Wzdłuż granicy dzielącej GG od okupowanej przez Sowietów Białostocczyzny biegnie kilka linii wysokich zasieków z drutu kolczastego. Ich pokonanie, kosztem pokaleczonych dłoni i porwanych ubrań, zabiera trzem oficerom ZWZ z Warszawy wiele pełnych napięcia minut. Gdy są już ponad pięć kilometrów od granicy, odkrywa ich sowiecki patrol. Po chwili, oświetleni rakietami, słyszą za sobą tropiące psy pograniczników. Jeden z uciekinierów wpada na szczęśliwy pomysł – wysypuje za sobą torebkę tabaki. Psy gubią ślad.
Jest już świt 27 października 1940 r., gdy ppłk Józef Spychalski, mjr Władysław Liniarski „Mścisław” i rtm Jan Szulc „Prawdzic” docierają do punktu kontaktowego we wsi Szumowo. Ich zadaniem jest odtworzenie rozbitych w wyniku aresztowań dowództw Obszaru i Okręgu Białystok ZWZ. Już w trzy tygodnie po przejściu granicy w ręce NKWD wpada ppłk Spychalski. W grudniu Sowieci aresztują „Prawdzica”. Dowództwo nad okręgiem obejmuje „Mścisław” i sprawuje je nieprzerwanie przez niemal pięć lat – za „pierwszego i drugiego Sowieta” i podczas okupacji niemieckiej – do końca lipca 1945 r. To jedyny taki przypadek w ZWZ/AK. W dodatku przez większość tych lat Liniarski kwateruje w tym samym miejscu, w Starym Skarżynie koło Zambrowa, w domu rodziny Kossakowskich. Syn gospodarzy, młody kleryk Stanisław Kossakowski, pełni funkcję jego adiutanta, sekretarza i łącznika. Po latach wspomina wielką skromność swego dowódcy – np. nigdy nie przywiązywał wagi do swego stopnia wojskowego – i jego delikatność: najcięższe przekleństwo, jakie padało z jego ust w chwilach szczególnego zdenerwowania to „psia jucha”.
Jeden z najwybitniejszych oficerów AK był synem wiejskiego cieśli, właściciela dwumorgowego gospodarstwa pod Włoszczową. W chwili wybuchu I wojny uczył się w seminarium nauczycielskim. Od 1917 r. działał w POW. Podczas wojny polsko-bolszewickiej walczył jako kapral w 24. pp, ale potem, awansowany na oficera, służył długie lata w kancelariach i intendenturach. Dopiero w 1934 r., w wieku niemal czterdziestu lat, udało mu się uzyskać przydział liniowy do 62. pp „Dzieci Bydgoszczy”. We wrześniu 1939 r. jako dowódca batalionu bronił Pomorza i walczył w bitwie nad Bzurą. Ranny w Puszczy Kampinoskiej dostał się do niewoli, ale uciekł z niej i zgłosił się w styczniu 1940 r. do służby w ZWZ.
Wkrótce po wkroczeniu Niemców w 1941 r. Białystok stał się jednym z najliczniejszych i najlepiej zorganizowanych okręgów ZWZ/AK. W akcji „Burza” miał wystawić dwie dywizje piechoty i dwie brygady kawalerii. Ale „Mścisław”, po doświadczeniach z czasów „pierwszego Sowieta” – w przeciwieństwie do części innych oficerów AK – nie miał złudzeń co do losów żołnierzy podziemia, którzy ujawnią się wobec Armii Czerwonej. Oddziały AK skoncentrowano jedynie częściowo, i to z dala od nadciągających wojsk sowieckich – w Puszczach Knyszyńskiej i Augustowskiej i w lasach wokół Bagien Biebrzańskich. Tylko nieliczne miejscowości, jak np. Łapy, gdzie Armię Czerwoną powitały oddziały 76. pp, zdobyto przed nadejściem Sowietów. Łącznie ujawniło się podczas akcji „Burza” jedynie ok. 15 proc. żołnierzy okręgu. W rezultacie jesienią 1944 r. licząca prawie 30 tys. ludzi białostocka AK, wsparta przez oddziały partyzanckie z Nowogródczyzny, była gotowa do kolejnej walki – z Sowietami i nową władzą. I tę walkę podjęła. Jeszcze w rok po wkroczeniu Armii Czerwonej władza Sowietów i rządu tymczasowego ograniczała się na Białostocczyźnie jedynie do miast powiatowych.
Na ten grunt spada w styczniu 1945 r. jak grom z jasnego nieba rozkaz gen. Okulickiego „Niedźwiadka” o rozwiązaniu AK. Pułkownik Liniarski częściej niż zwykle powtarza w tych dniach swoje „psia jucha”. Zwierza się swemu adiutantowi: „Teraz to nie będzie wojsko, tylko banda. Ludzi rozpuścić nie mogę, a więc trzeba naszej organizacji nadać jakieś ramy prawne”. Tak rodzi się pomysł powołania do życia białostockiej Armii Krajowej Obywatelskiej, która dopiero po pół roku wchodzi w skład WiN. „Dopóki w polskiej ziemi będzie jeden zaborczy sołdat czy bojec – wojna trwa” – pisze „Mścisław” w odezwie do ludności.