Wspomina Andrzej L., obecnie szanowany biznesmen, pełen rozmachu i niesłabnącej inwencji właściciel wytwórni, hurtowni, własnego transportu, kont w bankach, biura z marmurami i złoceniami w nowoczesnym biurowcu.
Ale wtedy, za późnego Gierka, był prywatną inicjatywą. Tam, gdzie znalazł luki i państwowa wytwórczość nie dawała sobie ze wszystkim rady, wchodził ze swoją produkcją. Zaspokajał potrzeby popytu. Przerzucał się zależnie od możliwości. Raz robił modne ciżemki dla kobiet. Następnie paski i torebki. Skakał z parafii do parafii Andrzej L. i jeszcze musiał nieźle główkować, żeby przetrzymywać naloty rewidentów, kontrolerów i podobnych. Milicja z gospodarczego też węszyła w jego interesach. Wypróbowaną, niezawodną metodą były łapówki, inaczej mówiąc, prowizje. Niełatwa to sztuka. Trzeba było wiedzieć, ile i komu. Skomplikowana gra, brali bowiem wszyscy, ale nie wszyscy mogli pomóc, zatuszować, popchnąć itd. Trzeba było wiedzieć, kto bierze i pomaga.
– Zabezpieczyć sobie należyty personel ochrony – powiada Andrzej L.Pewna poważna centrala handlu zagranicznego czyniła próby zdobycia ogromnego rynku chińskiego. Inicjatywa miała błogosławieństwo kierownictwa partii i rządu.
– Wszedłem w ten interes – powiada Andrzej L.
Miał tam swoje chody i przyjęto go nader życzliwie. Centrali zależało na reklamie i należytej promocji produktów, które pragnęli sprzedawać Chińczykom. Przygotowywali wielką wystawę w Szanghaju czy Pekinie. Robili rzecz całą w dużym pośpiechu, terminy bardzo napięte. W tej maszynerii nawaliło jedno ogniwo. Państwowy zakład wytwórczy, który miał wyprodukować znaczki reklamowe i emblematy firmowe, nie wywiązał się z terminu. Ociężałość biurokratyczna państwowych przedsiębiorstw w PRL była powszechnie znana. Andrzej L. jako prywatny producent oferował szybkie, terminowe dostarczenie odpowiedniej liczby metalowych znaczków reklamowych, emblematów. Miały być wysłane do Chin przed wystawą i rozprowadzane po całym imperium żółtków. Wchodziła w grę niebagatelna liczba miliona znaczków. Wielki interes. Andrzej L. prowizji nie żałował. Rozdzielał szczodrze. Dogadał się w lot z dyrektorem ekonomicznym imprezy. Nie byli to pedanci i wcale nie sprawdzali, ile znaczków wykonał prywatny producent. Natomiast chętnie przyjmowali koperty z szeleszczącymi prezentami i permanentnie odbywały się bankiety w najdroższych lokalach.