W jednym z wywiadów dla magazynu „Film" (20/1985) Leon Niemczyk otwarcie i bez fałszywej skromności powiedział: „Przyjmuję wszystkie propozycje, bo uważam, że ze złego epizodu, złej roli można zrobić coś dobrego. Ponadto nie ma złych ról, są tylko źli aktorzy". Znał swoją wartość i swoje aktorskie umiejętności, ale do wykonywanego zawodu nie podchodził „na kolanach". W „Dzienniku Polskim" z 6 grudnia 2003 r. tak to podsumował: „Jestem aktorem do wynajęcia. Nie jestem w równie wygodnej sytuacji, co aktorzy, którzy mówią, że przebierają w rolach jak w ulęgałkach i grają to, co im odpowiada. Nie przebieram w ofertach. Dzisiaj trzeba grać. Dzięki Bogu mam jeszcze wzięcie, więc gram często. A wśród kreacji zawsze znajdzie się i brylancik, i szkło z rozbitej butelki". Tych brylancików było sporo, na pewno zalicza się do nich ostatnia ważna rola Niemczyka – w niezwykle popularnym serialu „Ranczo".
Niemczyk jako Jan Japycz wystąpił tylko w pierwszym i drugim sezonie „Rancza" (w sumie w latach 2006–2016 powstało ich dziesięć), a pośmiertnie pojawił się parokrotnie w snach innych postaci. Japycz całe życie mieszkał w serialowych Wilkowyjach, a ostatnie lata najchętniej spędzał na przysklepowej ławeczce w gronie kompanów, z którymi popijał tanie wino. Ale etykieta „smakoszy mamrota" to tylko pozór, bo dzięki geniuszowi scenarzysty (Robert Brutter, a właściwie Andrzej Grembowicz; zmarł 18 listopada 2018 r.) „ławeczkowicze" są trochę jak chór z greckich tragedii. Pomimo braku wykształcenia to właśnie ci czterej amatorzy taniego wina, a nie miejscowa inteligencja, komentują absurdy codzienności, snują rozważania o sensie życia i zachowują dystans do rzeczywistości, ale gdy trzeba – biorą sprawy w swoje ręce. Oczywiście wszystko dzieje się w konwencji komediowej, mocno przerysowanej. Z racji wieku prym wśród „ławeczkowiczów" wiedzie Jan Japycz – świetnie zagrany przez Leona Niemczyka. Bardzo ważnym wydarzeniem w życiu Jana staje się przyjazd jego brata Stacha (doskonały Franciszek Pieczka), z którym był śmiertelnie skłócony i którego nie widział od lat. Bracia nie tylko się godzą, ale Stach opiekuje się Janem do końca...
W prawdziwym życiu aż do takiego pojednania nie doszło. Niewielu wie, że Leon Niemczyk miał starszego o dwa lata brata Ludwika, z którym w dzieciństwie i młodości wiele go łączyło. Ludwik (ur. 1921 r.), należał do tzw. pokolenia Kolumbów – to on w czasie okupacji wciągnął Leona do konspiracji. W 2016 r. Maria Nurowska wydała książkę „Bohaterowie są zmęczeni", w której opisała dramatyczne losy braci Niemczyków.
Niepogodzeni do śmierci?
Leon Niemczyk urodził się 15 grudnia 1923 r. w Warszawie. Jego ojciec grał na wiolonczeli, ale codzienność upływała mu głównie na hulaniu po mieście (w 1936 r. zmarł na zawał serca). To matka zajmowała się domem i dziećmi (czterech synów i córka). Jeden z braci Leona, Wacław, uczył się gry na skrzypcach. Leon w tym czasie co prawda grywał na pianinie, ale głównie przyswajał języki obce: angielski i niemiecki – już niebawem bardzo mu się to przydało... Podczas okupacji pracował w biurze kreślarskim, a jednocześnie kończył akowską podchorążówkę. W lutym 1943 r. do mieszkania Niemczyków na Mokotowie wtargnęli gestapowcy. Leona akurat nie było, zabrali więc ze sobą Roberta – jednego z braci. Resztę rodziny przed aresztowaniem uratowała... wizytówka Hansa Franka. Dostał ją Wacław, uznany wirtuoz skrzypiec, którego zmuszono do koncertu w Filharmonii Warszawskiej. Zachwycony występem generalny gubernator okupowanych ziem polskich wysłał Wacławowi Niemczykowi kosz kwiatów wraz z bilecikiem... Dzięki kontaktom Wacława udało się uwolnić Roberta.
Leon pozostał w konspiracji. Razem z Ludwikiem wzięli udział w powstaniu warszawskim. Po jego upadku Leon został wywieziony do III Rzeszy, gdzie pracował jako technik drogowy i budował tory kolejowe. Po ewakuacji w głąb Niemiec zgłosił się do armii amerykańskiej, służył w 444. batalionie przeciwlotniczym 97. Dywizji Piechoty 3. Armii dowodzonej przez gen. George'a Pattona. Po wojnie wrócił do Polski, by odnaleźć matkę. Nie mógł jednak wytrzymać w przejętym przez komunistów kraju. Postanowił uciec. Zieloną granicę miał przekroczyć z Ludwikiem, który już wcześniej zajmował się przerzucaniem akowców i ich rodzin na Zachód. Wyruszyli 17 grudnia 1946 r., ale nie dotarli nawet do Cieszyna. Nocą dopadła ich bezpieka. W książce Nurowskiej Leon tak to wspomina: „Szeptem ustaliliśmy z Ludwikiem, że nie przyznajemy się do przynależności do AK. Niestety, mój brat od razu oświadczył przesłuchującym, że był żołnierzem Armii Krajowej i jest z tego dumny. Starali się wybić mu tę Armię Krajową razem z zębami. Znosił nieludzkie tortury, sadzanie na nodze od stołka (...), bicie prętem po piętach, polewanie wodą przy otwartym oknie i mrozie. Zrobił wszystko, żeby zniszczyć naszą matkę. Oto ukrzyżowano jej syna, całe dnie i noce klęczała pod tym krzyżem". Według relacji Leona Niemczyka jemu udało się przekonać bezpiekę, że z AK nie miał nic wspólnego. Utrzymywał ponadto, że po kilku miesiącach został zwolniony z więzienia UB, a następnie „uciekł" od matki dewotki na Wybrzeże, gdzie dostał pracę w stoczni remontowej.