Aby zrozumieć fenomen popularności Valentino, musimy cofnąć się w czasie o 100 lat. Już wówczas sercem X muzy było Hollywood – wybrane nieprzypadkowo. Kalifornijska pogodna aura sprzyjała kręceniu plenerów. Słońca, a zatem dobrego oświetlenia, nie brakowało. Przede wszystkim zaś Miasto Aniołów było wystarczająco daleko od wschodniego wybrzeża USA i obowiązujących w tamtejszych stanach praw, co bardzo ułatwiało rozwój hollywoodzkiej kinematografii.
Pierwsze studio filmowe w Hollywood to Nestor Studio założone w 1911 r. przez producentów Ala Christie i Davida Horsleya. W tym samym roku pojawili się tu inni niezależni producenci. W latach 20. ub. wieku powstał system pięciu wielkich wytwórni: Fox (później 20th Century Fox), Loew's Incorporated (później Metro-Goldwyn-Mayer), Paramount Pictures, RKO (Radio-Keith-Orpheum) i Warner Bros., działających w charakterze zarówno producentów filmowych, dystrybutorów, jak i właścicieli kin. Wytwórnie zatrudniały też własne gwiazdy aktorskie, umiejętnie kreowane i promowane, które przyciągały przed ekrany tłumy widzów. Już wówczas widownia chodziła na najbardziej rozpoznawalnych aktorów i aktorki. To ich nazwiska widniały na afiszach i promowały filmy. Znaczenie trzech następnych wytwórni – Universal Studios, Columbia Pictures i United Artists – było też duże, ale nie posiadały one wtedy własnych sal i aktorów o statusie gwiazd.
W opozycji do „wielkiej piątki" pozostawało ośmiu niezależnych producentów, wśród których byli wówczas m.in.: Samuel Goldwyn, David O. Selznick, Walt Disney i Walter Wanger. Trzeba pamiętać, że aż do słynnego „Śpiewaka jazzbandu" z października 1927 r. mamy do czynienia z kinem niemym. Gwoli ścisłości – film ten również był niemy, z charakterystycznymi „tabliczkami dialogowymi", jednak na udźwiękowionej taśmie filmowej oprócz muzyki pojawiły się obszerne wstawki śpiewane, realistycznie zsynchronizowane z obrazem. Film okazał się przełomem, rewolucyjną przemianą X muzy. Wraz z nim zakończyła się era kina niemego. Rudolf Valentino nie dożył tej przemiany, nigdy więc się nie dowiemy, czy zrobiłby karierę w filmach dźwiękowych, czy jednak – podobnie jak wielu innych – poległby z powodu silnego włoskiego akcentu.
Latino lover
Dopóki na ekranie nie można było przekazywać emocji za sprawą wypowiadanych słów, a zwłaszcza barwy głosu, aktorzy zmuszeni byli do nadekspresji, teatralnych gestów i nadmiernej mimiki. Dziś ich gra może drażnić lub śmieszyć, ale u zarania kina „strzelanie oczami" stanowiło podstawę każdej dramatycznej sceny filmowej.
Ówczesne Amerykanki były już nieco znudzone zarówno białymi sztywniakami w garniturach, jak i niedomytymi kowbojami. Na ekranie łaknęły egzotyki. I wkrótce znalazły ideał – namiętnego i porywczego, a jednocześnie subtelnego, niemal zniewieściałego Valentino, którego egzotyczna uroda wywoływała szybsze bicie serca u żeńskiej części kinowej widowni. Ale zanim Rudolf zadebiutował jako aktor, przemierzył ocean w poszukiwaniu własnej drogi życiowej.