Rp.pl: Rankiem 15 listopada 1985 roku do drzwi gejów w całym kraju puka Milicja Obywatelska i…
Krzysztof Tomasik: Zaczyna się akcja "Hiacynt", która nie wszędzie wyglądała tak samo. Podobne były tylko ogólne wytyczne, żeby spisywać, przesłuchiwać i werbować do współpracy homoseksualnych mężczyzn. W praktyce pukano do domów i zakładów pracy, ale też robiono naloty na kluby i miejsca takie jak dworce czy parki, gdzie wiedziano, że spotykają się ówcześni geje. Zdarzały się sytuacje anegdotyczne, na przykład w małym miasteczku milicjanci nie znając takich miejsc, kontrolowali meliny, a potem w raportach informowali zwierzchników, że w czasie działań nie ujawniono "nowych form nawiązywania kontaktów erotycznych". Większości jednak nie było do śmiechu, "Hiacynt" uświadomił homoseksualistom, którzy generalnie musieli się ukrywać, że władza wie o nich więcej niż by sobie tego życzyli. Dla wielu to był koszmar; nie chodzi tylko o upokarzające przesłuchanie i rodzaj zadawanych pytań, m.in. o nazwiska kochanków i ulubione pozycje seksualne, straszono ujawnieniem ich tajemnicy przed rodzicami, znajomymi z pracy, ale też przed... żonami. Akcję powtórzono w kolejnych latach (1986, 1987), były przymiarki by odbyła się także w 1989 roku, ale zmiany polityczne sprawiły, że nic z tego nie wyszło. W Gdańsku próba wznowienia "Hiacynta" ponoć spaliła na panewce, bo nie zostały dostarczone na czas gumowe rękawiczki i maski na twarz, których zażądali milicjanci obawiający się wirusa HIV.
Właśnie przeciwdziałanie epidemii AIDS na terenie Polski władze podały jako oficjalny powód akcji „Hiacynt”. Jaki był prawdziwy?
- Tych "oficjalnych" powodów, które podawano było kilka, mówiło się także o chęci infiltracji "hermetycznego środowiska", gdzie zdarzało się dużo kradzieży, a nawet morderstw. Generalnie jednak kluczowe były pierwsze próby społeczności homoseksualnej by się zrzeszać, chęć walki o widzialność i własne prawa, próby rejestracji stowarzyszeń, na co władza oczywiście nie chciała się zgodzić. Paradoksalnie kwestia walki z HIV/AIDS nie była wówczas tak kontrowersyjna jak samo słowo "homoseksualizm", którego nie chciano używać w języku urzędowym. Kiedy Warszawski Ruch Homoseksualny wystosował pismo z prośbą o rejestrację, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych radziło, by zmienić nazwę na bardziej akceptowalną: Towarzystwo Zapobiegania i Walki z AIDS.
Dokąd trafiły akta?