Między czarnym kowadłem a czerwonym młotem

Polska inteligencja podczas II wojny światowej padła ofiarą ludobójstwa, którego skutki odczuwamy do dziś. Sowieci i Niemcy zawarli w tej sprawie pakt, któremu pozostali wierni do końca wojny

Publikacja: 04.03.2010 05:59

Piechota niemiecka maszeruje przez Polskę podczas kampanii wrześniowej

Piechota niemiecka maszeruje przez Polskę podczas kampanii wrześniowej

Foto: Archiwum IPN

Wiek XX w Europie nazywany jest często wiekiem dwóch straszliwych totalitaryzmów. Rzeczywiście, trudno się nie zgodzić. Skala i forma zbrodni Trzeciej Rzeszy i Związku Sowieckiego była bowiem iście apokaliptyczna, przewyższyła wszystko, czego Stary Kontynent zaznał w swojej historii wcześniej i potem. Biada państwom i narodom, które stanęły na drodze obu molochom.

Dyktatury te, napędzane szalonymi ideologiami – narodowym socjalizmem i komunizmem – odrzuciły wszelkie prawa moralne, wartości, skrupuły i hamulce, które do tej pory ograniczały znane w dziejach rządy i reżimy. Wobec swoich nieprzyjaciół prowadziły wojnę totalną w całym tego słowa znaczeniu. A wrogów widziały nie tylko w uzbrojonych mężczyznach, nie tylko w armiach innych krajów, ale także w całych grupach ludności.

[wyimek]Polowanie na Polaków przeradzało się we współzawodnictwo między dywersantami oszołomionymi alkoholem [/wyimek]

Dla Niemców wrogiem były poszczególne nacje – przede wszystkim Żydzi, ale również Polacy, Rosjanie czy Cyganie. Dla Sowietów tak zwane klasy społeczne – ziemianie, kapitaliści, burżuje, kułacy czy duchowieństwo. Efekt był jednak ten sam. Miliony mężczyzn, starców, kobiet i dzieci były ścierane na proch przez potężne, bezduszne machiny państwowe.

Oba bliźniacze totalitaryzmy sprowadziły jednostkę ludzką do poziomu – jak przekonywali czerwoni i brunatni propagandziści – „pluskwy” czy „wszy”, pasożyta niegodnego dalszego życia. I rzeczywiście deptano ludzi jak pluskwy. Proszę wybaczyć przydługi wstęp, ale tylko przez pryzmat zbrodniczej natury Trzeciej Rzeszy i Związku Sowieckiego można dojrzeć skalę katastrofy, jakiej zaznała Polska podczas ostatniej wojny światowej.

[srodtytul]Największa katastrofa w dziejach[/srodtytul]

Mowa o nieszczęsnym państwie, które znalazło się między młotem a kowadłem, między obydwoma wielkimi tyraniami XX wieku. W efekcie polskim obywatelom nie zostało oszczędzone nic, co przyniosły światu narodowy socjalizm i komunizm. Komory gazowe i piece krematoryjne Auschwitz. Eksterminacja przez pracę i baraki dla dochodiagów w łagrach za kołem podbiegunowym. Katownie gestapo i kazamaty NKWD. Uliczne egzekucje i kula w tył głowy nad zbiorową mogiłą w milczącym lesie.

Okrucieństwo okupantów wobec Polaków dorównywało okrucieństwu, z jakim potraktowali państwo polskie. Skala zniszczeń lat 1939 – 1945 przyjęła niebywałe rozmiary. Była to największa katastrofa, jaka spadła na Polskę w jej długich dziejach. Potop szwedzki, rozbiory, nieudane powstania, a nawet niszczycielski najazd bolszewicki w 1920 roku wydają się igraszką w porównaniu z II wojną światową.

Kilka milionów trupów. Stolica i tysiące innych miast, miasteczek, dworów, wsi i chutorów Rzeczypospolitej obrócone w gruzy. Zrujnowane bezcenne zabytki i świątynie, spalone biblioteki, zrabowane i zniszczone dzieła sztuki. Zbombardowane i rozkradzione fabryki oraz zakłady przemysłowe. Utracona na pół wieku niepodległość i gigantyczne straty terytorialne. Utrata połowy kraju, z ukochanymi przez Polaków Wilnem i Lwowem.

A wreszcie eksterminacja elit, eksterminacja naszej inteligencji. Wiadomo, że najskuteczniejszym i najpewniejszym sposobem na uśmiercenie człowieka jest pozbawienie go głowy. W tym obaj nasi wrogowie byli zgodni i konsekwentnie realizowali tę zasadę. O ile wiele innych głębokich ran zadanych Polsce w latach 1939 – 1945 już się zabliźniło, o tyle dotkliwe skutki unicestwienia warstw wyższych polskiego narodu Rzeczpospolita odczuwa po dziś dzień.

[srodtytul]Wyrok na Polskę[/srodtytul]

Rzeczą powszechnie znaną jest fakt, że los II Rzeczypospolitej został przypieczętowany 23 sierpnia 1939 roku w Moskwie, w momencie gdy Joachim von Ribbentrop i Wiaczesław Mołotow złożyli podpisy pod paktem między Trzecią Rzeszą, a Związkiem Sowieckim i jego tajnymi protokołami. Dwa miesiące później, 28 września, gdy Polska znajdowała się już na kolanach, obaj dyplomaci zawarli jednak kolejny, mniej znany, układ.

Oprócz ustalenia ostatecznego przebiegu linii rozbioru Polski podjęto wówczas następujące zobowiązanie: „Obie strony nie będą tolerować na swych terytoriach jakiejkolwiek polskiej propagandy, która dotyczy terytoriów drugiej strony. Będą one tłumić na swych terytoriach wszelkie zaczątki takiej propagandy i informować się wzajemnie w odniesieniu do odpowiednich środków w tym celu”.

Ogólne słowa zawarte w dokumencie natychmiast przekuły w czyn gestapo i NKWD, które nie potrzebowały specjalnej zachęty, żeby na okupowanych terytoriach zabrać się do swojej ponurej roboty. Dyrektywa z traktatu z 28 września została zresztą właściwie sformułowana ex post. Obaj najeźdźcy od pierwszego dnia wojny – 1 września na froncie zachodnim i 17 września na froncie wschodnim – zabrali się bowiem do rozprawy z „polskimi warstwami przywódczymi”.

[srodtytul]Los „niebezpiecznych Polaków”[/srodtytul]

Zacznijmy od Zachodu. Wszystko zaczęło się w tym samym miejscu, gdzie rozpoczęła się cała wojna, a więc w Gdańsku. Gdy tylko miasto wpadło w ręce Niemców, SS, SD, gestapo i inne liczne organy Trzeciej Rzeszy – stworzone tylko po to, by prześladować „wrogów narodu niemieckiego” – przystąpiły do aresztowań wybitnych Polaków według sporządzonych wcześniej list proskrypcyjnych.

Tylko w ciągu pierwszego dnia wojny zatrzymano około 1500 osób. Za kratami znaleźli się pracownicy polskich urzędów, duchowni, członkowie organizacji społecznych, działacze gospodarczy i przede wszystkim intelektualiści. Dzień później z Gdańska wyruszył pierwszy transport do przygotowanego specjalnie dla „niepożądanych elementów polskich” obozu KL Stutthof. To, co się działo w tym ośrodku, przekracza wszelkie wyobrażenia: upokarzanie, bicie, tortury, a wreszcie uśmiercanie dosercowymi zastrzykami z fenolu. Wszystko to w straszliwych warunkach sanitarnych, przy minimalnych racjach żywnościowych.

SS robiło dokładnie to samo na innych terenach, które miały zostać wcielone do Rzeszy (Pomorze, Poznańskie, Śląsk). Za regularnymi jednostkami Wehrmachtu posuwały się jednostki eksterminacyjne Einsatzgruppen, których zadaniem było oczyszczanie terenów zafrontowych z „niebezpiecznych Polaków”. A więc znowu przedstawicieli warstw wyższych narodu polskiego, a szczególnie powstańców wielkopolskich i śląskich.

Mordy i aresztowania trwały jeszcze w październiku i listopadzie (operacje „Tannenbaum”, „Sonderaktion Krakau” itp.). Najczęściej stosowana metoda: masowa egzekucja. Płytka zbiorowa mogiła, ciała zalane wapnem i przyklepane na odlew łopatami. Znowu przydały się listy wybitnych Polaków sporządzane przed wojną przez niemieckich obywateli II RP. Ci aresztowani, którzy mieli więcej szczęścia i nie zginęli w rozstrzeliwaniach, trafiali do więzień i obozów koncentracyjnych.

Jednym z nich był cieszący się złą sławą poznański Fort VII. Oto, co na jego temat napisano w jednym z raportów podziemia: „Niemal wszyscy więźniowie odstawieni do fortu są bici aż do utraty przytomności, następnie zalewani pod studnią zimną wodą dla przywrócenia przytomności, poczem znowu bici. Uprawia się też specjalnie wymyślone «gry». W czasie największych mrozów wypędzało się więźniów z cel na korytarz lub na podwórze, kazało się im biegać na czworakach i ujadać psimi głosami. Kto nie szczeka, otrzymuje bicie długimi batogami. Jest to tak zwana zabawa w psy. Najstraszniejszy zabieg to [jednak] tak zwana «pompa powietrzna». Więźniowi wstawia się w kiszkę odbytową specjalnie wentyl powietrzny i pompką rowerową pompuje się powietrze do granic dowolnych. Przy tych zabiegach często wnętrzności pękają”.

[srodtytul]Śmierć wrogom ludu[/srodtytul]

Przenieśmy się teraz kilkaset kilometrów na wschód, na Kresy Rzeczypospolitej. To, co wyrabiali tam Sowieci, bliźniaczo przypomina działania Niemców. Dla komunistów najazd na Polskę był przedłużeniem wojny domowej. Wkroczyli na „zachodnią Białoruś” i „zachodnią Ukrainę”, aby uwolnić te terytoria spod rzekomego „jarzma obszarników i kapitalistów, i natychmiast przystąpili do eksterminacji „wrogów ludu”.

Na porządku dziennym były masakry jeńców. Schwytanych żołnierzy WP bolszewicy traktowali dokładnie w ten sam sposób co 20 lat wcześniej schwytanych żołnierzy z armii generałów Denikina, Wrangla czy Kołczaka. Wystarczyło mieć białe, niezniszczone od pracy fizycznej, dłonie – a więc burżuj lub oficer! – aby zginąć w męczarniach. Sowieci znani byli z bestialskich i wymyślnych sposobów uśmiercania.

Do tego dochodziły „legalne egzekucje” wykonywane z wyroków trybunałów wojskowych Armii Czerwonej. Śmiercią karano „przestępstwa kontrrewolucyjne”, czyli na przykład udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku, przynależność do polskich organizacji społecznych czy politycznych. Nie mówiąc już o instytucjach oficjalnych. Takich jak policja, straż pożarna, straż graniczna, a nawet harcerstwo. Cóż za podobieństwo z tym, co się działo w tym samym czasie na ziemiach zachodnich!

– Gdzieś na Podolu czy Wołyniu bolszewicy wzięli do niewoli polskiego pułkownika, lekarza. „Bawili się” z nim w sposób następujący: rozpruli mu brzuch, okręcili wnętrzności na kołowrocie studni i puszczając w ruch korbę, zmusili go do biegania wokół, kłując go bagnetami wśród śmiechów – mówił w jednym z wywiadów udzielonych „Rz” nieżyjący prof. Paweł Wieczorkiewicz. – Pewien sowiecki lejtnant testował z kolei działa w ten sposób, że ustawiał przed lufą rzędem jeńców i oddawał strzał. Sprawdzał, ilu Polaków można zabić za jednym razem.

Druga połowa września na Kresach była również okresem, w którym zapłonęły dworki i zaścianki. Bolszewicy – albo zrewoltowane przez nich tłumy bałoruskich oraz ukraińskich włościan i Żydów – wdzierali się do szlacheckich domostw. Ziemian mordowano, a ich dobytek, zbierane przez lata księgozbiory i dzieła sztuki, szedł z dymem. W ten sposób wyrywano z korzeniami ośrodki polskości, które rozwijały się przecież przez wieki na Wschodzie.

Wyjątkowo brutalnie przez najeźdźcę potraktowani zostali również polscy osadnicy, którzy zamieszkali na Kresach w latach 30. Oto relacja Antoniego Tomczyka o wydarzeniach, do których doszło na Grodzieńszczyźnie, gdzie 22 września do polskich osad wdarli się bolszewicy i zrewoltowani przez nich chłopi. Pozwolą państwo, że zacytuję obszerny fragment relacji, która jest niezwykle charakterystyczna dla tego, co się działo na Kresach, i powie więcej o sowieckiej okupacji niż długi elaborat pełen cyfr i wyliczeń.

„Osadnicy, konwojowani przez uzbrojonych ludzi, pomaszerowali w stronę Kurpik i wkrótce zniknęli za nierównością falistego terenu. Tymczasem od strony Obuchowa nadjechali konno dwaj mężczyźni. Dopędzili pieszą kolumnę i po kilku minutach ciszę rozdarły wystrzały karabinowe oraz krzyki ludzi. Blisko drogi, na łące Zarębskiego, zamordowano siedmiu Polaków, masakrując ich ciała z dużym okrucieństwem.

Bezkarne polowanie na Polaków zakwalifikowanych do likwidacji w trakcie wkraczania wojsk sowieckich przeradzało się we współzawodnictwo między dywersantami oszołomionymi alkoholem i poczuciem własnej siły. Do dziś powtarza się w Kurpikach, jak jeden z nich, siedząc na zdobycznym koniu, uniósł szablę do góry i zawołał z dumą: „Eta szaszka unicztożyła siewodnia dwienadcać czełowiek!”.

Żony aresztowanych osadników bezskutecznie poszukiwały swoich mężów. Dopiero po trzech dniach przypadkowo pies Szuby znalazł za szosą skidelską zakrwawioną czapkę swojego pana. Pies zaprowadził do miejsca, gdzie na surowej roli kartofliska usypane były świeże kopczyki. Kiedy kobiety rozgrzebały ziemię, oczom ich ukazał się makabryczny widok. Stanisław Szuba i Jan Zawadzki związani byli ze sobą drutem kolczastym, a z ust wystawały zakrwawione języki oblepione ziemią.

Bronisław Przeraziński miał rozpruty brzuch, a jelita rozlane na kolanach. Edwardowi Nowakowi rozłupano głowę na dwie części, natomiast Piotr Krupa miał uciętą głowę powyżej dolnej szczęki. Jan Jagielski był najmniej zniekształcony, miał tylko zdartą skórę z brzucha. Sowieckie służby specjalne kierujące działaniem grup dywersyjnych spieszyły się bardzo z realizacją swoich zadań. Dysponowały wcześniej przygotowanymi spisami Polaków, którzy musieli być zlikwidowani w czasie tak zwanego zamętu wojennego”.

[srodtytul]Odsłona druga: okupacja[/srodtytul]

Podobieństwo sposobu, w jaki Niemcy i Sowieci w latach 1939 – 1941 zachowywali się na okupowanych przez siebie polskich terytoriach, jest uderzające. I nie chodzi tu tylko o koordynację działań i współpracę między gestapo i NKWD (o spotkaniach funkcjonariuszy obu służb pisze dalej Andrzej Kaczyński), ale także o bardzo podobne plany, jakie wobec Polaków miały dwa zbrodnicze totalitaryzmy.

Obie dyktatury postanowiły sprowadzić naród polski do roli zglajszachtowanej, szarej masy niewolników, bezwględnie posłusznych swoim nowym panom. Generalna Gubernia miała być dziwacznym tworem – wzorowanym na angielskich koloniach w Afryce – którego mieszkańcy mieli zostać sprowadzeni do roli półanalfabetów, niewolników pracujących w fabrykach i na roli, aby dostarczać Niemcom niezbędnych produktów.

Mieszkańcy terenów wchłoniętych do „komunistycznego raju” mieli zaś się stać ludźmi sowieckimi. A więc ludzkimi maszynami żyjącymi w skrajnej nędzy i beznadziei, otępiałymi od wszechobecnej propagandy i sparaliżowanymi strachem przed służbą bezpieczeństwa. Polacy mieli podzielić los innych narodów, które znalazły się pod bolszewickim jarzmem i którym złowieszczy system przetrącił kręgosłup.

Zarówno dla Hitlera, jak i Stalina było oczywiste, że celów tych nie zrealizują, jeżeli istnieć będą polskie warstwy przywódcze, które nigdy nie pogodziłyby się z takim rozwiązaniem. Nie jest więc przypadkiem, że niedługo po tym, gdy NKWD w 1940 roku przystąpiło do dokonania zbrodni katyńskiej, w GG gestapo rozpoczęło masowe aresztowania i rozstrzeliwanie polskiej inteligencji – Akcję AB.

14 czerwca 1940 roku z Tarnowa wyruszył zaś pierwszy transport więźniów do Auschwitz. Obozu zbudowanego specjalnie dla Polaków.

Zbrodnia katyńska, dokonana przez Sowietów na ponad 20 tysiącach bezbronnych jeńców i więźniów, pozostaje jednak symbolem eksterminacji polskich elit podczas II wojny światowej. Wyrok na polskich oficerów, „kwiat inteligencji, rycerstwo Narodu”, wydany został dokładnie 70 lat temu, 5 marca 1940 roku, przez Biuro Polityczne KC WKP (b) – Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa, Mikojana, Kalinina i Kaganowicza. Jak bowiem uznał szef NKWD Beria, polscy jeńcy i więźniowie byli „zatwardziałymi, nierokującymi poprawy wrogami władzy sowieckiej”. Oprawcy w kilku miejscach na terenie czerwonego imperium wymordowali ich, dokonując zbrodni ludobójstwa. Polacy ginęli dlatego, że byli polskimi oficerami, urzędnikami czy policjantami.

Polskich oficerów przywożono na miejsce straceń osławionymi karetkami więziennymi – „czarnymi wronami”. Po przeszukaniu tym, którzy stawiali opór, krępowano ręce. Najbardziej niepokornym zarzucano na głowę płaszcze, a następnie zawiązywano szyje sznurem. Ofiary stawiano na skraju masowego grobu. Większość w momencie śmierci widziała pod stopami kłębiące się w dole, skrwawione ciała kolegów... Trudno sobie wyobrazić, co mogli wówczas czuć.

[srodtytul]Dzieło zniszczenia[/srodtytul]

W ten sposób dobrnęliśmy do wiosny 1940 roku. A więc minęło zaledwie kilka miesięcy wojny, która miała dla Polski ciągnąć się jeszcze przez cztery, a nawet pięć lat. A straszliwy okupacyjny terror trwał do końca. Z jednej strony masowe deportacje Polaków z terenów włączonych do Rzeszy, uliczne egzekucje i łapanki, koszmar obozów koncentracyjnych, w których Niemcy rozpalili piece krematoryjne i uruchomili komory gazowe.

[wyimek]Bolszewicy wrzucali do przepełnionych cel granaty i ustawiali w ich drzwiach karabiny maszynowe...[/wyimek]

Z drugiej strony wielkie fale masowych wywózek na Sybir i setki tysięcy Polaków, którzy znaleźli się w straszliwych łagrach Archipelagu Gułag. Katownie NKWD i masowe mordy, do jakich doszło w sowieckich więzieniach na Kresach w czerwcu 1941 roku. Beria wydał wówczas rozkaz, że żaden więzień nie może dostać się żywy w ręce Niemców. Bolszewicy wrzucali do przepełnionych cel granaty i ustawiali w ich drzwiach karabiny maszynowe...

Kulminacją ludobójstwa polskich elit było powstanie warszawskie. Okazało się, że pakt w sprawie zniszczenia narodu polskiego, jaki zawarli Hitler i Stalin, obowiązywał nawet w sierpniu 1944 roku, gdy oba totalitaryzmy od trzech lat znajdowały się w stanie wojny. Jest coś złowieszczego w obrazie Warszawy masakrowanej i burzonej przez SS-manów na oczach stojących po drugiej stronie Wisły z bronią u nogi Sowietów.

Martyrologia Polaków, tak jak to było w przypadku mieszkańców Europy Zachodniej, nie zakończyła się zaś z upadkiem Trzeciej Rzeszy. Dzieło, którego nie zdołali dokończyć Niemcy podczas okupacji 1939 – 1945 i bolszewicy podczas okupacji 1939 – 1941, Sowieci i ich polscy kolaboranci dokończyli w trakcie drugiej okupacji w latach 1944 – 1956. A właściwie wypadałoby napisać: w latach 1944 – 1990. Polscy księża i opozycjoniści ginęli bowiem z rąk bezpieki, choć oczywiście nie na taką skalę jak zaraz po wojnie, do końca istnienia PRL.

O tej drugiej okupacji, nazywanej przez mieszkańców Kresów „drugim Sowietem”, dziś często się zapomina lub przedstawia w fałszywym świetle. Dzisiejsza rosyjska propaganda, zgodnie z „najlepszymi” komunistycznymi wzorcami, nazywa te tragiczne wydarzenia „wyzwoleniem”. Tymczasem natychmiast po kolejnym wkroczeniu Sowietów na terytorium Polski w 1944 roku żołnierze najeźdźczej armii rozpoczęli kampanię masakr, gwałtów i grabieży.

Dziesiątki polskich miast, miasteczek i wsi znowu zostały spacyfikowane, a długie transporty wagonów bydlęcych znowu pojechały na Sybir. Tym razem pełne żołnierzy AK, innych organizacji niepodległościowych oraz niedobitków przedwojennych polskich elit. Ci, którzy przeżyli i tę katastrofę, szybko zapełnili zaś więzienia i areszty Urzędu Bezpieczeństwa, który pod kierownictwem moskiewskich mocodawców przystąpił do sowietyzacji Polski. Wielu Polaków tego nie przeżyło.

Postacią symboliczną dla tej tragedii jest polski bohater – w tym przypadku to nadużywane często słowo jest wyjątkowo na miejscu – rotmistrz Witold Pilecki. Żołnierz wojny 1920 roku, kampanii wrześniowej, powstania warszawskiego i powojennego podziemia. Członek AK, który w 1940 roku dobrowolnie dał się uwięzić w Auschwitz, gdzie założył siatkę konspiracyjną. 25 maja 1948 roku Pilecki został zamordowany przez ubeków strzałem w tył głowy w wiezieniu mokotowskim. Do dziś nie wiadomo, gdzie pogrzebano jego ciało.

Wiek XX w Europie nazywany jest często wiekiem dwóch straszliwych totalitaryzmów. Rzeczywiście, trudno się nie zgodzić. Skala i forma zbrodni Trzeciej Rzeszy i Związku Sowieckiego była bowiem iście apokaliptyczna, przewyższyła wszystko, czego Stary Kontynent zaznał w swojej historii wcześniej i potem. Biada państwom i narodom, które stanęły na drodze obu molochom.

Dyktatury te, napędzane szalonymi ideologiami – narodowym socjalizmem i komunizmem – odrzuciły wszelkie prawa moralne, wartości, skrupuły i hamulce, które do tej pory ograniczały znane w dziejach rządy i reżimy. Wobec swoich nieprzyjaciół prowadziły wojnę totalną w całym tego słowa znaczeniu. A wrogów widziały nie tylko w uzbrojonych mężczyznach, nie tylko w armiach innych krajów, ale także w całych grupach ludności.

Pozostało 95% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy