Historią uwięzionej w klasztorze i zagłodzonej mniszki żył u schyłku XIX w. cały Kraków. Wzburzony tłum zaatakował nawet klasztor Karmelitanek Bosych na ul. Wesołej (dziś Kopernika). Przed sądem stanęły przełożone zakonnicy, które zdecydowały o jej uwięzieniu. Ostatecznie zostały jednak uwolnione od wszystkich zarzutów. Przez ponad 100 lat wokół historii Barbary Ubryk, bo o niej tu mowa, narosło sporo legend. Podobno zanim wstąpiła do zakonu, podkochiwał się w niej sam Jan Matejko.
Na zgniłej słomie
Plotki o rzekomym przetrzymywaniu w klasztornej celi zakonu klauzurowego jakiejś mniszki krążyły po grodzie Kraka przez kilka miesięcy. Nikt się nimi jednak w 50-tysięcznym wówczas mieście za bardzo nie przejmował. Do czasu. We wtorek 20 lipca 1869 r. do krakowskiego sądu wpłynął anonimowy donos. Jego autor pisał, że zakonnice z klasztoru przy Wesołej od kilku lat w nieludzkich warunkach trzymają jedną z sióstr. Sąd, dysponując oficjalnym doniesieniem, zdecydował, że zajmie się wyjaśnieniem sprawy. Do jej prowadzenia wyznaczono sędziego dr. Władysława Gebhardta, który w związku z delikatnością sprawy natychmiast udał się do ówczesnego biskupa krakowskiego Antoniego Gałeckiego. Chodziło o to, by uzyskać od niego zgodę na wejście na teren klasztoru – tylko on był bowiem władny do zdjęcia tzw. klauzury papieskiej. Jak relacjonowała ówczesna prasa, biskup początkowo nie wierzył w całą historię. Ale żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, zgodził się na to, by specjalna komisja weszła do klasztoru. Wyznaczył do niej także swojego przedstawiciela ks. prałata Spitala.
W środę 21 lipca sądowa komisja pod przewodnictwem sędziego Gebhardta, z księdzem Spitalem oraz kilkoma asesorami sądowymi, w asyście policji zapukała do furty klasztornej karmelitanek bosych. Przełożona, widząc pismo od biskupa, wpuściła ich do środka. Zapytana o Barbarę Ubryk zaprowadziła komisję do celi zakonnicy. Tak relacjonował to 24 lipca krakowski „Czas”: „Udała się Komisja do celi tej zakonnicy, a po otwarciu drzwi podwójnych osłupiała na widok, który się jej przedstawił. W celi z oknem zamurowanym, tak ciemnej, że zaledwie dzień od nocy odróżnić było można, a fetorem przepełnionej, okazało się przy płomieniu świecy stworzenie podobne do ludzkiego, nagie zupełnie, w kąciku siedzące na podłodze, okryte brudem i kałem. W celi prócz nieczystości i trochę zgniłej słomy, mającej służyć biednemu stworzeniu za łoże, nie znaleziono nic innego, jak dwie miseczki gliniane ze strawą z karpieli i kartofli składającą się. Z wychodka komunikującego się z kloaką, a niczym nie nakrytego, szerzył się smród mefityczny. Pieca ani komina w celi nie ma. Ujrzawszy ludzi, Barbara Ubryk jęcząc zawołała: »Dajcie mi jeść, trochę pieczeni, bo cierpię głód!«. Na zapytanie, dlaczego tu siedzi, odpowiedziała: »Popełniłam grzech nieczystości, ale i wy, siostry (zwracając się do zakonnic), nie jesteście aniołami«”.
Komisja nakazała przeniesienie zakonnicy do innej celi. Następnego dnia, tym razem z lekarzami, pojawiła się w klasztorze raz jeszcze. Okazało się, że 52-letnia zakonnica przebywała w tragicznych warunkach, w zimnej celi bez ogrzewania i bez okna aż 20 lat. Lekarze orzekli zatem, że takie warunki z całą pewnością musiały wpłynąć na jej zdrowie psychiczne. Żeby to jednak jednoznacznie stwierdzić, trzeba kobietę umieścić w szpitalu psychiatrycznym na obserwacji. Gdy zakonnicę przewieziono do szpitala, okazało się, że waży tylko 34 kilogramy.
Już w pierwszych dniach dochodzenia wyszło na jaw, że o uwięzionej zakonnicy wiedział spowiednik sióstr. I jak donosił „Czas”, został przez biskupa suspendowany, czyli pozbawiony prawa do wykonywania obowiązków kapłańskich.