Dziennikarz pisze, że polskie naleganie, by nikt nie używał terminu "polskie obozy śmierci" jest zrozumiałe. "Obozy zostały zbudowane i były prowadzone na rozkaz III Rzeszy Niemieckiej, a miliony Polaków cierpiało i ginęło w nich. Więc nazywanie ich 'niemieckimi obozami śmierci' jest zasadne" - pisze.
Ale jednocześnie dziennikarz stwierdza, że bezsensowne jest uchwalanie prawa, które zabrania pod sankcją karną używania określenia "polskie obozy śmierci" lub nawet sugerowanie, że naród polski współdziałał w zbrodniach nazistowskich (zapis znowelizowanej ustawy o IPN, w której znajduje się ten przepis mówi o zakazie przypisywania - wbrew faktom - narodowi polskiemu zbrodni popełnionych w czasie II wojny światowej).
Pfeffer podkreśla, że "historii nie pisze się w prawniczych podręcznikach"", a sposobem na upamiętnienie ofiar nazistów nie może być ograniczenie wolności słowa i badań historycznych. "Trzeba zachować zdrowy rozsądek" - przekonuje.
Następnie Pfeffer - potomek Żydów z Polski ocalałych z Holokaustu - zwraca uwagę, że choć obozu w Auschwitz nie można nazywać "polskim" to jednak jest "bardzo w Polsce" (nieprzetłumaczalna gra słów wskazująca na lokalizację obozu).
"Kiedy jedzie się tam drogą z Krakowa znaki prowadzą cię do 'państwowego muzeum' i nie ma się wątpliwości, że to miejsce, w którym Polacy upamiętniają swoje narodowe cierpienie" - pisze publicysta.