Klub Polaczków. Schalke 04 ma 120 lat

„Mistrzostwo Niemiec w ręku Polaków. Triumf piłkarzy Schalke 04, drużyny z naszych rodaków” - pisała w 1934 polska prasa sportowa. Niemiecki „Kicker” odpowiedział oświadczeniem władz klubu pod tytułem „Koniec z polskimi plotkami”. Kończyło się „niemieckim sportowym pozdrowieniem Heil Hitler!” i miało „po wsze czasy położyć kres nieprawdziwej i nierzeczowej gadaninie” na temat narodowości graczy mistrza Niemiec.

Aktualizacja: 03.05.2024 21:27 Publikacja: 04.05.2018 17:20

Po zwycięstwie w finale mistrzostw Niemiec w 1937 roku, z 1. FC Nürnberg 2:0 na Stadionie Olimpijski

Po zwycięstwie w finale mistrzostw Niemiec w 1937 roku, z 1. FC Nürnberg 2:0 na Stadionie Olimpijskim w Berlinie

Foto: Archiwum klubu Schalke 04

Aż 32 piłkarzy grających w pierwszym składzie Schalke w latach 1920-1940 miało z polska brzmiące nazwiska, w tym dwie największe gwiazdy Kuzzora i Szepan oraz Tibulski, Kalwitzki, Zajonz, Jaszek, Badoreck, Burdenski. Zwano je wówczas klubem Polaczków (Polackenverein).

Jeden z najsławniejszych niemieckich klubów Schalke 04 z górniczego miasta w Zagłębiu Ruhry Gelsenkirchen powstał 4 maja 1904 roku (stąd 04 w nazwie). Oficjalny początek, odnotowany w historii Schalke 04, był podwórkowym meczem kilkunastolatków, synów miejscowych robotników. Nazwali swoją drużynę Westfalia Schalke. Klub pod późniejszą nazwą, FC Schalke 04, zdobył siedem razy tytuł mistrza Niemiec, dziesięć razy był wicemistrzem (ostatnio w 2018 r.), pięć razy wygrywał w niemieckich pucharach (ostatnio w 2011 r.) i raz w pucharze UEFA (w 1997).

Największe sukcesy klub odnosił w czasach Trzeciej Rzeszy. Wywodzący się z górniczych środowisk piłkarze znakomicie pasowali do ówczesnego mitu bohaterów, którzy z dołów społecznych wznieśli się na wyżyny dzięki — jak to określił narodowosocjalistyczny ideolog Alfred Rosenberg — „fanatycznemu dążeniu do celu i do zwycięstwa, co wyróżniało ich tak samo jak Hitlera”.

Teraz Schalke, które jeszcze w latach 70. zwano „lokalną świętością o sile oddziaływania Czarnej Madonny z Częstochowy”, przeżywa najtrudniejszy okres w swojej historii. Jeszcze w 2018 r. zdobyło wicemistrzostwo Niemiec, a potem się osuwało, aż wreszcie spadło do drugiej Bundesligi. Na chwilę się z niej jeszcze wygrzebało, ale w tym sezonie nie może być nawet pewne utrzymania się w drugiej Bundeslidze. Na trzy kolejki przed końcem sezonu zajmuje 12 miejsce, pięć punktów dzieli je od strefy spadkowej.

Przypominamy tekst o Schalke 04 sprzed ponad dwóch dekad, gdy grało w nim dwóch Polaków.

Dlaczego Schalke 04 Gelsenkirchen jest „Klubem Polaczków”

Historia zatoczyła koło. Schalke 04 Gelsenkirchen znowu jest czołowym klubem piłkarskim w Niemczech. I tak jak kilka pokoleń wstecz związanym z Polską. Siedemdziesiąt lat temu w Schalke 04 grali głównie synowie emigrantów z Mazur. Dziś w sukcesach klubu duży udział mają dwaj Polacy — Tomasz Wałdoch i Tomasz Hajto, a jego honorowym członkiem jest papież Jan Paweł II.

Przez dziesięć lat Schalke 04, drużyna z górniczego miasta w Zagłębiu Ruhry, nie miało sobie równych w Niemczech. Wielu twierdzi, że było wówczas najlepsze w Europie. Tak się złożyło, że były to lata Trzeciej Rzeszy, a więc, jak można sądzić, nie najlepsze dla drużyny, którą długo nazywano „klubem Polaczków” („Polackenverein”).

Czytaj więcej

Schalke 04 zerwało umowę z Gazpromem. Wsparcie z nieoczekiwanej strony

Wielkimi gwiazdami tamtego Schalke byli Ernst Kuzzora i Fritz Szepan (czasem pisano go Czepan). Wspomagali ich zawodnicy noszący nazwiska Tibulski, Kalwitzki, Zajonz, Jaszek, Badoreck, Burdenski oraz z pozoru już nie tak swojskie — Rothardt (naprawdę Czerwiński) i Valentin (Przytulla).

„Mistrzostwo Niemiec w ręku Polaków. Triumf piłkarzy Schalke 04, drużyny z naszych rodaków”, „W drużynie piłkarskiego mistrza Niemiec gra kilku Polaków, którzy się przyczynili do zwycięstwa” — tak pisała polska prasa sportowa, gdy w lecie 1934 roku klub z Gelsenkirchen po raz pierwszy zdobył tytuł mistrza Niemiec. W tamtych czasach takie stwierdzenia wymagały szybkiej reakcji.

„Koniec z polskimi plotkami” — pod takim tytułem 7 sierpnia 1934 roku ukazało się w tygodniku „Kicker” oświadczenie władz klubu w sprawie prawdziwego pochodzenia piłkarzy Schalke 04. Oświadczenie, które kończyło się „niemieckim sportowym pozdrowieniem Heil Hitler!”, miało „po wsze czasy położyć kres nieprawdziwej i nierzeczowej gadaninie” na temat narodowości graczy mistrza Niemiec. Skupiono się w nim nie tylko na pochodzeniu samych zawodników, ale i ich rodziców.

W oświadczeniu wymieniono trzynastu piłkarzy. Wszyscy urodzili się w Gelsenkirchen lub w pobliskich miastach. A rodzice? — Poza trzema przypadkami pochodzili ze wschodu, z małych miejscowości w powiatach Lyck (Ełk), Neidenburg (Nidzica), Osterode (Ostróda), Heilsberg (Lidzbark Warmiński), Allenstein (Olsztyn), Ortelsburg (Szczytno), Lötzen (Giżycko), Schrimm (Śrem), Ratibor (Racibórz), Kosten (Kościan). Nazwy niektórych miejscowości, nawet w zastosowanej w „Kickerze” niemieckiej wersji, brzmią bardzo niegermańsko — Wessoli-Grund, Dobtschyn, Valewo, Grondzken, Rogalyken.

Wniosek — zdaniem szefów klubu — był jednoznaczny: „wszyscy rodzice naszych piłkarzy urodzili się na terenie obecnych lub dawnych Niemiec i nie są żadnymi polskimi emigrantami”.

Pierwsza część wniosku była bez wątpienia prawdziwa, miejsce urodzenia matek i ojców graczy pierwszej drużyny Schalke to „obecne lub dawne” tereny Niemiec. W Polsce nie mogli się urodzić, bo jej wówczas, w latach 70. i 80. dziewiętnastego wieku, nie było. Gwoli ścisłości — poza nielicznymi wyjątkami miejscowości, w których przyszli na świat, i po pierwszej wojnie światowej nie należały do Polski.

Czytaj więcej

Niemcy: Król kiełbas wrogiem publicznym numer jeden

Gorzej z drugą częścią wniosku. Większość rodziców pochodziła z Mazur, Zajonzowie przyjechali ze Śląska, a mama i ojciec Valentina z Wielkopolski. A takich emigrantów w Zagłębiu Ruhry nazywano „Polaczkami”, co wcale nie znaczy, że oni sami poczuwali się do polskości.

1.

— Nie będę oszukiwał, że zawsze marzyłem o grze w Schalke. W ogóle nie chciałem grać w Bundeslidze — mówi Tomasz Wałdoch, kapitan dzisiejszego Schalke 04 i zarazem kapitan reprezentacji polskiej.

Tak się złożyło, że w 1994 roku dostał atrakcyjną propozycję z VfL Bochum. Gdy pięć lat później klub ten spadł do drugiej ligi, Wałdoch przeniósł się do Schalke. Mieszkania nie musiał zmieniać. Bochum i Gelsenkirchen graniczą ze sobą, łączy je nawet linia tramwajowa.

— Jestem tu pierwszym polskim piłkarzem od lat. Kiedy się pojawiłem, polscy kibice byli nieśmiali, nie było ich widać. Teraz język polski słyszy się coraz częściej, także wśród fanów obserwujących nas na treningach.

W 2000 roku w klubie pojawił się drugi Polak — Tomasz Hajto. Dla niego, w przeciwieństwie do Wałdocha, gra w Schalke jest spełnieniem marzeń: — Gdy byłem początkującym piłkarzem, to niemiecki futbol utożsamiałem z Bayernem Monachium i Schalke 04. Zresztą do dziś tak jest, że te dwa kluby uważam za najważniejsze w niemieckiej lidze.

— Chodziłbym na Schalke, nawet gdyby nie grali w nim Polacy. Ale ich gra, na dodatek tak dobra, sprawia, że jeszcze bardziej czuję, iż to mój klub. I coraz chętniej przyznaję się, że pochodzę z Polski — podkreśla dwudziestopięcioletni Adam, który wyemigrował z rodzicami z Polski pod koniec lat osiemdziesiątych. Na mecze chodzi z grupą kolegów, również polskich emigrantów.

2 maja1987 roku mszę świętą na stadionie Schalke odprawił papież Jan Paweł II. Władze Schalke, wiedząc, że papież interesuje się futbolem, zaproponowały mu honorowe członkostwo klubu. Zostało przyjęte. Dyplom honorowego członka Schalke 04 trafił do papieża pośrednio; menedżer i kilku piłkarzy, w tym Olaf Thon, czasem pojawiający się jeszcze w składzie klubu z Gelsenkirchen, przekazali go biskupowi Essen, Franzowi Hengsbachowi. 

2.

Dziś nie żyje już żaden gracz tamtego sławnego Schalke z lat 30. i 40 dwudziestego wieku. We wrześniu 2001 roku zmarł ostatni z nich Herbert Burdenski. Kilka miesięcy wcześniej przeprowadziłem z nim rozmowę. Umówiliśmy się w klubowej restauracji. Gdy się pojawił, wszyscy go serdecznie witali — kelnerki, fani, pracownicy klubu. Zapamiętałem go jako eleganckiego pana w szarej marynarce i z laską w ręku. Zupełnie nie wyglądał na swoje 79 lat. Uśmiechnięta okrągła twarz, prawie bez zmarszczek, na nosie odmładzające go jeszcze okulary w cienkiej metalowej ramce.

Jego rodzice nie mówili po polsku, urodzili się już tutaj. — Należeli do pokolenia, które uczyło się po niemiecku, dobrze się tu czuło i szybko przystosowywało do miejscowych warunków. Natomiast moi dziadkowie przybyli ze wschodu, gdzieś z Polski, nawet nie wiem dokładnie skąd — opowiadał. 

Czytaj więcej

Nie żyje Franz Beckenbauer. Pożegnanie Cesarza

Herbert Burdenski grał w Schalke od 1939 do 1949 roku, w czasie wojny był jednym z najwszechstronniejszych graczy drużyny narodowej. W historii zapisał się jeszcze jako strzelec jedynej bramki w pierwszym po wojnie meczu reprezentacji Niemiec (w 1950 roku, przeciwko Szwajcarii) oraz jako zdobywca aż 11 goli w meczu ligowym (z klubem SpVgg Herten w 1947 roku). Bardzo dobrze w futbolu radził sobie także jego syn, Dieter; w latach 70. był przez kilka sezonów bramkarzem Schalke.

Herbert Burdenski do końca życia prawie codziennie przychodził do klubu Schalke 04, patrzył na Parkstadion i wznoszony obok w szybkim tempie nowy i niezwykle nowoczesny obiekt Arena auf Schalke. Nie oglądał już zbyt wielu meczów, choć — dzięki specjalnej legitymacji Niemieckiego Związku Piłki Nożnej, którą pokazywał mi z dumą — mógł za darmo wchodzić na wszystkie niemieckie stadiony. Nie znał też wszystkich piłkarzy dzisiejszego zespołu. Żył przeszłością. Zajmował się klubowym archiwum i w klubowej restauracji wspominał dawne sukcesy.

W latach 1933-1942 Schalke czternaście razy grało w finałach najważniejszych rozgrywek w Niemczech — sześciokrotnie zdobyło tytuł mistrza kraju i trzykrotnie wicemistrzostwo, raz wywalczyło puchar.

— Było bezkonkurencyjne — Burdenski nie miał wątpliwości. — I to nie tylko w skali Niemiec. Jeden z najlepszych klubów angielskich, Brentford, przegrał tu u nas 6:2.

Burdenskiemu nie podobały się zmiany, które zaszły w futbolu: — Gdy grałem, wszystko wyglądało inaczej. Ludzie byli pracowici i pilni. Żyliśmy w środowisku robotniczym, wielu piłkarzy Schalke zaczynało od pracy w kopalni, pod ziemią. Ja zdobyłem zawód pracownika administracyjnego w przemyśle i przez jakiś czas pracowałem za 18, a potem 30 marek miesięcznie. Tyle się wówczas płaciło za czynsz. Piłka nożna dostarczała nam wielkiej radości, poza tym mieliśmy dodatkowe pieniądze za grę. Za finały mistrzostw dostawaliśmy po sto marek. Gorzej płacono w reprezentacji. Za mecz z Finlandią w 1941 roku — 14 marek. Rok później rozegraliśmy wspaniałe spotkanie z Rumunią. Zwyciężyliśmy 7:0, ja strzeliłem pierwszą bramkę, ale nic za to nie dostaliśmy. 

Mecz z Rumunią odbywał się w Beuthen (Bytomiu). Na trybunie, wspominał Burdenski, zasiadły 72 tysiące widzów, atmosfera była cudowna. Podobnych emocji dostarczały zwycięskie występy Schalke 04 w finałach mistrzostw Niemiec w 1940 i 1942 roku. To ostatnie z wiedeńską Vienną.

3.

Herbert Burdenski opowiadał o tamtych wydarzeniach tak, jakby rozgrywały się w najzwyklejszych czasach, jakby zupełnie normalne było choćby to, że drużyna z Wiednia gra o mistrzostwo Niemiec. Na pytanie o stosunek piłkarzy Schalke do Hitlera odpowiedział krótko: — Chętnie graliśmy, ale nie byliśmy politykami. Nie byliśmy żadnymi narodowymi socjalistami.

Jak było w rzeczywistości — to sprawa sporna. Zwolennicy tezy o uwikłaniu graczy w politykę nazistowską wskazują na przykład na wypowiedź Kuzorry z drugiej połowy lat trzydziestych. Miał wówczas wychwalać hitlerowskie Niemcy i samego Hitlera, jako tego, dzięki któremu słowa „robotnik” można używać z dumą. Niektórzy twierdzą jednak, że wypowiedź tę włożył w usta Kuzzory jakiś nadgorliwy dziennikarz.

Czytaj więcej

Zinedine Zidane – poszukiwany, poszukujący

Trudniej wytłumaczyć udział jednej z gwiazd Schalke w przejmowaniu żydowskiego majątku. W kronice miejskiej Gelsenkirchen zapisano pod koniec 1938 roku, że „dotychczasowy żydowski dom towarowy «Julius Rode & Co» przeszedł w aryjskie ręce”. Lokal za jedną trzecią wartości nabył Fritz Szepan, napastnik Schalke i reprezentacji Niemiec. Prowadził w nim potem wraz z żoną sklep tekstylny. 

Sprawa przejęcia żydowskiego sklepu odżyła przeszło 60 lat później, kiedy władze miejskie zamierzały nadać imię Fritza Szepana jednej z ulic w pobliżu nowego stadionu. Nie nadały jednak. Zadecydowała, jak podały na początku stycznia 2002 roku władze miasta, nowa ekspertyza na temat związków Szepana z narodowym socjalizmem, którą wydał historyk Frank Bajohr. — Nic nie wskazuje na to, żeby piłkarz nie zdawał sobie sprawy, że przejęcie przez niego sklepu za bezcen było efektem antysemickiej polityki państwa i przymusowej sytuacji właścicieli — orzekł historyk, który przypomniał przy okazji, że Fritz Szepan należał do NSDAP i wzywał do głosowania na Hitlera. 

Sukcesy klubu z Gelsenkirchen były wykorzystywane ideologicznie przez nazistowskich przywódców. Jak napisał Georg Röwekamp, autor najlepszej książki o Schalke 04 „Der Mythos lebt” („Ten mit żyje”), narodowi socjaliści dostrzegali duże podobieństwa między mitem tego robotniczego klubu a mitem, który sami wytwarzali. Adolf Hitler miał podobno wielką słabość do Schalke. Wywodzący się z górniczych środowisk piłkarze znakomicie pasowali do mitu bohaterów, którzy z dołów społecznych wznieśli się na wyżyny dzięki — jak to określił narodowosocjalistyczny ideolog Alfred Rosenberg — „fanatycznemu dążeniu do celu i do zwycięstwa, co wyróżniało ich tak samo jak Hitlera”.

4.

Ernst Kuzzora, zapytany niegdyś przez króla szwedzkiego, gdzie leży Gelsenkirchen, odparł: — Koło Schalke. Do dzisiaj jest tak, że o Gelsenkirchen, trzystutysięcznym mieście w Zagłębiu Ruhry, niewiele wie się nawet w Niemczech. Natomiast o klubie, którego nazwa pochodzi od nazwy dzielnicy tego miasta, słyszał niemal każdy (04 w nazwie klubu nawiązuje do roku jego założenia — 1904).

Dzielnica Schalke wygląda szaro i skromnie. Niewysokie kamienice przy głównej ulicy, Kurt-Schumacher-Strasse, opustoszałe hale fabryczne i nieczynne szyby. Skromnie prezentuje się również sklep z cygarami, należący niegdyś do Kuzzory.

Przed laty w Gelsenkirchen pracowały 24 kopalnie, wydobywające do 14 milionów ton węgla rocznie. Teraz nie pracuje już żadna, ostatnią zamknięto w 1999 roku. Ale fanów i piłkarzy Schalke wciąż nazywa się „górnikami” („Knappen”).

Czytaj więcej

Rosyjskie miliony w Budapeszcie. Gazprom ma zostać sponsorem słynnego węgierskiego klubu

Klub nie wypiera się swojego robotniczego rodowodu. Zachował wyjątkowo niskie jak na Bundesligę ceny biletów  dla najzagorzalszych i zazwyczaj nie najlepiej sytuowanych kibiców, którzy w czasie meczów wystają ramię przy ramieniu na Łuku Północnym stadionu (Nordkurve).

— Więzi klubu z górnictwem są nadal silne — mówi kapitan Schalke Tomasz Wałdoch — Niedawno byliśmy z drużyną na spotkaniu w kopalni na głębokości tysiąca metrów. Podczas takich spotkań widać, jak wielu kibiców mamy w środowisku górniczym. I to bardzo wiernych.

5.

Mówi się, że Gelsenkirchen wciąż jest w piłkarskiej gorączce i że kilka pokoleń podśpiewuje tu: „Futbol to nasze życie”. Jest jednym z tych miejsc na ziemi, gdzie piłka nożna stała się religią.

To Jerozolima wyznawców futbolu — pisał w 1972 roku tygodnik „Der Spiegel”, tłumacząc przy okazji, że Schalke 04 jest dla tego ponurego ośrodka przemysłowego „wyzwoleniem od obowiązków i szarej codzienności”. „Spiegel” nazwał również Schalke 04 „lokalną świętością o sile oddziaływania Czarnej Madonny z Częstochowy”, co sugeruje, że jeszcze trzydzieści lat temu klub i dzielnica kojarzyły się z polskością.

— W latach 60. na niektórych ulicach w dzielnicy Schalke mówiono głównie po polsku czy dialektem podobnym do polskiego. Mój kolega, wnuk emigranta z Poznania, musiał się jako dzieciak nauczyć polskiego, bo inaczej nie dogadałby się z rówieśnikami na podwórku — opowiada Bernhard Wengerek, założyciel i szef pierwszego polsko-niemieckiego fanklubu Schalke 04. W tamtych czasach w drużynie z Gelsenkirchen grali m.in. Orzessek, Matzkowski, Koslowski, Sadkowski, Jagielski, Grabinski, Borutta, Lendzian, Mittrowski.

Dziś polski słyszy się tu rzadko. W książce telefonicznej Gelsenkirchen jest wprawdzie pełno nazwisk polskiego pochodzenia — na otwartej przypadkowo stronie 321 prawie wyłącznie takie: Koschmieder, Koschny, Koschoreck, Koscielny, Koscielski, Koselowski, Kosinski, Koskowski, Koslareck, Koslowsky, Kosmala. Ale już towarzyszące im imiona są zazwyczaj czysto niemieckie — Hans-Jürgen, Karlheinz, Friedhelm, Helmut, Detlef, Bärbel, Volker.

Emigranci z terenów Polski pozostawili po sobie także ślad w gramatyce. Gdy chcieli powiedzieć, gdzie mieszkają lub gdzie pracują, to używali formy „auf Schalke” (co jest dosłownym tłumaczeniem polskiego „na Schalke”), zamiast zgodnej z niemieckimi regułami „in Schalke”. „Auf Schalke” jest w użyciu do dzisiaj, nie tylko zresztą w Gelsenkirchen, tę nieniemiecką formę znają wszyscy miłośnicy piłki nożnej w Niemczech. Jej znajomość jeszcze wzrośnie — nowy stadion, na którym będzie rozegranych kilka meczów piłkarskich Mistrzostw Świata w 2006 roku, nosi nazwę „Arena auf Schalke”. 

6.

Historia rodziny Bernharda Wengerka, Ślązaka z niemieckim rodowodem, urodzonego przed 50 laty w Zabrzu i od 20 lat mieszkającego w Niemczech, jest przykładem przeplatania się wątków niemieckich i polskich, zupełnie jak historia Schalke. Kibicem klubu z Gelsenkirchen był już jego ojciec, rocznik 1919. Jako młody górnik z Hindenburga, jak wówczas nazywało się Zabrze, widział na Śląsku mecz towarzyski z udziałem Schalke 04. Od razu poczuł, że to jego górniczy klub, na dodatek grający znakomicie.

Po wojnie Wengerkowie mieszkali w Polsce. — Pamiętam jak w soboty ojciec zasiadał przy radiu i słuchał na falach średnich bawarskiej rozgłośni, która nadawała program o rozgrywkach Bundesligi. Jeszcze w latach 60. najważniejsze pytanie, jakie w naszym środowisku w Zabrzu zadawano w sobotni wieczór, brzmiało: „Wie hat heute Schalke gespielt” („Jak dzisiaj grało Schalke?”).

Czytaj więcej

Przyjaciel Putina stracił stanowisko w klubie Schalke 04

Kibicem klubu jest też syn Bernharda Wengerka — urodzony w 1974 roku we Wrocławiu Tomas. Pierwszy polsko-niemiecki fanklub działa we Frankfurcie nad Odrą, kilometr od granicy z Polską. W dwóch pokojach w młodzieżowym domu kultury pełno zdjęć, folderów i gadżetów. Na ścianie wisi niebieski szalik „Ernst Kuzzora — Legendy nie umierają nigdy”. Trafiłem tam w wyjątkowy dzień. Fani wybierali się właśnie do pobliskiego Cottbus, żeby na własne oczy zobaczyć Schalke w akcji w spotkaniu z Energie.

600 kilometrów od Gelsenkirchen klub ma około dwudziestu zagorzałych kibiców — w tym połowę Polaków, głównie studentów z miejscowego Uniwersytetu Viadrina. Wśród Niemców dominują bezrobotni i uczniowie.

— Pokazywanie się w Niemczech Wschodnich z szalikiem Schalke jest aktem odwagi. Jest to bowiem klub, którego kibice uczestniczą w akcji „Przeciw rasizmowi” i mają to hasło wypisane na szalikach i naszywkach. A w tej części Niemiec wielu takie hasła się nie podobają — uśmiecha się Bernhard Wengerek, od stóp do głów w barwach klubowych.

7.

W oświadczeniu opublikowanym w „Kickerze” w 1934 roku nie podano imion rodziców i nazwisk panieńskich matek piłkarzy Schalke, ograniczono się do pisania w rodzaju „ojciec Badoreck”, „matka Badoreck”. — Zapewne nie było to przypadkowe — mówi Josef Herten, ekspert od spraw polskich i polskojęzycznych emigrantów do Zagłębia Ruhry i autor poświęconej temu tematowi wystawy „Kaczmarek i inni”.

Inny znawca tej problematyki profesor Siegfried Gehrmann z uniwersytetu w Essen napisał, że matka Kuzzory nie znała ani słowa po niemiecku, a jego ojciec ledwie potrafił się w tym języku wysłowić. Profesor Gehrmann doliczył się aż 32 piłkarzy grających w pierwszym składzie Schalke w latach 1920-1940, którzy mieli brzmiące z polska nazwiska i pochodzili najczęściej z Mazur.

Czytaj więcej

Zmarł ostatni piłkarz drużyny, która wygrała mundial w 1954 roku

O rodzicach piłkarzy dawnego Schalke napisano bardzo niewiele. Josef Herten zdobył dla nas trochę danych na ten temat z archiwów i urzędów w Gelsenkirchen i okolicznych miastach. Wynika z nich, że ojciec Kuzzory miał na imię Karl, a jego matka Henriette (nazwisko panieńskie Stryjewski). Matka Kalwitzkiego, Karoline, była z domu Ogrzewalla. Niemiecka pisownia imion i męska końcówka nazwiska „Stryjewski” nic nie znaczy, było to wówczas normą — dokumenty wypisywali niemieccy urzędnicy. Zupełnie niemieckie nazwisko panieńskie nosiła natomiast matka Badorcka — Holzmann. W sumie — zamęt, przeplatanie się elementów polskich i niemieckich. Jak to na pograniczu.

Czy o Mazurach można mówić, że są Polakami? To niezwykle trudne pytanie, na które wielu zainteresowanych wielekroć odpowiadało „nie”. Przez rodowitych Niemców nie byli traktowani jak Niemcy, przynajmniej w pierwszym pokoleniu. Mazurzy posługiwali się dialektem języka polskiego, nosili zazwyczaj polskie nazwiska. Ale byli ewangelikami, rodzice Kuzzory na przykład bardzo religijnymi. — Głową Kościoła ewangelickiego na terenach, z których się wywodzili, był wówczas cesarz Wilhelm II, co dodatkowo wiązało ich z kulturą niemiecką — podkreśla Josef Herten. Za opowiadaniem się ówczesnych Mazurów za niemieckością świadczy też to, że w przeciwieństwie do wielu polskich emigrantów z Poznańskiego odzyskanie przez Polskę niepodległości nie skłoniło ich do powrotu z Zagłębia Ruhry. Na dodatek w plebiscycie w 1920 roku zwolennicy przyłączenia Mazur do Polski ponieśli klęskę.

8.

Ernst Kuzzora i Fritz Szepan, świetni technicy, wymyślili skuteczną i widowiskową metodę rozgrywania piłki w ataku. Polegała na ogrywaniu obrońców przez co najmniej trzech atakujących, którzy biegają w kółko i grają między sobą krótkimi szybkimi podaniami po ziemi. Takie kołowanie obrońców nazywano „bączkiem” („Kreisel”). Dziś do tej nazwy nawiązuje tytuł gazety wydawanej przez klub („Schalker Kreisel”).

A i sama metoda nie poszła w zapomnienie. W sezonie Bundesligi 2000/2001 najstarsi kibice przecierali oczy ze zdumienia. Dzisiejsze gwiazdy — Ebbe Sand, Jörg Boehme, Andreas Möller, Emile Mpenza — zaczęły kręcić klasycznego „bączka”. Jak za najlepszych czasów Schalke.

Sezon ten Schalke zakończyło na drugim miejscu, w następnym było piąte. Jeszcze lepiej szło drużynie ze skromnego górniczego Gelsenkirchen w Pucharze Niemiec, zdobyła go i w 2001, i w 2002 roku.

Tekst pochodzi z wydanego w 2003 roku zbioru reportaży z Niemiec „Nie tylko pani Steinbach”. Jego krótsza wersja wcześniej ukazała się w „Rzeczpospolitej”

 

Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem