Henryk Lewczuk „Młot", dowódca jednego z największych oddziałów polskiego podziemia niepodległościowego działających na terenie Lubelszczyzny, czekał na sygnał do ataku, którym miała być salwa upowskiej „torpedy". Ukraińcy się spóźniali, upływający czas postanowił więc wykorzystać na sprawdzenie, czy podległe mu plutony są gotowe do walki. Mimo swojej postury sportowca „Młot" bezszelestnie przemykał między drzewami ogrodu parafii św. Mikołaja. Chciało mu się palić, ale było to zbyt ryzykowne. Cel – Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Hrubieszowie – znajdował się bardzo blisko i papieros mógł zdradzić ich pozycje ubekom.
Atmosfera wśród partyzantów była nieco nerwowa, i to nie tylko ze względu na samą akcję, lecz także z powodu nietypowego sojusznika. W kilku innych punktach miasta na sygnał do ataku czekali żołnierze Ukraińskiej Powstańczej Armii. Jeszcze niedawno walczono z nimi w obronie polskich wsi, teraz działali razem przeciwko wspólnemu wrogowi. Mimo wszystko „Młot" nie zabrał na akcję części swoich żołnierzy. Zostali ci, którzy w starciach z Ukraińcami stracili bliskich. Każda z grup miała w Hrubieszowie inne zadania. Polacy zamierzali rozbić PUBP oraz komendę MO i uwolnić więźniów, upowcy zaś zasadzili się na silnie obsadzoną siedzibę NKWD i Urząd Przesiedleńczy. Polacy założyli na rękawy mundurów biało-czerwone opaski, Ukraińcy jednolicie białe.
Sojusz z ograniczonym zaufaniem
Koncentrację oddziałów zarządzono dzień wcześniej w lesie między wsiami Trzeszczany i Podhorce, oddalonym od Hrubieszowa o 6 km. Odbyła się tam narada dowódców – po stronie ukraińskiej funkcję tę pełnił Jewhen Sztendera „Prirwa", po polskiej najprawdopodobniej por. Wacław Dąbrowski „Azja", komendant hrubieszowskiego obwodu WiN. Omówiono zadania i ustalono hasła. Niedawni wrogowie, a dziś sojusznicy z rozsądku, niezbyt sobie ufali. Do oddziałów UPA dołączyło czterech winowców obeznanych z terenem. Byli przewodnikami i zakładnikami jednocześnie. Polacy zabezpieczyli się, wcielając na czas akcji do jednego z pododdziałów dwóch upowców. Zakładnicy mieli gwarantować, że żadna ze stron nie zdradzi.
Tuż przed północą 27 maja partyzanci opuścili leśne obozowisko. Ponad połowę oddziałów polskich – m.in. 25 partyzantów por. „Kalifa", 20-osobową grupę Józefa Jasińskiego „Groma", 25 partyzantów Edwarda Sekulskiego „Nożyce", oddział ppor. „Kota" – wydzielono do zabezpieczenia głównych traktów biegnących w stronę miasta. Siły ukraińskie liczące około 200 ludzi (m.in. cztery sotnie UPA Semena Prystupa „Dawyda", Eugeniusza Jaszczuka „Dudy", Wasyla Krala „Czausa", Wasyla Jarmoła „Jara") oraz pozostałych kilkudziesięciu żołnierzy polskich (w tym oddział chełmski „Młota", któremu wyznaczono najtrudniejsze zadanie – atak na PUBP) ruszyło w stronę uśpionego i tonącego w ciemnościach Hrubieszowa.
Dlaczego akurat to prowincjonalne, liczące ok. 8 tys. mieszkańców miasteczko na Lubelszczyźnie obrano za cel wspólnego ataku? Jego znaczenie polegało na tym, że ulokowały się w nim powiatowe władze komunistyczne. Na południe od rzeki, w centrum miasta swoje siedziby miały PUBP, komenda MO, komitet powiatowy PPR oraz Ukraińska Komisja Przesiedleńcza. Reprezentacyjny dworek Du Chateau zajęło NKWD. Dodatkowo na północnym brzegu rzeki znajdowały się koszary 5. pułku LWP i komenda 32. odcinka WOP.