Około godziny 1 w nocy pod willę należącą do prof. Romana Longchamps de Bériera przy ul. Karpińskiego we Lwowie podjeżdżają dwa niemieckie samochody wojskowe. Z ciężarówki wysypują się esesmani, którzy w ciągu kilku minut otaczają dom szczelnym kordonem. Z drugiego auta wysiada oficer SS; towarzyszy mu dwóch szeregowych gestapowców i ukraiński tłumacz. Hałasy dobiegające z zewnątrz budzą domowników. Profesor Longchamps de Bérier to wybitny specjalista prawa cywilnego, rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza. To właśnie on jest celem nocnej akcji. Wpuszczeni do środka hitlerowcy zachowują się brutalnie. Krzyczą, popychają członków rodziny profesora, demolują mieszkanie. Zabierają maszynę do pisania, skórzaną torbę z dokumentami oraz brylantowy pierścionek. Polski naukowiec jest zdezorientowany, początkowo nie wie, o co napastnikom chodzi, dopiero po chwili dociera do niego, że jest aresztowany. Za co? To pozostaje zagadką. W nerwach sięga po papierośnicę, jednak jeden z esesmanów wytrąca mu ją z ręki. Niemcy dysponują dokładnymi informacjami na temat profesora i jego rodziny, dlatego szybko rozdzielają domowników na dwie grupki. Aniela Longchamps de Bérier, żona Romana, i ich najmłodszy syn, 16-letni Jan, mogą się tylko bezradnie przyglądać, jak Niemcy siłą wypychają na zewnątrz profesora i trzech pozostałych synów: 25-letniego Bronisława i 23-letniego Zygmunta, absolwentów Politechniki Lwowskiej, oraz 18-letniego Kazimierza, maturzystę. Mężczyźni chcą założyć przed wyjściem płaszcze, ale oficer SS nie pozwala im na to, wrzeszcząc, że „niczego im nie potrzeba". Brzmi to niezwykle złowrogo, mimo to nikt nie przypuszcza, że za kilka godzin czwórka de Bérierów zostanie rozstrzelana, a ich ciała oprawcy wrzucą do masowego grobu. I że nie jest to akcja odosobniona. Podobne dantejskie sceny rozgrywają się bowiem w tym samym czasie w wielu innych domach lwowskiej inteligencji.
Intelligenzaktion
Jesienią 1939 r. Adolf Hitler dwukrotnie stwierdził, że „tylko naród, którego warstwy kierownicze zostaną zniszczone, da się zepchnąć do roli niewolników". A w takiej roli hitlerowcy widzieli podbite narody na wschodzie Europy, w tym Polaków. Dlatego w zasadzie od momentu wkroczenia na ziemie Rzeczypospolitej realizowali politykę zagłady miejscowych elit. Na ziemiach bezpośrednio przyłączonych do III Rzeszy, czyli na Pomorzu, w Wielkopolsce, Śląsku i części dawnych województw mazowieckiego i łódzkiego, przybrała ona formę operacji Intelligenzaktion. Do wiosny 1940 r. Niemcy podali represjom około 100 tys. przedstawicieli polskiej inteligencji – ziemiaństwa, nauczycieli, urzędników państwowych, księży, polityków, emerytowanych wojskowych. Około 50 tys. z nich od razu rozstrzelano, resztę wysłano do obozów koncentracyjnych. Los tych drugich w większości także był tragiczny. Najbardziej masowy charakter miały mordy na Pomorzu, gdzie w Lasach Piaśnickich, Mniszku pod Świeciem, Lesie Szpęgawskim pod Starogardem, w Fordonie pod Bydgoszczą oraz pod Chojnicami rozstrzelano około 25 tys. ludzi. Częściowo Intelligenzaktion objęła także tereny Generalnego Gubernatorstwa (akcje specjalne w Krakowie, Lublinie i Częstochowie). Kontynuacją tego ludobójstwa była Nadzwyczajna Akcja Pacyfikacyjna, popularnie nazywana Akcją AB (niem. Außerordentliche Befriedungsaktion), tym razem przeprowadzona głównie w GG. Rozpoczęła się w maju 1940 r. i trwała przez kolejne trzy miesiące. Zamordowano wówczas co najmniej 3500 przedstawicieli „polskich warstw przywódczych", jak w oficjalnych dokumentach określali ich nazistowscy oprawcy. Zaliczano do nich lekarzy, prawników, nauczycieli, urzędników, oficerów w stanie spoczynku, pisarzy, dziennikarzy, członków polskich organizacji patriotycznych. Najwięcej ofiar pochłonęły masowe egzekucje w Palmirach pod Warszawą, gdzie rozstrzelano około 1700 osób. Tysiące osób wysłano także do obozów koncentracyjnych, wiele z nich już nigdy stamtąd nie wróciło.
Pierwszą próbą eksterminacji środowiska polskich naukowców było aresztowanie 183 profesorów krakowskich uczelni, przede wszystkim Uniwersytetu Jagiellońskiego i Akademii Górniczej, podczas akcji specjalnej przeprowadzonej 6 listopada 1939 r. przez oddział Einsatzgruppe I pod dowództwem sturmbannführera SS Brunona Müllera. Szef krakowskiego Gestapo oświadczył zebranym naukowcom, że ich decyzja o inauguracji roku akademickiego jest aktem wrogim wobec III Rzeszy. Wysłano ich do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Ostatecznie jednak Niemcy nie byli zadowoleni z rezultatów tej operacji, bo pod naciskiem międzynarodowej opinii publicznej i zachodnich dyplomatów (a przede wszystkim dzięki osobistej interwencji Benita Mussoliniego u Hitlera) większość z nich zwolniono (tragicznych warunków obozowych nie przeżyło 19 profesorów, kilku zmarło tuż po powrocie do domu). Do tej sprawy nawiązał generalny gubernator Hans Frank podczas przemówienia, które wygłosił do przedstawicieli SS i policji 30 maja 1940 r.: „Nie da się opisać, ileśmy mieli zawracania głowy z krakowskimi profesorami. Gdybyśmy sprawę tę załatwili na miejscu, miałaby ona całkiem inny przebieg. Proszę więc panów usilnie, by nie kierowali już panowie nikogo więcej do obozów koncentracyjnych w Rzeszy, lecz podejmowali likwidację na miejscu". Te zbrodnicze wytyczne zostały zrealizowane rok później we Lwowie.
Krew na Wzgórzach Wuleckich
Przedwojenny Lwów był trzecim co do wielkości miastem przedwojennej Polski i bardzo ważnym ośrodkiem politycznym, naukowym i kulturalnym. Funkcjonowały tu m.in. Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Politechnika Lwowska, Uniwersytet Jana Kazimierza, Akademia Handlu Zagranicznego, Akademia Medycyny Weterynaryjnej. Miało tu swoje siedziby kilka ważnych ogólnopolskich towarzystw naukowych. Wielu naukowców mieszkających i pracujących we Lwowie cieszyło się międzynarodową sławą – warto przede wszystkim wspomnieć o dokonaniach lwowskiej szkoły matematycznej ze Stefanem Banachem i Hugo Steinhausem na czele czy osiągnięciach znakomitego mikrobiologa Rudolfa Weigla, wynalazcy szczepionki przeciwko tyfusowi. Według wydanego w 1937 r. „Atlasu szkolnictwa wyższego" we lwowskich uczelniach w roku akademickim 1934/35 pracowało 169 profesorów, 176 samodzielnych pracowników nauki i 478 pomocniczych. Tylko Warszawa miała liczniejszą kadrę naukową.
Klęska wrześniowa, w wyniku której Lwów znalazł się pod okupacją sowiecką, spowodowała chaos w środowisku naukowym i kulturalnym tego miasta. Rosjanie poddawali polskie elity represjom, a placówki naukowe całkowicie przeorganizowali, oddając je w ręce Ukraińców i podporządkowując centralnym instytutom naukowym ZSRR. Niektórzy wykładowcy akademiccy, np. znany pisarz i tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński czy ceniony internista Jan Grek, poszli na współpracę z okupantem. W wyniku wyborów przeprowadzonych 15 grudnia 1940 r. niektórzy profesorowie weszli do radzieckich rad obwodowych i miejskich. Większość lwowskich naukowców zachowała się jednak godnie, trzymając się z dala od komunistycznego bagna i próbując w nowych, niezwykle trudnych warunkach kontynuować badania.