłyby do akcji policja oraz Federalny Urząd ds. Ochrony Konstytucji – ale przecież mieszkańcy Azji Wschodniej nie doświadczyli nazistowskich zbrodni, a sama III Rzesza nie zawsze kojarzy im się źle. Wszak dla Japończyków była wojennym sojusznikiem. Złych stosunków nie miała z nią, przynajmniej do 1940 r., Republika Chińska. Niemieccy oficerowie szkolili chińskich żołnierzy, a służbę w Wehrmachcie odbył Chiang Wei-kuo, adoptowany syn Czang Kaj-szeka. Podczas masakry w Nankinie w 1937 r. chińskich cywilów ratował przed japońską armią John Rabe, niemiecki przedsiębiorca i członek NSDAP. Dobre stosunki naziści mieli również z Tybetem, dokąd wysyłali ekspedycje badawcze jeszcze w 1942 r. Przyjacielem z dzieciństwa i zarazem nauczycielem Dalajlamy XIV był esesman Heinrich Harrer, którego historię pokazano w filmie „Siedem lat w Tybecie". Dalajlama zaprzyjaźnił się również z Miguelem Serrano, chilijskim dyplomatą i jednym z głównych przedstawicieli tzw. nazizmu ezoterycznego (Serrano twierdził, że w 1945 r. Hitler uciekł na Antarktydę, a stamtąd do legendarnej buddyjskiej krainy Shangri-La, z której powróci jako buddyjski mesjasz przy końcu czasów).

Historyczne zaszłości oraz słaba znajomość historii Europy sprawiają, że azjatyckie społeczeństwa są bardziej tolerancyjne na popkulturowy nazizm. Kafejki z nazistowskim wystrojem można więc znaleźć w Korei Południowej, Tajlandii, Indonezji czy Indiach. Czasem wizerunek Hitlera jest wykorzystywany w dziwaczny sposób w celach marketingowych – np. jedna z restauracji w Tajlandii na swoim szyldzie przedstawiła wodza III Rzeszy w takim stylu jak płk Sanders z KFC. Tajlandia jest zresztą uznawana za kraj szczególnie mocno oddający się popkulturowej nazimanii. 20 kwietnia 2015 r., w dzień urodzin Hitlera, tajski książę Rungguna Kitiyakara napisał na Facebooku: „Hitler był prawdziwym geniuszem i patriotą. Wszystko w Niemczech stało się lepsze dzięki niemu". Fascynacja nazistowskim dyktatorem udziela się też czasem innym przedstawicielom azjatyckich elit. „Hitler zmasakrował 3 mln Żydów. Mamy na Filipinach 3 mln narkomanów. Będę szczęśliwy, wyrzynając ich. Niemcy miały przynajmniej Hitlera, Filipiny mają mnie" – oznajmił kilka miesięcy temu filipiński prezydent Rodrigo Duterte.

Reklama
Reklama

O ile w wypadku Azjatów sympatia do nazizmu jest traktowana głównie jako popkulturowa moda, a czasem jako wyraz tęsknoty za silnym państwem, o tyle w świecie muzułmańskim można się spotkać z wieloma dowodami miłości do Hitlera ze względu na jego zbrodnie. Jeszcze przed II wojną światową niemiecka propaganda rozlewająca się po Bliskim Wschodzie i północnej Afryce pokazywała Hitlera jako przywódcę, który stawia się mocarstwom kolonialnym i chce wyzwolić świat spod ich dyktatu. Wiadomości o prześladowaniach Żydów przez Niemców tylko wzmocniły sympatię do nazizmu wśród Arabów. Po 1945 r. wielu nazistowskich zbrodniarzy znalazło zatrudnienie w bezpiece, siłach zbrojnych i aparacie propagandy socjalistycznych dyktatur arabskich. Część z tych nazistowskich doradców pracowała dla Stasi i skutecznie budowała w oczach Arabów przekonanie o braku większych różnic między niemieckim narodowym socjalizmem, sowiecko-enerdowskim komunizmem i arabskim nacjonalistycznym socjalizmem. Taka propaganda padała na podatny grunt. Socjalistyczny przywódca Egiptu Anwar as-Sadat nie widział np. nic niestosownego w tym, by na spotkanie z izraelskim premierem Menachemem Beginem założyć krawat w swastyki.

Sympatię wobec Hitlera okazywali również przedstawiciele rasy pogardzanej przez nazistów – czarni. Prezydent Zimbabwe Robert Mugabe nosił swego czasu wąsik w stylu Hitlera, a jeden z jego współpracowników, wykształcony skądinąd w Warszawie, z dumą nosił ksywkę „Hitler". Jesse Owens, afroamerykański złoty medalista z olimpiady w Berlinie, twierdził, że w nazistowskich Niemczech czuł się lepiej niż na południu USA. Niemiecki dziennikarz sportowy Siegfried Mischner po latach opowiadał, jak Owens chwalił się swoim wspólnym zdjęciem z Hitlerem. „To nie Hitler mnie zignorował, tylko prezydent Roosevelt" – miał stwierdzić Owens.

Zanim potępimy Azjatów, Arabów, Hindusów i Murzynów zafascynowanych Hitlerem, powinniśmy się jednak rozejrzeć i zwrócić uwagę na to, jak wielu białych liberałów i lewicowców bezmyślnie nosi koszulki z twórcą kubańskiego gułagu Che Guevarą i chińskim dyktatorem Mao, który ma na koncie śmierć 90 mln ludzi.

Historia
Artefakty z Auschwitz znów na aukcji w Niemczech. Polski rząd tym razem nie reaguje
Historia
Julia Boyd: Po wojnie nikt nie zapytał Niemców: „Co wyście sobie myśleli?”
Historia
W Kijowie upamiętniono Jerzego Giedroycia
Historia
Pamiątki Pierwszego Narodu wracają do Kanady. Papież Leon XIV zakończył podróż Franciszka
Historia
Wielkie Muzeum Egipskie otwarte dla zwiedzających. Po 20 latach budowy
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama