Jak było w rzeczywistości — to sprawa sporna. Zwolennicy tezy o uwikłaniu graczy w politykę nazistowską wskazują na przykład na wypowiedź Kuzorry z drugiej połowy lat trzydziestych. Miał wówczas wychwalać hitlerowskie Niemcy i samego Hitlera, jako tego, dzięki któremu słowa „robotnik” można używać z dumą. Niektórzy twierdzą jednak, że wypowiedź tę włożył w usta Kuzzory jakiś nadgorliwy dziennikarz.
Trudniej wytłumaczyć udział jednej z gwiazd Schalke w przejmowaniu żydowskiego majątku. W kronice miejskiej Gelsenkirchen zapisano pod koniec 1938 roku, że „dotychczasowy żydowski dom towarowy «Julius Rode & Co» przeszedł w aryjskie ręce”. Lokal za jedną trzecią wartości nabył Fritz Szepan, napastnik Schalke i reprezentacji Niemiec. Prowadził w nim potem wraz z żoną sklep tekstylny.
Sprawa przejęcia żydowskiego sklepu odżyła przeszło 60 lat później, kiedy władze miejskie zamierzały nadać imię Fritza Szepana jednej z ulic w pobliżu nowego stadionu. Nie nadały jednak. Zadecydowała, jak podały na początku stycznia 2002 roku władze miasta, nowa ekspertyza na temat związków Szepana z narodowym socjalizmem, którą wydał historyk Frank Bajohr. — Nic nie wskazuje na to, żeby piłkarz nie zdawał sobie sprawy, że przejęcie przez niego sklepu za bezcen było efektem antysemickiej polityki państwa i przymusowej sytuacji właścicieli — orzekł historyk, który przypomniał przy okazji, że Fritz Szepan należał do NSDAP i wzywał do głosowania na Hitlera.
Sukcesy klubu z Gelsenkirchen były wykorzystywane ideologicznie przez nazistowskich przywódców. Jak napisał Georg Röwekamp, autor najlepszej książki o Schalke 04 „Der Mythos lebt” („Ten mit żyje”), narodowi socjaliści dostrzegali duże podobieństwa między mitem tego robotniczego klubu a mitem, który sami wytwarzali. Adolf Hitler miał podobno wielką słabość do Schalke. Wywodzący się z górniczych środowisk piłkarze znakomicie pasowali do mitu bohaterów, którzy z dołów społecznych wznieśli się na wyżyny dzięki — jak to określił narodowosocjalistyczny ideolog Alfred Rosenberg — „fanatycznemu dążeniu do celu i do zwycięstwa, co wyróżniało ich tak samo jak Hitlera”.
4.
Ernst Kuzzora, zapytany niegdyś przez króla szwedzkiego, gdzie leży Gelsenkirchen, odparł: — Koło Schalke. Do dzisiaj jest tak, że o Gelsenkirchen, trzystutysięcznym mieście w Zagłębiu Ruhry, niewiele wie się nawet w Niemczech. Natomiast o klubie, którego nazwa pochodzi od nazwy dzielnicy tego miasta, słyszał niemal każdy (04 w nazwie klubu nawiązuje do roku jego założenia — 1904).
Dzielnica Schalke wygląda szaro i skromnie. Niewysokie kamienice przy głównej ulicy, Kurt-Schumacher-Strasse, opustoszałe hale fabryczne i nieczynne szyby. Skromnie prezentuje się również sklep z cygarami, należący niegdyś do Kuzzory.
Przed laty w Gelsenkirchen pracowały 24 kopalnie, wydobywające do 14 milionów ton węgla rocznie. Teraz nie pracuje już żadna, ostatnią zamknięto w 1999 roku. Ale fanów i piłkarzy Schalke wciąż nazywa się „górnikami” („Knappen”).
Klub nie wypiera się swojego robotniczego rodowodu. Zachował wyjątkowo niskie jak na Bundesligę ceny biletów dla najzagorzalszych i zazwyczaj nie najlepiej sytuowanych kibiców, którzy w czasie meczów wystają ramię przy ramieniu na Łuku Północnym stadionu (Nordkurve).
— Więzi klubu z górnictwem są nadal silne — mówi kapitan Schalke Tomasz Wałdoch — Niedawno byliśmy z drużyną na spotkaniu w kopalni na głębokości tysiąca metrów. Podczas takich spotkań widać, jak wielu kibiców mamy w środowisku górniczym. I to bardzo wiernych.
5.
Mówi się, że Gelsenkirchen wciąż jest w piłkarskiej gorączce i że kilka pokoleń podśpiewuje tu: „Futbol to nasze życie”. Jest jednym z tych miejsc na ziemi, gdzie piłka nożna stała się religią.
To Jerozolima wyznawców futbolu — pisał w 1972 roku tygodnik „Der Spiegel”, tłumacząc przy okazji, że Schalke 04 jest dla tego ponurego ośrodka przemysłowego „wyzwoleniem od obowiązków i szarej codzienności”. „Spiegel” nazwał również Schalke 04 „lokalną świętością o sile oddziaływania Czarnej Madonny z Częstochowy”, co sugeruje, że jeszcze trzydzieści lat temu klub i dzielnica kojarzyły się z polskością.
— W latach 60. na niektórych ulicach w dzielnicy Schalke mówiono głównie po polsku czy dialektem podobnym do polskiego. Mój kolega, wnuk emigranta z Poznania, musiał się jako dzieciak nauczyć polskiego, bo inaczej nie dogadałby się z rówieśnikami na podwórku — opowiada Bernhard Wengerek, założyciel i szef pierwszego polsko-niemieckiego fanklubu Schalke 04. W tamtych czasach w drużynie z Gelsenkirchen grali m.in. Orzessek, Matzkowski, Koslowski, Sadkowski, Jagielski, Grabinski, Borutta, Lendzian, Mittrowski.
Dziś polski słyszy się tu rzadko. W książce telefonicznej Gelsenkirchen jest wprawdzie pełno nazwisk polskiego pochodzenia — na otwartej przypadkowo stronie 321 prawie wyłącznie takie: Koschmieder, Koschny, Koschoreck, Koscielny, Koscielski, Koselowski, Kosinski, Koskowski, Koslareck, Koslowsky, Kosmala. Ale już towarzyszące im imiona są zazwyczaj czysto niemieckie — Hans-Jürgen, Karlheinz, Friedhelm, Helmut, Detlef, Bärbel, Volker.
Emigranci z terenów Polski pozostawili po sobie także ślad w gramatyce. Gdy chcieli powiedzieć, gdzie mieszkają lub gdzie pracują, to używali formy „auf Schalke” (co jest dosłownym tłumaczeniem polskiego „na Schalke”), zamiast zgodnej z niemieckimi regułami „in Schalke”. „Auf Schalke” jest w użyciu do dzisiaj, nie tylko zresztą w Gelsenkirchen, tę nieniemiecką formę znają wszyscy miłośnicy piłki nożnej w Niemczech. Jej znajomość jeszcze wzrośnie — nowy stadion, na którym będzie rozegranych kilka meczów piłkarskich Mistrzostw Świata w 2006 roku, nosi nazwę „Arena auf Schalke”.
6.
Historia rodziny Bernharda Wengerka, Ślązaka z niemieckim rodowodem, urodzonego przed 50 laty w Zabrzu i od 20 lat mieszkającego w Niemczech, jest przykładem przeplatania się wątków niemieckich i polskich, zupełnie jak historia Schalke. Kibicem klubu z Gelsenkirchen był już jego ojciec, rocznik 1919. Jako młody górnik z Hindenburga, jak wówczas nazywało się Zabrze, widział na Śląsku mecz towarzyski z udziałem Schalke 04. Od razu poczuł, że to jego górniczy klub, na dodatek grający znakomicie.
Po wojnie Wengerkowie mieszkali w Polsce. — Pamiętam jak w soboty ojciec zasiadał przy radiu i słuchał na falach średnich bawarskiej rozgłośni, która nadawała program o rozgrywkach Bundesligi. Jeszcze w latach 60. najważniejsze pytanie, jakie w naszym środowisku w Zabrzu zadawano w sobotni wieczór, brzmiało: „Wie hat heute Schalke gespielt” („Jak dzisiaj grało Schalke?”).
Przyjaciel Putina stracił stanowisko w klubie Schalke 04
Z rady nadzorczej klubu piłkarskiego Schalke 04 odszedł niespodziewanie Matthias Warnig, były oficer Stasi oraz szef firmy odpowiedzialnej za budowę gazociągu Nord Stream. Klub poinformował też, że w trybie natychmiastowym usuwa z koszulek piłkarzy logo Gazpromu.
Kibicem klubu jest też syn Bernharda Wengerka — urodzony w 1974 roku we Wrocławiu Tomas. Pierwszy polsko-niemiecki fanklub działa we Frankfurcie nad Odrą, kilometr od granicy z Polską. W dwóch pokojach w młodzieżowym domu kultury pełno zdjęć, folderów i gadżetów. Na ścianie wisi niebieski szalik „Ernst Kuzzora — Legendy nie umierają nigdy”. Trafiłem tam w wyjątkowy dzień. Fani wybierali się właśnie do pobliskiego Cottbus, żeby na własne oczy zobaczyć Schalke w akcji w spotkaniu z Energie.
600 kilometrów od Gelsenkirchen klub ma około dwudziestu zagorzałych kibiców — w tym połowę Polaków, głównie studentów z miejscowego Uniwersytetu Viadrina. Wśród Niemców dominują bezrobotni i uczniowie.
— Pokazywanie się w Niemczech Wschodnich z szalikiem Schalke jest aktem odwagi. Jest to bowiem klub, którego kibice uczestniczą w akcji „Przeciw rasizmowi” i mają to hasło wypisane na szalikach i naszywkach. A w tej części Niemiec wielu takie hasła się nie podobają — uśmiecha się Bernhard Wengerek, od stóp do głów w barwach klubowych.
7.
W oświadczeniu opublikowanym w „Kickerze” w 1934 roku nie podano imion rodziców i nazwisk panieńskich matek piłkarzy Schalke, ograniczono się do pisania w rodzaju „ojciec Badoreck”, „matka Badoreck”. — Zapewne nie było to przypadkowe — mówi Josef Herten, ekspert od spraw polskich i polskojęzycznych emigrantów do Zagłębia Ruhry i autor poświęconej temu tematowi wystawy „Kaczmarek i inni”.
Inny znawca tej problematyki profesor Siegfried Gehrmann z uniwersytetu w Essen napisał, że matka Kuzzory nie znała ani słowa po niemiecku, a jego ojciec ledwie potrafił się w tym języku wysłowić. Profesor Gehrmann doliczył się aż 32 piłkarzy grających w pierwszym składzie Schalke w latach 1920-1940, którzy mieli brzmiące z polska nazwiska i pochodzili najczęściej z Mazur.
O rodzicach piłkarzy dawnego Schalke napisano bardzo niewiele. Josef Herten zdobył dla nas trochę danych na ten temat z archiwów i urzędów w Gelsenkirchen i okolicznych miastach. Wynika z nich, że ojciec Kuzzory miał na imię Karl, a jego matka Henriette (nazwisko panieńskie Stryjewski). Matka Kalwitzkiego, Karoline, była z domu Ogrzewalla. Niemiecka pisownia imion i męska końcówka nazwiska „Stryjewski” nic nie znaczy, było to wówczas normą — dokumenty wypisywali niemieccy urzędnicy. Zupełnie niemieckie nazwisko panieńskie nosiła natomiast matka Badorcka — Holzmann. W sumie — zamęt, przeplatanie się elementów polskich i niemieckich. Jak to na pograniczu.
Czy o Mazurach można mówić, że są Polakami? To niezwykle trudne pytanie, na które wielu zainteresowanych wielekroć odpowiadało „nie”. Przez rodowitych Niemców nie byli traktowani jak Niemcy, przynajmniej w pierwszym pokoleniu. Mazurzy posługiwali się dialektem języka polskiego, nosili zazwyczaj polskie nazwiska. Ale byli ewangelikami, rodzice Kuzzory na przykład bardzo religijnymi. — Głową Kościoła ewangelickiego na terenach, z których się wywodzili, był wówczas cesarz Wilhelm II, co dodatkowo wiązało ich z kulturą niemiecką — podkreśla Josef Herten. Za opowiadaniem się ówczesnych Mazurów za niemieckością świadczy też to, że w przeciwieństwie do wielu polskich emigrantów z Poznańskiego odzyskanie przez Polskę niepodległości nie skłoniło ich do powrotu z Zagłębia Ruhry. Na dodatek w plebiscycie w 1920 roku zwolennicy przyłączenia Mazur do Polski ponieśli klęskę.
8.
Ernst Kuzzora i Fritz Szepan, świetni technicy, wymyślili skuteczną i widowiskową metodę rozgrywania piłki w ataku. Polegała na ogrywaniu obrońców przez co najmniej trzech atakujących, którzy biegają w kółko i grają między sobą krótkimi szybkimi podaniami po ziemi. Takie kołowanie obrońców nazywano „bączkiem” („Kreisel”). Dziś do tej nazwy nawiązuje tytuł gazety wydawanej przez klub („Schalker Kreisel”).
A i sama metoda nie poszła w zapomnienie. W sezonie Bundesligi 2000/2001 najstarsi kibice przecierali oczy ze zdumienia. Dzisiejsze gwiazdy — Ebbe Sand, Jörg Boehme, Andreas Möller, Emile Mpenza — zaczęły kręcić klasycznego „bączka”. Jak za najlepszych czasów Schalke.
Sezon ten Schalke zakończyło na drugim miejscu, w następnym było piąte. Jeszcze lepiej szło drużynie ze skromnego górniczego Gelsenkirchen w Pucharze Niemiec, zdobyła go i w 2001, i w 2002 roku.
Tekst pochodzi z wydanego w 2003 roku zbioru reportaży z Niemiec „Nie tylko pani Steinbach”. Jego krótsza wersja wcześniej ukazała się w „Rzeczpospolitej”