Krzysztof Jóźwiak
W okresie międzywojennym za aktami terroru skierowanymi przeciwko państwu polskiemu i legalnej władzy stały głównie organizacje ukraińskich nacjonalistów i komuniści wspierani przez ZSRR. Pierwszym chodziło o oderwanie od Rzeczypospolitej jej wschodnich rubieży i utworzenie tam niepodległego państwa ukraińskiego, drugim o wzniecenie rewolucji i przejęcie władzy. Groźne były także bojówki skrajnych organizacji prawicowych i dywersanci niemieccy. Lista dokonanych zamachów terrorystycznych jest długa. Najsłynniejszym, choć chronologicznie wcale nie pierwszym, tego typu zdarzeniem było wysadzenie prochowni warszawskiej Cytadeli 13 października 1923 r.
Cytadela w ogniu
Dochodzi 9 rano, kiedy por. Bakierski prowadzący musztrę kompanii 21. Pułku Piechoty dostrzega smużkę czarnego dymu unoszącą się nad obwałowaniami prochowni. Błyskawicznie zdaje sobie sprawę z zagrożenia – w prochowni zgromadzone są gigantyczne ilości włoskiego, bezdymnego prochu do artylerii ciężkiego kalibru. Porucznik nie czeka na rozwój wypadków. Krzyczy do swoich podkomendnych, aby jak najszybciej schronili się za budynkiem pobliskiej szwalni, sam zaś rzuca się do ucieczki. Chwilę potem rozlega się ogłuszający huk, a ziemia zaczyna falować niczym podczas trzęsienia ziemi. Fala uderzeniowa wywołana wybuchem druzgocze pobliskie budynki twierdzy – X Pawilon, szwalnie, magazyn mundurowy, stajnie, wozownie, kuchnie. Zmienia w gruzy bramę prowadzącą nad Wisłę i spływa na niespodziewające się niebezpieczeństwa miasto. U podnóża Cytadeli wznoszona jest nowa dzielnica mieszkaniowa – Żoliborz. Budynki nie są jeszcze gotowe. Podmuch zrywa dachy kilkudziesięciu domów budowanego właśnie osiedla oficerskiego i rani kilkunastu cieśli i dekarzy. Na Starym Mieście i Muranowie w wielu mieszkaniach wylatują szyby. Siła wybuchu jest tak wielka, że przesunięte zostają konstrukcje hełmów wież kościoła św. Michała Archanioła i św. Floriana na Pradze. Cała Cytadela spowita jest kłębami gęstego dymu i kurzu. Panuje kompletny chaos. Dopiero po dłuższej chwili dowódcy poszczególnych pododdziałów zaprowadzają porządek. W stronę twierdzy jadą karetki pogotowia i wozy strażackie. Studenci uniwersytetu przerywają zajęcia i spieszą ratować rannych. Miejsce wybuchu przedstawia okropny widok. Prochownia przestała istnieć, w jej miejscu zieje kilkunastometrowy lej.
Od tragedii o dużo większej skali uchroniła mieszkańców stolicy specyficzna konstrukcja budynku. Prochownia była zagłębiona w ziemi i obsypana wałem ziemnym, co spowodowało, że siła wybuchu została skierowana w górę. Gdyby było inaczej, doszłoby także do eksplozji okalającego prochownię fortu amunicyjnego, w którym zgromadzono setki pocisków artyleryjskich. Ale i tak straty w ludziach były poważne. Zginęli wszyscy pracownicy prochowni, wielu zabitych było wśród rodzin podoficerów mieszkających w gmachu X Pawilonu. Niektórych ciał nie dało się zidentyfikować. W sumie zginęło co najmniej 28 osób, a prawie 100 zostało ciężko rannych.
Komunistyczny spisek
Skala zamachu w Cytadeli była dla ówczesnych władz zaskoczeniem. To, że do niego doszło, już niekoniecznie. Było to niejako ukoronowanie serii zamachów, do których dochodziło od kilku miesięcy w wielu polskich miastach, przede wszystkim w Warszawie i Krakowie. Czasy były niespokojne, pogarszająca się sytuacja ekonomiczna państwa powodowała, że w całym kraju szerzyły się strajki i niepokoje. Działalność zaktywizowały bojówki ukraińskie i komunistyczne. Te ostatnie działały wedle wytycznych Kominternu, który nakazał podległym sobie partiom w całej Europie podżegać do wystąpień rewolucyjnych.