Rz: 1 sierpnia 2017 r. Szwajcarzy będą obchodzić 726. rocznicę utworzenia Konfederacji Szwajcarskiej. Początki waszego państwa były dość prozaiczne. Związek wieczysty podpisany 1 sierpnia 1291 r. przez przedstawicieli trzech kantonów – Schwyz, od którego wywodzi się nazwa państwa, Uri i Unterwalden – miał charakter sojuszu typowo obronnego. Przetrwał jednak aż siedem wieków i w dodatku dołączyły do niego inne kantony. Na czym polega fenomen szwajcarskiej jedności w czasach, kiedy wszelkie unie i federacje się rozpadają?
Andrej Motyl: My, Szwajcarzy, zostaliśmy opisani przez Nassima Taleba, autora „Czarnego łabędzia" oraz „Antykruchości", jako najbardziej odporny (najmniej kruchy) kraj wszech czasów. Wyjaśnienie przyczyn tego zjawiska zajęłoby osobną książkę. Osobiście uważam, że niechęć Szwajcarów do utopii i masowych zgromadzeń – w przeciwieństwie do ideałów, za którymi podążamy – stanowi antidotum na truciznę demagogów. Nigdy nie poddaliśmy się szowinistycznym nacjonalizmom czy utopijnym socjalizmom, ponieważ panowała u nas pragmatyczność, a także przejrzystość, która nie jest do końca możliwa w większych krajach. Największe miasto Szwajcarii liczy 500 tys. mieszkańców. Nie występują u nas raczej anonimowość wielkich miast ani smutek przedmieść.
W krajach, które znają ruchy secesjonistyczne, zwolennicy niepodległości koncentrują się w najbogatszych zakątkach kraju i nie chcą dzielić się swoim majątkiem z biedniejszymi. Nasze najbogatsze centra, jak Zurych, Bazylea, Zug, Genewa, są tak świadome zalet „całości", że przekazują ogromne kwoty tytułem wyrównania biedniejszym kantonom, jak Berno, Wallis czy Jura. W innych przypadkach to właśnie najbiedniejsze regiony dążą do niezależności, ponieważ czują się zaniedbywane. Oczywiście bez zamiaru denerwowania sąsiadów chciałbym jedynie wspomnieć, że w wielu sąsiadujących ze Szwajcarią regionach powstają ruchy postulujące przyłączenie się do Konfederacji Szwajcarskiej. To są oczywiście fantazje, anachroniczne w dzisiejszej Europie, ale dla nas to wskazówka, że coś robimy dobrze.
Mieliśmy także dużo szczęścia. Gdyby nasze obszary językowe były jednocześnie wspólnotami religijnymi, Szwajcaria by nie przetrwała. Ponieważ jednak mamy katolików i protestantów zarówno wśród niemieckojęzycznych, jak i francuskojęzycznych Szwajcarów (francuskojęzyczni mieli Kalwina, a niemieckojęzyczni Zwingliego), spory religijne nigdy nie miały etnicznego posmaku. Rozbieżności w kwestii interesów wyczuwało się raczej między obszarami miejskimi i wiejskimi. Chłopi z Uri mają podobne interesy czy też spojrzenie na świat jak rolnicy z Fryburga, zarówno pod względem gospodarczym, jak i kulturowym.
Jeśli musiałbym wybrać jedno słowo, które najlepiej charakteryzuje sukces Szwajcarii, byłaby to inkluzywność. Decyzje podejmowane są przy udziale wszystkich obywateli, wszystkich partii politycznych, wszystkich regionów, pracowników i pracodawców. Jest to jądro naszej nieprzerwanie i ciężko wypracowywanej stabilności. Ponadto przy podejmowaniu decyzji obowiązuje zasada subsydiarności, co oznacza, że większość rozpatrywana jest na najgłębszym, najniższym poziomie, przez pojedynczego obywatela, a odbywa się to z dokładnością laboratoryjną. Codziennie mamy do czynienia z małymi zmianami, dlatego nie potrzebujemy rewolucji.