Z nimi nie było żartów. Zresztą żartowali też nieprzyjemnie. Taki jeden z powiatowego urzędu bezpieczeństwa upił się w knajpie U Dziadka i bawiąc się swoją spluwą, mówił do tego, co mu stawiał wódkę:
– Myślisz, że nie wiemy? Reakcyjny gad z ciebie.
– Jak to? – przestraszył się tamten.
– A twój starszy brat gdzie był? W AK, nie? Tatuś w PSL rozrabiał, nie? My wszystko wiemy! – roześmiał się i poklepał fundatora po plecach.
Ci dwaj, którzy pojawili się któregoś dnia w fabryce i zajęli pokój z żółtymi firankami na parterze, od razu zostali rozpoznani właściwie. Ubowcy. Stanowili komórkę ochrony w zakładzie. Na ich stołach wyrosły stosy teczek. Brali z personalnego i wertowali. Dział personalny także był blisko bezpieki. Jedna ręka. Ci dwaj zachowywali się spokojnie. Właściwie nie było ich widać. Siedzieli u siebie w pokoju, czytali akta personalne i czasem wzywali ludzi na rozmowy. Nikt z wzywanych tym się specjalnie nie chwalił i nie opowiadał o treści rozmowy. Niekiedy po wódce ten i ów napomknął półgębkiem, że wypytywali go szczegółowo o kumpli z jego brygady, wydziału, majstra, kierownika, a nawet o sąsiadów z domu, gdzie mieszkał. Jeden z narzędziowni, szczególnie mało odporny, wyznał histerycznie: „Oni wszystko wiedzą! Nic przed nimi nie da rady ukryć”.