Tymczasem publicyści broniący „Strachu” występują w roli psychoterapeutów. Mówią: „znajdźcie w sobie siłę, by sprostać oskarżeniom Jana Tomasza Grossa”. Ale już rzetelności warsztatu autora nie chcą oceniać. Uznają książkę za prawdę objawioną i każdego, kto z nią polemizuje, traktują jak opornego pacjenta, który nie chce przyjąć dobrodziejstw terapii. A w tych najbardziej zatwardziałych widzą nawet ukrytych antysemitów.
Wszelkie wątpliwości wobec „Strachu” zbywają ironią: „przecież Gross miał w Polsce od razu przechlapane”. W domyśle: Polacy wymyślą tysiąc sposobów, by na swe dawne zbrodnie dziś przymykać oczy.
Adam Szostkiewicz, dyskutując o „Strachu” w TVN, stwierdził, że dowodem bezstronności i braku uprzedzeń Jana Tomasza Grossa jest jego wcześniejsze książka: wydana w USA i przedrukowana w podziemnym obiegu monografia „W czterdziestym nas matko na Sybir zesłali”. Sam pamiętam, z jakim przejęciem czytałem w latach 80. tę książkę opartą na relacjach obywateli polskich, którzy wyrwali się z łagru. Wtedy Gross przedstawił bardzo nieraz gorzkie opinie zesłańców na temat konfliktów polsko-żydowskich na Kresach RP zajętych przez Sowietów po 17 września 1939 roku. Pisał o wstąpieniu części Żydów do czerwonej milicji i lokalnych władz sowieckich. Gdy dwie dekady później wydał „Sąsiadów”, kwestię już zbagatelizował. Co się w ciągu tych 20 lat zmieniło?
Trudno nie mieć wrażenia, że przyczyną innego spojrzenia na powojenny splot stosunków polsko-żydowskich był nowy styl pisania o Holokauście, który stał się obowiązujący od początku lat 80. Młoda generacja historyków żydowskich, urodzonych zazwyczaj w USA, grubo po wojnie opisuje zagładę Żydów, nie uwzględniając specyfiki sytuacji państw Europy Środkowo-Wschodniej ściśniętych między totalitaryzmem nazistowskim a sowieckim. Nowy styl zmieniał też dawniej oczywiste proporcje winy. O ile wcześniej oczywista była dominująca wina Niemców za Zagładę, o tyle od lat 80. wzmacniał się trend uwypuklający odpowiedzialność krajów kolaboracyjnych i okupowanych przez III Rzeszę.
Ta zmiana najbardziej zaskoczyła Polaków. W naszej okupacyjnej pamięci były informacje o kolaborujących przy eksterminacji Żydów Łotyszach, Ukraińcach, litewskich szaulisach. Większość Polaków uważała jednak, że jako kraj, który nie ugiął się przed Hitlerem w 1939 roku, nie wyłonił kolaboracyjnych władz i w największym stopniu ratował Żydów, może liczyć na jakieś pozytywne wyróżnienie z masy państw okupowanych lub zwasalizowanych przez niemieckich architektów Holokaustu. Gross jako naukowiec z Polski w opinii wielu Polaków powinien więcej wiedzieć o tragizmie okupacji nad Wisłą. A jednak „Strach” wpisał się w styl pisania o Holokauście, który ignoruje lokalne realia. Gross potraktował Polaków nawet bardziej surowo od innych, stwierdzając, że tylko tu po wojnie Żydzi byli zagrożeni. Trudno pojąć, na czym oparł tę tezę. Wszak podobny do wypadków kieleckich pogrom miał miejsce w lipcu 1946 roku w Bratysławie.
Jan Tomasz Gross – z wykształcenia socjolog – na co dzień traktowany jest przez swoich zwolenników jak historyk. Gdy jednak wychodzą na jaw jego błędy, obrońcy nazywają go eseistą. To wygodne rozdwojenie autorskiej jaźni.