Anielscy ajenci szaszłykarni

Zanim powstały szaszłykarnie, były budki z piwem. Władza ludowa od początku likwidowała prywatną gastronomię. Małe knajpki, gospody, piwiarnie zamieniały się w sklepy żelazne, spożywcze i inne. Oczywiście były już własnością państwową. Jednak tu i ówdzie pozostawiono swoiste wentyle, żeby lud miał gdzie i czym odetchnąć po robocie.

Publikacja: 30.12.2007 11:41

Budki z piwem jako półprywatna gastronomia miały długą historię. Były własnością MHD lub spółdzielczości Społem i inwalidzkiej. Oddawano je w dzierżawę tzw. ajentom, którzy odgrywali rolę pewnego rodzaju szynkarzy. Stała sobie taka nieduża budka, pomalowana przeważnie na zielono, z drzwiami od tyłu, okienkiem z przodu i przybitym do frontowej ściany pulpitem na zewnątrz. W środku urzędował ajent i wydawał piwko. Początkowo bywało beczkowe na kufle, z czasem wyłącznie butelkowe. Ludzie wracając z roboty, zatrzymywali się przed budką i, oparci łokciami o kontuar, popijali sobie na stojąco. Żadnych sanitariatów nie było, a piwo, jak wiadomo, pędzi, piwosze poszczywali gdzie bądź w pobliżu. Często z tego powodu popadali w konflikty z gliniarnią, która urządzała na szczochów polowania.

Rozprawiano o szkodach, które powoduje istnienie budek z piwem. Koronny argument stanowił margines społeczny, który gromadził się przy budkach.

Margines jak margines, zjawisko trudno rozpoznawalne. Lud ubierał się dość monotonnie, po czapkach z samodziału i siermiężnych jesionkach zapanowała powszechna moda kurtek, płaszczy z ortalionu i berecików z antenkami. Trudno więc było odróżnić marginesowca od proletariusza. Ale co jakiś czas odium spadało na budki z piwem. Istniała postępująca tendencja do ich likwidacji w centrum, żeby nie psuły oblicza miasta. Natomiast pozostawały nietknięte na obrzeżach.

Po budkach z piwem nastała faza następna. Niewątpliwie wyższa. Szaszłykarnie. Zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu budy, baraczki lub po prostu dachy na polach, które nazywały się szaszłykarnie.

Szaszłykarnie albo rożno (nie rożen), bo i taka nazwa występowała przemiennie. Tu już było piwo z konsumpcją. Podawali przypiekane kiełbasy na patykach, bułki. Z czasem menu się wzbogaciło i serwowano szaszłyki, które składały się z nabitych na patyk kawałków boczku, cebuli i kiełbasy. Ajenci pozostali ci sami.

Ale rozszerzył się znacznie zakres ich kompetencji. Mogli dręczyć klientów lub być dla nich aniołami. Dręczyciele nie dawali samego piwa, jedynie z obowiązującą konsumpcją. Mogli również limitować piwo i do jednej konsumpcji przysługiwała tylko jedna butelka. Następna butelka powodowała konieczność nabycia następnego szaszłyka. Różnie dręczyli. Ponieważ często ajenci rekrutowali się z byłych funkcjonariuszy milicji, strażników więziennych, ormowców, to, pamiętając o swojej służbie, wyżywali się z pewnym sadyzmem na klientach. Można powiedzieć, że z powodu dawnego zajęcia traktowali ich jako aresztantów, więźniów, słowem podejrzany element, który należy trzymać w karbach. Lud nie miał jednak alternatywy i tłumnie wypełniał szaszłykarnie, znosząc pokornie udręki i błagając: „Panie kierowniku, jeszcze jedno piwko, kiełbaskę już brałem uprzednio!”.

Rozwijało się budownictwo mieszkaniowe i partery nowych bloków zostały przeznaczone na lokale użyteczności publicznej. Przyszedł zły czas na budy i baraczki. Miejsce tej prowizorki zajęły sklepy winno-delikatesowe w blokach. Bywało w nich piwo. Ale klienci nie mieli prawa do konsumpcji na miejscu. Jedynie na wynos. Wystawały gromady mężczyzn przed sklepami winno-delikatesowymi i spożywczymi. Pomału zapominał człowiek miasta, że kiedyś istniały małe szynki i knajpki, gdzie można było usiąść przy stoliku, zamówić piwo, flaszkę wódki, zakąskę i pogawędzić sobie z kumplami. Czasem tylko któryś z wystających przed sklepem przymykał oczy, potem otwierał i na jego obliczu pojawiał się wyraz błogości, rozmarzenia jak po słodkim śnie. Zapewne roiła mu się w głowie taka mała cicha knajpka w jego dzielnicy, kamienicy. Rzeczywistość brutalnie i szybko przywoływała go do porządku.

Budki z piwem jako półprywatna gastronomia miały długą historię. Były własnością MHD lub spółdzielczości Społem i inwalidzkiej. Oddawano je w dzierżawę tzw. ajentom, którzy odgrywali rolę pewnego rodzaju szynkarzy. Stała sobie taka nieduża budka, pomalowana przeważnie na zielono, z drzwiami od tyłu, okienkiem z przodu i przybitym do frontowej ściany pulpitem na zewnątrz. W środku urzędował ajent i wydawał piwko. Początkowo bywało beczkowe na kufle, z czasem wyłącznie butelkowe. Ludzie wracając z roboty, zatrzymywali się przed budką i, oparci łokciami o kontuar, popijali sobie na stojąco. Żadnych sanitariatów nie było, a piwo, jak wiadomo, pędzi, piwosze poszczywali gdzie bądź w pobliżu. Często z tego powodu popadali w konflikty z gliniarnią, która urządzała na szczochów polowania.

Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem