Skąd u pana zainteresowanie osobą Angeli Merkel?
Kiedy zostawała kanclerzem, na niemieckim uniwersytecie pisałem habilitację. Z polskiej perspektywy na czele rządu w Berlinie po raz pierwszy stanął polityk urodzony po wojnie, z niemieckiej – pierwsza kobieta, a do tego z byłego NRD. Jedna i druga perspektywa wydawała mi się fascynująca. Już wtedy przymierzałem się do jej biografii, mimo że w 2005 r. nikt nie przypuszczał, że właśnie zaczyna się „era Merkel”. Przecież – po pierwsze – kanclerzem została tylko dlatego, że każdy wielki przewrót katapultuje na szczyty władzy zupełnie nieznane nazwiska z głębokiego zaplecza społeczeństwa. Bez rewolucji francuskiej Robespierre byłby nadal wziętym adwokatem w prowincjonalnym Arras, a bez upadku komunizmu w Polsce Lech Wałęsa – elektrykiem w stoczni. Merkel bez „rewolty” w NRD, jak tamtejszą bezkrwawą rewolucję nazywa brytyjski historyk Timothy Garton Ash, pozostałaby naukowcem we wschodnioberlińskiej Akademii Nauk. Po drugie, kiedy przewrót w NRD wykatapultował ją do pierwszych szeregów polityków zjednoczonych Niemiec, to zbieg okoliczności zadecydował, że owa „katapulta” usytuowała ją na samym szczycie. Na „wnuków Helmuta Kohla”, złączonych paktem andyjskim, nawzajem sekretnie wspierających swoje kariery, padło bowiem odium afery „czarnych kont”. Światło dzienne ujrzała porażająca opinię publiczną informacja, że wielki kanclerz zjednoczenia przez lata stworzył nielegalny system finansowania swojej partii CDU, dzięki czemu trzymał głęboko w kieszeni swoich pretorianów. Kohl musiał odejść, a skompromitowana generacja jego politycznych wnuków musiała zastąpić go kimś z absolutnie nieskazitelną przeszłością. Na okres przejściowy oczywiście, w myśl zasady: „murzyn zrobi swoje, murzyn będzie musiał odejść”. Usadowili więc na szczycie partii Angelę Merkel i planowali usunąć ją po dwóch, trzech latach.
Bolączek Europy całkowicie nie wyleczyła. Prowadziła politykę paliatywną, opatrywała rany i zabezpieczała je na jakiś czas.
Spekulacje zupełnie zawiodły. Szara mysz „wymerklowała” przebiegłe lisy niemieckiej polityki.
Co zajęło jej całą pierwszą kadencję, w latach 2005–2009. I co tłumaczy częściowo mało efektywne lata jej kanclerstwa w tym czasie. Ale przeciwko sobie miała wytrawnych graczy, ze szlifami uzyskanymi w nobliwej politycznej kulturze reńskiej. Na przykład jednego z nich, Rolanda Kocha, matka od siódmego roku życia ubierała w garnitur, zawiązywała krawat, zakładała na nogi lakierki i zawoziła do szkoły samochodem – jako przyszłego kanclerza. W tym czasie Merkel w trampkach goniła na zebrania komunistycznej młodzieżówki. Później Koch i jemu podobni wchłaniali opary Schodów Hiszpańskich w Rzymie, katedry w Santiago de Compostela, a na Boże Narodzenie wymieniali się życzeniami z połową kolegium kardynalskiego. Pomimo tej socjalizacji i naturalnej przewagi nad Merkel – przegrali. Kobieta z NRD „wymerklowała” pakt. To neologizm, który na stałe wszedł do języka niemieckiego.