7 listopada 1939 r. – czarny, odkryty mercedes sunie ulicami Krakowa, które toną w morzu flag ze swastykami. Limuzyną podróżuje Hans Frank, wyznaczony przez Hitlera na generalnego gubernatora części okupowanych ziem polskich. Mijając szpalery żołnierzy Wehrmachtu i policji, kieruje się na Wawel – na ponad cztery lata dawna siedziba polskich królów stanie się bowiem kwaterą główną tego hitlerowskiego zbrodniarza. Na zamku witają go niemieccy oficerowie i urzędnicy, ale uwagę Franka zwraca przede wszystkim... delegacja podhalańskich górali, która na tle jednolicie ubranych Niemców wyróżnia się wielobarwnymi strojami. Mężczyźni zarzucili na ramię haftowane cuchy, w rękach trzymają kapelusze z muszelkami i ciupagi; kobiety założyły wielobarwne gorsety i spódnice z tybetu. Pięcioosobowej grupie przewodzi przedstawiciel znanego góralskiego rodu, Wacław Krzeptowski, wraz z nim do Krakowa przyjechała Karolina Gąsienica-Rój, Maria Siuty-Szwab, Stefan Krzeptowski i Józef Cukier. Górale są uśmiechnięci, a ich obecność podczas powitania Hansa Franka i odświętne stroje nie są przypadkowe. Zjawili się tu z własnej woli w celu przypieczętowania zawartego nieco wcześniej sojuszu góralsko-niemieckiego. Krzeptowski wyciąga kartkę i nieco niepewnym głosem odczytuje po niemiecku peany na cześć gubernatora. Na koniec wręcza mu w prezencie złotą ciupagę. Wydarzenie szeroko komentuje prasa „gadzinowa". Polacy z oburzeniem oglądają zdjęcia przedstawiające górali kłaniających się w pas Frankowi, a wiernopoddańczą postawę Krzeptowskiego i jego towarzyszy nazywają pogardliwie „hołdem krakowskim". Szok jest tym większy, że ledwie dzień wcześniej Gestapo aresztowało profesorów krakowskich uczelni w ramach akcji znanej pod nazwą Sonderaktion Krakau.
20 stycznia 1945 r. – Wacław Krzeptowski czuje ogarniające go znużenie. Ukrywa się od wielu tygodni, jak osaczone zwierzę kluczy wśród górskich szczytów, nocuje w pasterskich szałasach. Pieniądze Komitetu Góralskiego, z którymi uciekł z Zakopanego, szybko topnieją, kurczy się także zapas świetnego tytoniu egipskiego. Zagrażają mu Niemcy, u których samowolnie porzucił służbę pod koniec 1944 r., ale największe niebezpieczeństwo grozi mu ze strony polskich partyzantów, którzy od dawna tropią go po całych Tatrach, aby wykonać wyrok śmierci wydany na niego przez Polskie Państwo Podziemne. Krzeptowski stosunkowo najlepiej dogaduje się z partyzantami sowieckimi, którzy również kręcą się po okolicy, na pewien czas przyłącza się nawet do oddziału radzieckiego komendanta Wasyla Achmedulina. Dzisiejszą noc niedoszły goralenführer zamierza jednak spędzić w chacie swojego brata Juliana na Nędzówce. To jego rodzinne strony, czuje się tu w miarę bezpiecznie. A jednak w myślach wciąż wybrzmiewa mu złowrogie zawołanie krążące od kilku lat wśród podhalańskich górali: „Wacuś do Śwabów się prosi, będzie wisiał za cosi". Ponure rozmyślania przerywa gwałtowne pukanie do drzwi. Po chwili Krzeptowski staje przed obliczem por. Tadeusza Studzieńskiego „Kurzawy", dowódcy plutonu AK „Kurniawa" spod Babiej Góry. To on od wielu dni ściga „góralskiego księcia". Przywódcę Goralenvolku ogarnia strach, próbuje rozpaczliwie się tłumaczyć. Partyzanci prowadzą go na skraj szosy, gdzie rosną trzy dorodne smreki. Na jednym z nich czeka na Krzeptowskiego zawieszony powróz. „Kulę mi dajcie, panie poruczniku, kulę..." – prosi Studzińskiego. „Kula to śmierć honorowa. Zdrajcy na nią nie zasługują" – odpowiada twardo akowiec.
Te dwa symboliczne obrazki pokazujące haniebny początek góralskiej kolaboracji z Niemcami i ostateczny upadek jednego z jej przywódców mogłyby posłużyć jako wstęp i epilog do opowieści o Goralenvolku, niczym dwie klamry spiąć szereg skomplikowanych i pełnych niejasności wydarzeń, do których na Podhalu wraca się niechętnie. Górale wolą opowiadać o bohaterskich kurierach tatrzańskich, odważnych partyzantach, o swoich bliskich zamordowanych w katowni „Palace" i wywiezionych do Auschwitz. Niestety, jest to obraz niepełny – okupacja niemiecka pod Tatrami to także historia zdrady i zaprzaństwa, do których grupę wpływowych górali pchnęła żądza władzy, zysków i fascynacja brutalną siłą totalitarnego państwa.
Spinki i krzyżyk niespodziany
Idea odrębnego narodu góralskiego o germańskich korzeniach nie narodziła się po wkroczeniu Niemców na Podhale we wrześniu 1939 r. Jej geneza jest znacznie wcześniejsza i sięga początku lat 30. XX w. Wydumane teorie niemieckich naukowców niespodziewanie znalazły wsparcie w pracy polskiego profesora Włodzimierza Antoniewicza, który w książce „Metalowe spinki góralskie" wydanej w 1928 r. dowodził, że wspólne cechy ozdób góralskich i gockich mogły być wyłącznie wynikiem silnych wpływów germańskich. Naukowiec twierdził także, że podczas najazdu Hunów pewna część Gotów, naciskana przez wojowników groźnego Attyli, schroniła się w kotlinie tatrzańskiej i na Spiszu. Niemcy bardzo uważnie przestudiowali dzieło polskiego profesora. Idea odrębnego narodu góralskiego rozwijana była aż do wybuchu wojny, a wiele niemieckich argumentów wspierających tezę o germańskim pochodzeniu górali wygląda, jakby żywcem zaczerpnięto je z książki Antoniewicza. Badacze na usługach III Rzeszy podnosili także inne argumenty na poparcie swoich tez. Tak zwany krzyżyk niespodziany, rzezany od wieków nad drzwiami i na belkach stropów góralskich siedzib dla odpędzenia „złego", był przecież jako żywo swastyką. Symbol ten znalazł się między innymi na głazie pamiątkowym ustawionym w miejscu śmierci znanego kompozytora i znawcy Tatr Mieczysława Karłowicza. Zwracano także uwagę na niemiecko brzmiące nazwy niektórych podhalańskich miejscowości, takich jak Grywałd czy Waksmund. Na siłę doszukiwano się podobieństwa pomiędzy tyrolskim jodłowaniem a śpiewem góralskim.
Do września 1939 r. były to jedynie teorie, po upadku II RP i wkroczeniu na Podhale Niemców hitlerowscy ideolodzy mogli je w końcu wprowadzić w życie. W książce „Goralenvolk" Wojciech Szatkowski (notabene wnuk jednego z przywódców „Goralenvolku") napisał: „Niemcy od początku kierowali akcją Goralenvolku w myśl starej i wypróbowanej rzymskiej zasady: dziel i rządź. Na skutek tej celowej polityki miało dojść do podziału narodu polskiego na die Goralen – Górali, die Kaschuben – Kaszubów, die Masuren – Mazurów, die Schlonsaken – Ślązaków i na inne narody. Podział taki ułatwiłby hitlerowcom ujarzmienie, a w końcu zniszczenie i całkowite zgermanizowanie narodu polskiego zgodnie z tajnymi dyrektywami Heinricha Himmlera. Dlatego też w październiku 1939 r. Niemcy z taką energią przystąpili do tworzenia nikomu wcześniej nieznanego Goralenvolku. Grunt mieli przygotowany".