Zdaniem mojem nie ulega żadnej wątpliwości, że bitwa pod Warszawą w 1920 roku posiada wiele tych cech, które są konieczne, jeżeli pewne wydarzenia mają mieć wszechświatowe znaczenie. Walczące ze sobą cywilizacje były do gruntu odmienne, cele i metody przeciwników najostrzej sprzeczne ze sobą, nie była to więc waśń pokrewnych sobie plemion, lecz raczej zmaganie się zbrojne dwóch zasadniczo rozbieżnych światopoglądów. (...) Gdyby Piłsudski i Weygand w bitwie pod Warszawą nie zdołali powstrzymać triumfalnego pochodu armji sowieckiej, to nie tylko chrześcijaństwo doznałoby klęski, lecz i cała cywilizacja zachodnia znalazłaby się w niebezpieczeństwie. Bitwa pod Tours ocaliła naszych przodków brytyjskich oraz ich galijskich sąsiadów od jarzma Koranu. Bitwa natomiast pod Warszawą, rzec można śmiało, wybawiła środkową, a także częściowo i zachodnią Europę od jeszcze bardziej wywrotowego niebezpieczeństwa, to jest od fanatycznej tyranji Sowietów.

(...) Przeciwnicy zaś Polaków nie kierowali się ambicją w wyższem tego słowa znaczeniu, lecz nienawiścią klasową, nie szli tworzyć, lecz obalać istniejący porządek, i to nie drogą dyplomatycznego porozumienia, lecz przez zniszczenie wszystkiego, na czem opierają się nasze zasady religji, sprawiedliwości i dobrej wiary.

(...) Poza tem niebezpieczeństwem, któremu Bitwa Warszawska zapobiegła, zasługuje ona jeszcze z innego względu na specjalną uwagę. Rzadko bowiem w której wojnie wielkie zasady strategii zostały uwypuklone tak jasno jak w bitwie stoczonej w środkowych okręgach Polski w sierpniu 1920 roku. (...) Nie było tam mozolnego zdobywania terenu – piędź po piędzi – potem znów tracenia zdobyczy dla ponownego wywalczania, jak się to dzieje w niezdecydowanych zmaganiach przy niepewnem zwycięstwie, nie było tam również ani utraty nadziei, ani rozpaczliwej obrony. Zuchwała strategja decydowała o losie oddziałów zatrudnianych bezzwłocznie i przypieczętowała jednem uderzeniem koniec całej wojny.

(...) Widzimy oto, że można uratować najcięższą nawet pozycję, jeśli się da genjuszowi strategicznemu wolne pole działania. Jeśli można było przeistoczyć położenie wojsk polskich z 12 sierpnia w zwycięstwo polskie z 20 sierpnia, to zachodzi pytanie, czy istnieje jeszcze na świecie jakaś sytuacja mogąca dać powód do rozpaczy? Nic nie zdawało się być bowiem tak pewnem jak to, że wojska sowieckie zdobędą Warszawę, bądź szturmem bezpośrednim, bądź też przez otoczenie jej od południa. Rosyjski dowódca Tuchaczewski nie miał najmniejszej wątpliwości, iż w jego rękach leży zwycięstwo. Wojska polskie cofały się w popłochu przez sześć tygodni z rzędu, robiąc dziennie przeciętnie po dziesięć mil angielskich, dowódcy zaś – zdawało się – stracili ufność w jakąkolwiek możliwość ratunku. (...)

Gdy Piłsudski objął naczelne dowództwo wojsk polskich, które ostatecznie odniosły świetne zwycięstwo, miał się podobno wyrazić, iż nigdy jeszcze nie widział podobnie umundurowanych obszarpańców – gdyż wielu z nich nie miało nawet butów na nogach. Czyż to wszystko nie powinno natchnąć zapałem każdego dowódcę wojsk stojących oko w oko z prawdopodobną klęską? (...)