Noc z 9 na 10 marca 1945 r. nad Tokio zaczynała się pięknie. Było pogodnie, a następnego dnia w mieście miały się odbyć uroczystości z okazji Dnia Wojska. Żaden alarm lotniczy nie ostrzegł mieszkańców tej metropolii przed zbliżającą się do Tokio wyprawą 279 amerykańskich bombowców B-29. Każdy z nich miał na pokładzie 1520 bomb zapalających M-69 zawierających napalm. Pierwsze bomby spadły o 0:08, a syreny alarmowe odezwały się dopiero o 0:15. Japońska obrona przeciwlotnicza była totalnie zaskoczona, podobnie jak mieszkańcy Tokio. Wielu z nich wyszło na ulice, by zobaczyć, co się dzieje. B-29 leciały dużo niżej niż podczas poprzednich rajdów i doskonale było widać ich srebrzyste kadłuby w świetle reflektorów przeciwlotniczych. Na niebie pojawiły się rozbłyski bomb zapalających. Ich płonąca zawartość przylepiała się do wszystkiego, a ponieważ w zbombardowanych dzielnicach dominowała drewniana zabudowa, w mieście szybko wybuchły setki pożarów.
Celem nalotu były robotnicze dzielnice nad rzekami Sumidą i Arakawą, w których rozproszone były tysiące drobnych zakładów przemysłowych i warsztatów. Załogi bombowców starały się utworzyć na ziemi wielki, ognisty „X". Płomienie połączyły się w wielką burzę ogniową, która pochłaniała wszystko na swojej drodze. Przerażeni ludzie szukali jakiegokolwiek schronienia. Nie dawały im go schrony, będące zwykle rowami przykrytymi blachą falistą. Uciekali do betonowych budynków, takich jak szkoła podstawowa Futaba. Jej ogniotrwałe ściany zapewniły jednak tylko iluzoryczne bezpieczeństwo. Żar wytworzony przez pożar był tak wielki, że szkoła zamieniła się w ogromny piec, w którym zginęło kilkuset ludzi. Dantejskie sceny rozgrywały się na moście Kototoi. Jeden z ocalałych – wówczas 13-letni chłopiec – przeżył dzięki temu, że ktoś go wyrzucił do rzeki. Rano zobaczył, że most był pełny zwęglonych zwłok, a ziemia pokryta warstwą krwi i ludzkiego tłuszczu. Fotograf wojskowy Koji Ishikawa zrobił 10 marca szokującą fotografię przedstawiającą zwęgloną matkę z małym dzieckiem na plecach.
Zniszczenia rafinerii w rejonie Tokio w wyniku nalotów B-29 podczas pięciu miesięcy skoncentrowanych ataków na Japonię w trakcie II wojny światowej, 1945 r.
W wyniku tego nalotu spłonęło 41 km kwadratowych Tokio i zniszczonych zostało 267 tys. budynków, czyli jedna czwarta miejskiej zabudowy. Pierwsze szacunki mówiły o 83 tys. zabitych, ale są też takie mówiące o 200 tys. (dla porównania: bomba atomowa zrzucona na Hiroszimę zabiła od 90 tys. do 146 tys. ludzi, a w Nagasaki 39–80 tys. ludzi). Straty amerykańskie podczas tej misji – nazwanej operacją „Meetinghouse" – wyniosły: 9 zestrzelonych bombowców, 3 stracone z innych przyczyn, 42 uszkodzone, 96 zabitych i zaginionych, 6 rannych. Tak wyglądała inauguracja nowej strategii bombardowań Japonii wdrożonej przez gen. Curtisa LeMaya, szefa amerykańskiego XXI Dowództwa Bombowego. Strategia ta miała za zadanie pokonać Kraj Kwitnącej Wiśni bez konieczności sięgania po wielką inwazję.
Uderzenie w serce Imperium
Pierwsze bomby na Tokio spadły 18 kwietnia 1942 r. Grupa 16 bombowców B-25 Mitchell dowodzona przez ppłk. Jamesa Doolittle'a wystartowała z lotniskowca USS „Hornet" i zbombardowała pięć japońskich miast. Japońskie straty były małe (50 zabitych i 200 rannych), ale ten brawurowy rajd sprowokował Cesarską Japońską Marynarkę Wojenną do ofensywy, która skończyła się jej porażką pod Midway. Rajd Doolittle'a był jednak tylko jednorazowym wyczynem. W ten sposób nie dało się prowadzić kampanii bombardowań strategicznych, która zadałaby realne straty Japonii. Problemem było przede wszystkim to, że cele leżały poza zasięgiem samolotów startujących z lotnisk. Od 1943 r. bombardowano co prawda należące do Japonii Wyspy Kurylskie, ale były one celem dosyć peryferyjnym. Sytuację strategiczną zmienić miało wprowadzenie do służby w 1944 r. znakomitych amerykańskich bombowców B-29 Superfortress. Maszyny te miały zasięg 5,3 tys. km, leciały na pułapie prawie 10 tys. m (czyli na granicy zasięgu japońskich dział przeciwlotniczych), osiągały szybkość 575 km/h, miały hermetyczną kabinę, zdalnie sterowane wieżyczki działek i mogły zabierać w swoich komorach bombowych ponad 9 ton bomb (lub można było podwieszać poza kadłubem dwie bomby 10-tonowe).