O księciu warszawskim Fryderyku Auguście I nie uczono szerzej w szkołach i nie pokazywano go w sztuce. Najwyżej wspominano. A szkoda. Romans Napoleona z Marią Walewską bardziej eksponowano niż głowę owego polskiego państwa, okrojonego i bez stosownej nazwy, którego znaczenia nie da się jednak przecenić w naszej historii. Tymczasem trzeci Sas na polskim tronie naprawdę zasłużył na naszą wdzięczną pamięć. Był skromny, zorganizowany, pracowity i odpowiedzialny. I wierny swoim polskim poddanym – właściwie należałoby powiedzieć: współobywatelom – oraz napoleońskiej gwieździe.
Andrzej Nieuważny w jak zwykle znakomitym szkicu przytacza (bo trudno powiedzieć: przypomina, skoro tych faktów prawie nikt nie zna) przykłady działań Fryderyka prawdziwie służących Polsce. Nasuwa się refleksja o konieczności przewartościowania, na ogół niskiej, oceny rządów Sasów w naszym kraju. To chyba oni, przy najlepszych intencjach, bardziej nie mieli szczęścia do nas niż my do nich. Starali się też być dynastią polską z prawdziwego zdarzenia, posługując się językiem polskim i stosując do naszych praw i obyczajów. Taki był właśnie zapomniany książę warszawski Fryderyk August.
Podobno Maria Emanuel, który podczas wojny był więźniem gestapo za opór przeciw Hitlerowi, też mówi po polsku. Ma jednak 81 lat i nie doczekał się potomka, a usynowił siostrzeńca Aleksandra księcia Sachsen-Gessaphe. Inni Wettynowie nie uznają tego ostatniego jako głowy rodu, bo wedle prawa salickiego dziedziczyć taką godność może tylko potomek po mieczu. Same schody. A tak by się chciało uniknąć za trzy lata kolejnej przedwyborczej (tym razem prezydenckiej) orgii nienawiści, i powołać na polski tron jako głowę państwa – zamiast prezydenta – po prostu zwykłego króla. I to Wettyna, jak nie bez powodów zapewne chcieli nasi przodkowie. To brzmi jak żart – no dobrze, tylko żartowałem. Ale gdyby tak poważnie się zastanowić, pomyśleć, i na koniec zrobić, kto wie...