Choć zmarł 22 lutego 1992 r., to kolejne pokolenia mogą go podziwiać na ekranach telewizorów. Zbliża się Boże Narodzenie, jest więc niemal pewne, że – jak co roku – Telewizja Polska pokaże albo „Potop”, albo „Pana Wołodyjowskiego”. A tam króluje nie kto inny, tylko właśnie Tadeusz Łomnicki w niedoścignionej roli pułkownika Michała Wołodyjowskiego. Niedoścignionej, bo kiedy Jerzy Hoffman postanowił w 1999 r. domknąć sienkiewiczowską „Trylogię”, to nieżyjącego Łomnickiego w „Ogniem i mieczem” zastąpił Zbigniew Zamachowski. I choć to świetny aktor, to roli pana Michała nie udźwignął. Ale trzeba mu oddać, że dostał zadanie niewykonalne. Bo choć w swym aktorskim warsztacie Tadeusz Łomnicki był niezwykle ekspresyjny i wizualnie zmienny niczym kameleon, to z każdej kreowanej przez niego postaci przebijał on sam.
Jak wspominał przed ośmioma laty Andrzej Łapicki („Teatr” 12/2008), „Tadeusz Łomnicki, który przylepiał sobie różne nosy, zakładał peruki, wrzeszczał, pluł i wyciągał flaki na wierzch, pozostawał cały czas sobą, Łomnickim. Aktor jest instrumentem dla siebie, gra sobą. Steinway pozostaje zawsze fortepianem, może wydawać najwyżej trochę inny dźwięk, w zależności od tego, kto i jaką melodię na nim wygrywa”.
Wracając do roli pana Michała, to Łomnicki stworzył ją minimalistycznie, na kilku gestach (np. słynny ruch wąsikiem), spojrzeniach i intonacji głosu. Bo w przeciwieństwie do niezwykle ekspresyjnych występów na teatralnej scenie przed kamerą grał oszczędnie – i tym bardziej zapadał w pamięć. Ponoć nie cenił zbyt wysoko twórczości filmowej. Maria Bojarska, do której jeszcze powrócę, podkreśla: „Tadeusz nie cierpiał siebie uwiecznionego na taśmie filmowej. (...) Dość często mówił, że aktor w filmie to »rzut bryły na płaszczyznę«, płaszczyzną jest dwuwymiarowy ekran, a bryła powinna być skończenie doskonała i doskonale skończona, proporcjonalna. Ubolewał nad tym, że kamera ma »tylko jedno oko«. I ze szczególnym upodobaniem cytował zdanie Kazimierza Wierzyńskiego, że film to »najciemniejsze zbiegowisko głupoty«. Nie przepadał za występami w filmie. Wciąż w nim grał, ale za nim nie przepadał”. Zagrał w 51 filmach i 26 spektaklach Teatru Telewizji. Ale to teatralna scena (wystąpił w 82 rolach!) była dla niego najważniejsza.
Teatr, czyli nowy dom
Odnalazł swoje miejsce na ziemi, swoje powołanie. A doprawdy różnie mogło się potoczyć jego życie. Urodził się 18 lipca 1927 r. w Podhajcach niedaleko Lwowa, ale ze względu na ojca, który był pracownikiem poczty, rodzina często się przeprowadzała. Ukończył Liceum Handlowe w Dębicy, jednak czas wojny zmienił wszystko. Łomniccy wynajmowali mieszkanie w Krakowie na drugim piętrze kamienicy przy ul. św. Kingi. Matka – niegdyś nauczycielka – podjęła pracę w fabryce. Ojciec nadal urzędował na poczcie, ale dorabiał, „rysując portrety niemieckich urzędników pocztowych. Jan (dwa lata młodszy brat, który został wybitnym reżyserem i scenarzystą filmowym, zarówno fabularnym, jak i dokumentalnym, by wspomnieć tylko „Akcję pod Arsenałem” czy seriale „Dom” i „Modrzejewska” – przyp. A.N.) sprzedaje papierosy obok getta. Tadeusz nosi cement na kolei w Płaszowie, przygrywa w kościołach na ślubach i z chłopcami z AK drukuje instrukcje obsługi broni. (…) Po ojca Niemcy przyszli nocą 17 kwietnia 1942 r. Został po nim niedokończony portret niemieckiego urzędnika z poczty. Jan i Tadeusz wieszają portret i walą gwoździami między oczy Niemca. I jeszcze raz, jeszcze raz... Dostali kartkę z Oświęcimia, ojciec miał ładne pismo, jedno zdanie wydrapała obozowa cenzura. W maju 1942 r. Niemcy zawiadomili o rozstrzelaniu ojca” (fragment książki Magdaleny Grochowskiej „Wytrąceni z milczenia”, Czarne 2013).
Tadeusz pracę zarobkową na kolei łączył z działalnością najpierw w Szarych Szeregach, potem w Armii Krajowej, ale też z nauką gry na skrzypcach. Kiedy kończyła się II wojna światowa, on dopiero wchodził w dorosłość. Mógł zginąć – jak wielu z pokolenia Kolumbów. Czy właśnie dlatego już w 1944 r., po wkroczeniu Armii Czerwonej do Krakowa, zgłosił się na ochotnika do nowo uformowanej Milicji Obywatelskiej? Czy wynikało to z politycznej naiwności czy wręcz przeciwnie – cynicznego wyrachowania? Przecież jeszcze w lipcu 1944 r. zanotował w swym pamiętniku: „Wzdrygam się na myśl o szarej masie pod czerwonym sztandarem, która niebawem nadejdzie!”. W każdym razie rok później rozpoczął swą edukację teatralną, zdał eksternistyczny egzamin aktorski przed komisją ZASP, a jako aktor debiutował epizodyczną rolą Pasterza w „Mężu doskonałym” Zawieyskiego (1945 r., reż. J. Warnecki) w krakowskim Starym Teatrze. W 1946 r. przez jeden sezon grał w Teatrze Śląskim im. S. Wyspiańskiego w Katowicach, ale po roku wrócił do Krakowa – występował w Teatrze im. J. Słowackiego i w Starym Teatrze. W 1949 r. wyjechał do Warszawy, gdzie dostał angaż do prowadzonego przez Erwina Axera Teatru Współczesnego (z którym był związany do 1974 r.). Axer też dopiero co przeniósł się do Warszawy z Łodzi – wraz z kierowanym przez siebie Teatrem Kameralnym Domu Żołnierza, w stolicy przemianowanym na Współczesny.