Szwajcaria: najbardziej odporny kraj wszech czasów

Szwajcaria i Polska mogą wspólnie wiele zdziałać. Zwłaszcza współpraca naukowa ma szansę przynieść najtrwalszy zysk obydwu stronom – mówi ambasador Szwajcarii w Warszawie Andrej Motyl.

Aktualizacja: 27.07.2017 18:20 Publikacja: 27.07.2017 18:01

Szwajcaria: najbardziej odporny kraj wszech czasów

Foto: Rzeczpospolita

Rz: 1 sierpnia 2017 r. Szwajcarzy będą obchodzić 726. rocznicę utworzenia Konfederacji Szwajcarskiej. Początki waszego państwa były dość prozaiczne. Związek wieczysty podpisany 1 sierpnia 1291 r. przez przedstawicieli trzech kantonów – Schwyz, od którego wywodzi się nazwa państwa, Uri i Unterwalden – miał charakter sojuszu typowo obronnego. Przetrwał jednak aż siedem wieków i w dodatku dołączyły do niego inne kantony. Na czym polega fenomen szwajcarskiej jedności w czasach, kiedy wszelkie unie i federacje się rozpadają?

Andrej Motyl: My, Szwajcarzy, zostaliśmy opisani przez Nassima Taleba, autora „Czarnego łabędzia" oraz „Antykruchości", jako najbardziej odporny (najmniej kruchy) kraj wszech czasów. Wyjaśnienie przyczyn tego zjawiska zajęłoby osobną książkę. Osobiście uważam, że niechęć Szwajcarów do utopii i masowych zgromadzeń – w przeciwieństwie do ideałów, za którymi podążamy – stanowi antidotum na truciznę demagogów. Nigdy nie poddaliśmy się szowinistycznym nacjonalizmom czy utopijnym socjalizmom, ponieważ panowała u nas pragmatyczność, a także przejrzystość, która nie jest do końca możliwa w większych krajach. Największe miasto Szwajcarii liczy 500 tys. mieszkańców. Nie występują u nas raczej anonimowość wielkich miast ani smutek przedmieść.

W krajach, które znają ruchy secesjonistyczne, zwolennicy niepodległości koncentrują się w najbogatszych zakątkach kraju i nie chcą dzielić się swoim majątkiem z biedniejszymi. Nasze najbogatsze centra, jak Zurych, Bazylea, Zug, Genewa, są tak świadome zalet „całości", że przekazują ogromne kwoty tytułem wyrównania biedniejszym kantonom, jak Berno, Wallis czy Jura. W innych przypadkach to właśnie najbiedniejsze regiony dążą do niezależności, ponieważ czują się zaniedbywane. Oczywiście bez zamiaru denerwowania sąsiadów chciałbym jedynie wspomnieć, że w wielu sąsiadujących ze Szwajcarią regionach powstają ruchy postulujące przyłączenie się do Konfederacji Szwajcarskiej. To są oczywiście fantazje, anachroniczne w dzisiejszej Europie, ale dla nas to wskazówka, że coś robimy dobrze.

Mieliśmy także dużo szczęścia. Gdyby nasze obszary językowe były jednocześnie wspólnotami religijnymi, Szwajcaria by nie przetrwała. Ponieważ jednak mamy katolików i protestantów zarówno wśród niemieckojęzycznych, jak i francuskojęzycznych Szwajcarów (francuskojęzyczni mieli Kalwina, a niemieckojęzyczni Zwingliego), spory religijne nigdy nie miały etnicznego posmaku. Rozbieżności w kwestii interesów wyczuwało się raczej między obszarami miejskimi i wiejskimi. Chłopi z Uri mają podobne interesy czy też spojrzenie na świat jak rolnicy z Fryburga, zarówno pod względem gospodarczym, jak i kulturowym.

Jeśli musiałbym wybrać jedno słowo, które najlepiej charakteryzuje sukces Szwajcarii, byłaby to inkluzywność. Decyzje podejmowane są przy udziale wszystkich obywateli, wszystkich partii politycznych, wszystkich regionów, pracowników i pracodawców. Jest to jądro naszej nieprzerwanie i ciężko wypracowywanej stabilności. Ponadto przy podejmowaniu decyzji obowiązuje zasada subsydiarności, co oznacza, że większość rozpatrywana jest na najgłębszym, najniższym poziomie, przez pojedynczego obywatela, a odbywa się to z dokładnością laboratoryjną. Codziennie mamy do czynienia z małymi zmianami, dlatego nie potrzebujemy rewolucji.

Krótko mówiąc, my, Szwajcarzy, jesteśmy pierwszą czy też wczesną Unią Europejską. Czasem myślę sobie, że nasza większa siostra, druga czy może spóźniona Unia Europejska, jest dla nas trochę nieprzyjazna. Wielkość i siła zobowiązują wobec mniejszych – to był zawsze nasz klucz do sukcesu.

Jak pan jako obywatel Szwajcarii postrzega Unię Europejską?

Jako ogromne wzbogacenie i niezwykłe zrządzenie losu dla Europy i Szwajcarii, a także dla mnie osobiście oraz mojej rodziny. Unia Europejska jest najbardziej ambitnym i najwspanialszym projektem po wojnie, ciągle zresztą w trakcie budowy. Jej architektura nie jest z góry zaplanowana, dopasowuje się stopniowo i naturalnie, o czym zdajemy się czasem zapominać. Zastanawiam się niekiedy, czy wysocy przedstawiciele Unii Europejskiej rozumieją, że instynktownie i racjonalnie czujemy się najbliższymi sojusznikami Unii, ponieważ jesteśmy położeni w samym sercu tej imponującej całości. Nie możemy tylko zrezygnować z naszej tożsamości: bycia stosunkowo niewielką wspólnotą, kierowaną przez najbardziej bezpośrednią demokrację. Dlatego potrzebujemy zrozumienia – nie prezentów, ale zrozumienia dla naszej wyjątkowej sytuacji.

W 1847 r. wybuchła wojna domowa między kantonami katolickimi i protestanckimi. Wydawało się, że Konfederacja Szwajcarska musi się rozpaść. Tymczasem ten konflikt jedynie wzmocnił jedność Szwajcarów i doprowadził do uchwalenia konstytucji, która wprowadzała ustrój demokracji bezpośredniej. Szwajcarski system władzy okazał się fenomenem na skalę światową. Jakim sposobem udało się wam uniknąć wszystkich tych nieszczęść wojennych, które dotknęły Europę przez ostatnie 100 lat?

W XIV czy XV wieku, ale także później, Szwajcarów można było opisać wielorako, ale na pewno nie jako pokojowo nastawionych. Bieda popchnęła wielu do wojskowej służby najemniczej – waleczność i lojalność Szwajcarów była wtedy przysłowiowa. Czasem oddziały składające się z żołnierzy z tej samej wioski walczyły po przeciwnych stronach barykady. Pojawiły się nawet teorie prób ekspansjonistycznych Konfederacji – mniej więcej w kierunku Mediolanu. Jednak po kilku bolesnych porażkach uznano, że udział w europejskich konfliktach zagraża związkowi, a nawet stwarza ryzyko importu wojen do ojczyzny. Był to początek naszej sławnej uzbrojonej neutralności, którą do dziś postrzegamy jako centralny, może trochę blaknący element samoświadomości Szwajcarii.

Ostatnim konfliktem zbrojnym rzeczywiście była wojna domowa między liberalnymi (wówczas prawdziwe siły rewolucyjne) i konserwatywnymi kantonami. Jak wiadomo, w 1847 r. jako jedyni w Europie trwałe zwycięstwo odnieśli szwajcarscy rewolucjoniści. Tym samym w drugiej połowie XIX w. Szwajcaria była prawdopodobnie najbardziej rewolucyjnym krajem Europy, w dużej mierze reakcyjnej. Mały uprzemysłowiony kanton Glarus pod koniec XIX w. miał jedno z najbardziej nowoczesnych praw w Europie.

To, że wojna domowa wzmocniła kraj, zamiast go podzielić, miało dwie przyczyny. Z jednej strony część społeczeństwa zamieszkująca konserwatywne kantony była zainteresowana zmianami, wobec czego opór wobec liberalnego agresora był niewielki, z drugiej strony zwycięzcy traktowali pokonanych poniekąd bardzo ludzko. W związku z tym rany nie były głębokie i zagoiły się szybciej niż w innych krajach.

W celu utrzymania pokoju demokracja bezpośrednia wydawała się nieodzowna. Każda ważniejsza umowa z obcym państwem może zostać na życzenie społeczeństwa (100 tys. podpisów) poddana referendum. Przystąpienie do sojuszy obronnych, takich jak NATO, podlega referendum obowiązkowemu, co oznacza, że musi ono automatycznie, bez zbierania podpisów, zostać zaakceptowane przez naród i większość kantonów.

Jestem zdania, że wszystkie narody mają swoje cnoty, choć nie zawsze ustawione w tej samej hierarchii. U nas bardzo wysoko znajduje się trzeźwość umysłu. Dostarcza ona niewiele materiału na hollywoodzkie filmy, ale jeśli o mnie chodzi, to cieszę się, że nie pasujemy do większości filmów z fabryki snów. Nasz ostatni bohater z bronią w ręku, Wilhelm Tell, pochodził z XIII w. i nawet on był jedynie bohaterem legendy. Trzeźwość chroni przed stereotypami i przed kolektywnym ogłupieniem. Nie oznacza jednak bynajmniej bezduszności. Na przykład Czerwony Krzyż powstał w Genewie, a pałeczka dżumy, największy morderca ludzkości wszech czasów, została odkryta przez Alexandra Yersina, lekarza z Morges nad Jeziorem Genewskim. Schopenhauer powiedział trafnie: „Ludzie wiele decyzji pozostawiają swoim owłosionym częściom ciała, niestety, tym niewłaściwym". My staramy się, gdzie tylko to możliwe, używać głowy jako owłosionego narządu właściwego do podejmowania decyzji.

Szwajcaria jest krajem typowo rolniczym. A jednak w ciągu ostatniego stulecia przeobraziła się w światowe centrum nauki. Dość wymienić wspaniałe uczelnie techniczne w Zurychu i Lozannie czy ośrodek CERN w Genewie, pod którym zbudowany jest największy na świecie akcelerator cząstek elementarnych. We wszystkich tych miejscach pracuje wielu cudzoziemców, w tym naukowcy z Polski. Jak pod tym względem ocenia pan relacje z polskimi ośrodkami akademickimi i badawczymi?

Szwajcaria ze swoimi miejskimi obszarami była zaraz po Anglii i wraz z Belgią najszybciej industrializującym się krajem Europy. Obraz pasterzy zakochanych w swoich krowach dostarczył Markowi Twainowi dobrego materiału do książek, jednak jest on nieprawdziwy. Szybciej niż wielu innych nauczyliśmy się praktycznego zastosowania nowych technologii. Co ciekawe, ludzie, którzy przynieśli ze sobą do Szwajcarii interesujące inspiracje, byli w dużej mierze politycznymi uchodźcami – francuscy hugenoci, niemieccy wolnomyśliciele czy angielscy nonkonformiści, później także wyspecjalizowani w różnych dziedzinach fachowcy żydowskiego pochodzenia oraz polscy bohaterowie (Kościuszko), prezydenci (Narutowicz i Mościcki) czy premierzy (Paderewski).

Dalekowzroczność ojców założycieli federalnego państwa doprowadziła do ufundowania już w 1855 r. Federalnej Technicznej Szkoły Wyższej w Zurychu, a także różnych uniwersytetów kantonalnych. Niepokoje w sąsiedztwie Szwajcarii sprowadzały do niej często najtęższe umysły, które znajdowały zatrudnienie na uczelniach wyższych (np. Einstein na Politechnice Federalnej w Zurychu) albo w szwajcarskim przemyśle (np. Polak Leo Sternbach w firmie Roche). Współpraca między przemysłem a tymi świątyniami nauki została ukształtowana bardzo wcześnie. Przedsiębiorstwa farmaceutyczne z Bazylei nigdy by nie powstały, gdyby nie ścisła współpraca z Politechniką Federalną w Zurychu oraz Uniwersytetem Bazylejskim.

Stosunki między szwajcarskimi i polskimi uniwersytetami przed 1989 r. były dosyć mocno ograniczone, żelazna kurtyna skutecznie hamowała wymianę myśli, zatem ciągle nadrabiamy stracony czas. Przez ostatnie dziesięć lat szwajcarskie fundusze wspierały wspólne projekty w dziedzinie współpracy naukowej. Moją ambicją jest dalsza intensywna praca nad tym, aby środowiska akademickie – czy w szerszym sensie naukowe – w obydwu krajach jeszcze ściślej ze sobą współpracowały i wzajemnie się uzupełniały.

Przez ostatnie 200 lat wielu wybitnych Polaków znalazło bezpieczną przystań w Szwajcarii. Wśród nich byli nawet dwaj polscy prezydenci: Gabriel Narutowicz, który był dziekanem Wydziału Budownictwa Wodnego na Politechnice w Zurychu, oraz Ignacy Mościcki, który ukończył studia na Uniwersytecie we Fryburgu. Co współcześni Polacy mogą zaoferować Szwajcarii i jak pański kraj może wesprzeć rozwój nauki w Polsce?

Tak, Szwajcaria miała to szczęście i zaszczyt być przejściową ojczyzną dla wybitnych Polaków i ta świadomość dalej w nas, dzisiejszych budowniczych mostów między naszymi krajami, istnieje. Czego możemy się nauczyć od Polaków, na czym skorzystać? Polska dopiero od 28 lat jest wolna i w związku z tym w pewnym sensie także bardzo młoda. Oznacza to, że ma jeszcze przed sobą przyszłość, a ciekawość, pragnienie nowego, gotowość do działania, wola chwycenia losu we własne ręce są silniejsze niż w Europie Zachodniej. Dostrzegam tu więcej gotowości do podjęcia ryzyka, być może dlatego, że mniej jest do stracenia. Na przykład branża FinTech jest w Polsce tak interesująca i chętna do eksperymentowania, ponieważ klienci nie są tak pełni obaw jak my, Szwajcarzy. Młodzi naukowcy żyją w atmosferze przełomu i wiedzą, że Marią Skłodowską nie zostanie się na normalnej drodze kariery. Zawody techniczne są tu bardziej popularne niż na Zachodzie, co przyciąga firmy z know-how z całej Europy. Macie także w zanadrzu potencjał posiłkowy w postaci 40 mln Ukraińców. Również Polska jest dla Ukrainy najważniejszym partnerem. Szwajcaria i Polska mogą wspólnie zdziałać bardzo wiele ku obopólnej korzyści, szczególnie jeśli będziemy w stanie połączyć siły i zasoby na rzecz wspólnych działań.

Moim pierwszym rzeczowym krokiem w Polsce było zaproszenie do Warszawy najlepszego wówczas rektora w Szwajcarii (Politechniki w Lozannie – EPFL), aby porozmawiał z premierami Gowinem i Morawieckim o znaczeniu absolutnie najlepszych uniwersytetów dla przełomu w gospodarce know-how oraz wyjaśnił, jak udało się Szwajcarii jako ośmiomilionowemu krajowi stworzyć i utrzymać najlepsze uniwersytety na kontynencie. Obecnie planujemy właśnie z premierem Gowinem wielki projekt poświęcony tworzeniu czołowych uniwersytetów. Rektorzy i wicerektorzy najlepszych technicznych uczelni wyższych w Polsce (około 60), podzieleni na tygodniowe turnusy, spędzą czas w EPFL, odwiedzą wszystkie jej wydziały i departamenty i poznają wszystkie mechanizmy, które umożliwiły i zagwarantowały sukces uczelni. Jako ambasador szczególnie koncentruję się na współpracy naukowej między obydwoma krajami, ale także między naszymi firmami z know-how mającymi tu siedzibę oraz polskimi partnerami, ponieważ współpraca naukowa ma szansę przynieść najtrwalszy zysk obydwu stronom.

12 marca 2017 r. minęła 98. rocznica nawiązania stosunków dyplomatycznych między Polską i Szwajcarią. Jak ocenia pan te relacje?

Jako że Polska była w zasadzie jedną z prowincji Związku Radzieckiego, nasze relacje nie mogły wziąć głębszego oddechu. Podziwiało się Kukuczkę jako jednego z największych czy może największego alpinistę wszech czasów albo przecierało się ze zdumienia oczy na widok wybuchającego co dziesięć lat buntu polskiego społeczeństwa, ale zbudować, niestety, nie dało się wiele. Po uwolnieniu spod wpływu ZSRR nasze relacje rozwijały się coraz lepiej, najpierw przede wszystkim w obszarze gospodarki. W 2014 r. podpisana została deklaracja prezydencka, która przewiduje konsultacje na najwyższym poziomie, mające się odbywać raz na rok lub raz na dwa lata. Do wymiany dochodzi w każdej dziedzinie, która nas interesuje. Jeśli obydwie strony uznają to za zasadne, chętnie tworzymy zespoły. I przekuwamy nasze słowa w czyny.

W dziedzinie kultury niezwykle aktywna jest szwajcarska fundacja na rzecz kultury Pro Helvetia – działa na wszystkich możliwych polach związanych z kulturą, we wszystkich zakątkach Polski. W 2019 r. mamy nadzieję na duże wydarzenie Inicjatywy Bazylejskiej Culturescapes, które ma się odbyć w Szwajcarii i którego Polska będzie głównym gościem. W obliczu politycznych przepychanek w Polsce – gdyby wierzyć obydwu stronom, trzeba by dojść do wniosku, że w Polsce politycy to wcielenie zła – bardzo ciekawe wydaje się, jak organizatorzy wydarzenia poradzą sobie z pokazaniem Polski w całości, w jej wspaniałości, ale także z jej ludzkimi słabościami i sprzecznościami. Marzę o tym, aby wydarzenie to pokazało Polskę jako najciekawszy (także dlatego, że nie do końca zrozumiały i pod wieloma względami nieznany) kraj Europy, w którym jest jeszcze wiele do odkrycia.

Warto podkreślić, że kontakty handlowe Polski i Szwajcarii sięgają czasów późnego średniowiecza. Szczególne zasługi na tym polu mieli kupcy zuryscy. W XIX i XX wieku wielu Szwajcarów budowało podwaliny polskiego przemysłu i handlu. W zeszłym roku magazyn „Forbes" poinformował, że Szwajcaria jest drugim po Stanach Zjednoczonych największym inwestorem na polskim rynku spoza Unii Europejskiej. Także Polska obecnie więcej eksportuje do Szwajcarii, niż z niej importuje. Szwajcarzy coraz chętniej szukają w Polsce usług biznesowych. Jak pan ocenia nasze wzajemne stosunki gospodarcze?

Intensywność kontaktów gospodarczych rzuca się w oczy. To prawda, jesteśmy zaraz po USA największym inwestorem w Polsce spoza UE. Kraj oddalony o 600 km i tylko o 30 proc. większy pod względem powierzchni i zaludnienia niż województwo małopolskie inwestuje tu 6 mld franków i zatrudnia ponad 35 tys. wspaniałych pracowników. Tylko jedna ze szwajcarskich firm globalnych ma tutaj szefa, który nie jest Polakiem. Wskazuje to na dwie rzeczy: na absolutnie najlepsze kompetencje polskich kadr oraz całkowite zaufanie do ich lojalności. Firmy szwajcarskie w Polsce są w połowie także polskimi firmami. Pod tym względem Unia Europejska stała się faktycznie „wspólną ojczyzną", a szwajcarskie firmy bardzo chętnie osiedlają się w Polsce. Wyjątkowo ciekawe jest spostrzeżenie, że firmy szwajcarskie także część swoich instytutów badawczych przenoszą do Polski – i to nie z powodu niższych kosztów, ale dzięki dostępności skoncentrowanej kreatywności i ducha innowacji. W wielu dziedzinach, ale w szczególności w dziedzinie gospodarki, nasze relacje mocno się zacieśniają. Taka Europa, mimo różnych systemów, dzięki dynamice i optymizmowi, którymi daje przykład do naśladowania, sprawdza się również tutaj.

W Szwajcarii 24 proc. społeczeństwa stanowią obcokrajowcy. Jest to zaraz po Luksemburgu największy odsetek obcokrajowców wśród krajów europejskich. Dorośli obcokrajowcy muszą wprawdzie odczekać 12 lat, zanim staną się obywatelami Szwajcarii (dzieci 6 lat), za to proces integracji przebiega lepiej niż w większości sąsiednich krajów. Jaka jest tego przyczyna?

Ja sam urodziłem się w Czechosłowacji, jestem zatem „przysposobionym Szwajcarem", mogę więc odpowiedzieć na to pytanie, bazując na własnym doświadczeniu. Szwajcarzy chętnie przyjmują obcokrajowców, wymagają jednak od nich integracji i kontrolują, czy ona zachodzi. Przyzwoity, dobrze wychowany człowiek, gdy jest gdzieś gościem, zachowuje się w domu gospodarza w taki sposób, jakiego oczekiwałby od gościa w swoim domu. Tego należy oczekiwać dosłownie od wszystkich imigrantów. Jeśli z jakichś utopijnych powodów przestajemy wymagać od imigrantów takich podstawowych zasad zachowania, budzimy się nagle w berlińskiej dzielnicy Kreuzberg, na przedmieściach Paryża czy w dzielnicy Molenbeek w Brukseli. Wolno nam wymagać od gościa nie tylko przestrzegania prawa, ale także głębokiej wdzięczności. Każda kultura wpaja to swoim członkom. Nie rozumiem, dlaczego tak wielu nie postrzega tego jako czegoś oczywistego. Współwinni są liczni niedokształceni, opłacani z państwowych pieniędzy kulturowi relatywiści, którzy zarażają imigrantów własnymi utopiami, niekiedy także neurozami. Czasem myślę sobie, że jesteśmy zbyt bogaci i przez to tracimy, nasz kompas gubi kierunek minimalnego poczucia przyzwoitości.

Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy