Tym to dziwniejsze, że pod Kurskiem rej wodzili oficerowie uznawani za najlepsze głowy Wehrmachtu: von Manstein i von Kluge. Tymczasem nie zrobili nic mądrego, tracąc przy okazji mnóstwo ludzi i sprzętu. Prawda, Rosjanie stracili jeszcze więcej żołnierzy, czołgów, dział i czego tam jeszcze, ale mieli z czego brać (myślę zwłaszcza o ludziach) i potrafili sprawnie uzupełnić straty, a Niemcy już nie. No i wciąż pojawia się pytanie: co się stało z niemieckimi marszałkami, przecież uznanymi profesjonalistami, pod ręką szalonego wodza, który wojskową karierę zakończył ledwie w stopniu kaprala?

Ich stosunek do Adolfa Hitlera był niesłychanie zawiły i – można rzec – psychopatyczny. Z jednej strony wielu przedstawicieli kasty generalskiej (ot, choćby von Runstedt) gardziło dyktatorem plebejuszem z całą mocą klasowo-hierarchicznych uprzedzeń. Z drugiej zaś służyli mu jak psy i słuchali jak natchnionego guru. Ci bezwzględni po większej części żołnierze nie byli raczej zamiłowanymi ludobójcami, prędzej wierzyli, że gwiazda Hitlera prowadzić będzie Niemców po drogach zwycięstwa. Ta dziwna wiara w wielkość przeznaczeń własnego narodu ogarnęła całkiem sprawne umysły i rozmyła wolę w potoku sybillicznych proroctw krwawego wieszczka. Gdzieś, chyba u Alana Bullocka, czytałem, że Manstein w końcu zdenerwował się wojskową fuszerką Hitlera i postanowił wygarnąć mu wszystko prosto w oczy. W tym celu silnie napił się wermutu, wkroczył do gabinetu wodza i... nie powiedział nic.

Kiedy panowie w marszałkowskich i generalskich mundurach – zresztą nie wszyscy – zrozumieli, że Hitler nie jest gwiazdą, lecz kometą, i zaczęli knuć nieudolne spiski, było już za późno. Wielu zapłaciło najwyższą cenę po nieudanym zamachu 20 lipca 1944 roku. Tymczasem armia niemiecka zainkasowała pod Kurskiem tak mocny cios w szczękę, że po tej bitwie trudno było się pokusić choćby o zarys zwycięskiej strategii. Mimo fanatycznej determinacji Hitlera, który na naradach sztabowych raz po raz dostawał ataków furii i dymisjonował kolejnych dowódców, nad jego rzekomo tysiącletnią Rzeszą zawisło widmo klęski. Właśnie w lipcu 1943 roku zaczęło się wielkie odliczanie, po którym niecałe dwa lata później padła komenda „out”.Podczas pierwszej wojny światowej Niemcy poddali się bodaj w najodpowiedniejszym momencie. Natomiast podczas drugiej bronili się do upadłego, a upadając, przygnietli ogromną liczbę ludzkich istnień. Szkoda, bo tę kometę można było rozpoznać dużo wcześniej.