Fragment wspomnień ppłk. dr. Mariana Łodyńskiego wówczas żołnierza 12. c.k. Dywizji Piechoty
Wzdłuż całej linii przeto pośród żołnierzy widać było oficerów stojących z zegarkiem na dłoni; nerwowy skurcz ich rąk i intensywność wpatrzonego w zegarek wzroku mówiły o zbliżaniu się decydującej chwili.Nagle podniosły się głowy i nieledwie równocześnie ręce oficerów… Iskra przebiegła przez linie, serca na chwilę umilkły, oddechy zmarły, oczy żołnierzy wparły się w wyciągnięte ręce oficerów, oczekując wahnienia dłoni, owego sygnału: „Naprzód!”…
Wreszcie znak padł, w ślad zaś za nim zakotłowały się na moment okopy strzeleckie, by chwilę potem wyrzucić z siebie falę ciał ludzkich. Z małych ziemnych skrytek, z rowów przydrożnych, z zagłębia potoków, zza murów cmentarza, zza ścian chałup wiejskich – wylała się nagle masa szara, coraz liczniejsza, coraz więcej zwarta, coraz więcej koncentrycznie zdążająca ku okopom moskiewskim. (...)
Jeszcze własne działa nie umilkły, jeszcze wiatr strzałów własnych karabinów maszynowych oddziału podporucznika Glücksmanna nieledwie im czapki z głów zdzierał, gdy pierwsze rzędy były już w pozycji nieprzyjacielskiej. Kilkunastu porwały miny, kilkudziesięciu raniły strzały oprzytomniałej załogi i nadbiegłej rosyjskiej rezerwy oraz karabiny maszynowe i pociski obsady drugiej linii – nie zdołało to jednak pohamować pędu rwącej w przód szarej fali. W pół godziny po rozpoczęciu szturmu, mimo bardzo uporczywej obrony załogi niektórych odcinków, pierwsza pozycja była już w rękach naszych. Kilka karabinów maszynowych oraz kilkuset piechurów moskiewskich było plonem pierwszego ataku 2 maja.
Czekał nas jeszcze akt drugi – i groźniejszy, i trudniejszy, bo nie wsparty już druzgocącym ogniem artylerii. Nad wziętą pozycją pierwszą, skalistem zboczu osadziła się druga linia okopów nieprzyjacielskich. Zdawało się jednak, że świadomość oporu, jaki pęd nasz mógł w tym dniu natrafić, tylko wzmagał siły i przydawał żywiołowo inicjatywy; o komendzie i prowadzeniu żołnierzy nie było już mowy, instynkt jakiś nakazujący bezwzględny pośpiech parł naprzód, on był wodzem, on wskazywał dobór środków. Więc żołnierz wraz z podoficerem współzawodniczyli w pośpiechu, więc każdy wybierał najkrótszą, choćby najtrudniejszą drogę, byleby tylko stanąć twarzą w twarz z nieprzyjacielem.