Matteo Ricci, czyli historia niewykorzystanych szans

Dzieje zegara mechanicznego mają wiele wymiarów. Historyka techniki interesuje miniaturyzacja i stopniowe doskonalenie mechanizmu czasomierza. Historyk kultury docieka, w jaki sposób obecność zegara odbiła się w mentalności ludzi.

Publikacja: 12.03.2008 11:52

Matteo Ricci, czyli historia niewykorzystanych szans

Foto: AKG/East News

Red

Historyk gospodarki śledzi organizację produkcji, zasięg rynku, reakcje producentów i konsumentów. W historii zegara jak w soczewce zbiegają się istotne elementy wyjaśniające nie tylko przeszłość, ale i teraźniejszość. Jego 700-letnie dzieje dostarczają spektakularnych przykładów niewykorzystania szans rozwojowych. A te nie powtarzają się często. W 1582 roku ojciec Matteo Ricci przybył do Chin. Ten 30-letni potomek włoskiej rodziny szlacheckiej, przywdział habit zakonny 11 lat wcześniej. Jak wielu jezuitów, podjął się trudnego wyzwania zdobywania w dalekich stronach nowych dusz dla Chrystusa. Jezuici obecni byli Chinach już blisko 70 lat, ale ich zabiegi misyjne nie przynosiły wielu sukcesów. Ich działania najbardziej utrudniał zakaz wstępu do wnętrza kraju. Dwa miesięczne pobyty w Kantonie Melchiora Nuñez Barreto w 1552 roku to wszystko, czym mogli się pochwalić, nie licząc kolonii w otwartym dla Portugalczyków Macao. Ojciec Alessandro Valignani, przełożony misji jezuickich na Dalekim Wschodzie, zdawał sobie sprawę, że kluczem do powodzenia działalności zakonu jest właściwy dobór ludzi. Jednym z jego wybrańców stał się Ricci. Był on nie tylko teologiem. W Rzymie studiował także matematykę, kosmologię i astronomię. Układny dworak, wyróżniał się nadzwyczajnymi umiejętnościami lingwistycznymi. Chiński opanował na tyle, że porozumiewał się z mandarynami bez pomocy tłumacza, czym zyskał duże uznanie. W kraju, w którym cesarz zatrudniał kilkaset osób z zadaniem przewidywania ruchu ciał niebieskich i układania kalendarza, znajomość astronomii była atutem. Ricci szybko udowodnił swą przewagę nad miejscowymi. Nic więc dziwnego, iż zyskał sławę geniusza i od 1589 roku nauczał matematyki i astronomii. Okazał się też Ricci znakomitym wykonawcą strategii ojca Vaglianiego, polegającej na budzeniu zainteresowania Chińczyków, by w końcu, ostrożnie i stopniowo, pozyskać ich dla nowej wiary. Właśnie z taką myślą zabrał ze sobą mapy oraz „dzwoniące samoczynnie dzwonki, jakich w Chinach nigdy nie widziano”. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Wkrótce pozwolono mu stworzyć jezuicką kolonię w pobliżu Kantonu, a w roku 1601 – rzecz dotąd nie do pomyślenia – uzyskał wstęp na cesarski dwór. W ten właśnie sposób do Państwa Środka dotarł jeden z najwymyślniejszych wynalazków europejskiego średniowiecza: mechaniczny zegar.

Pomiar czasu sięga zarania dziejów, a najwcześniejszym zegarem było słońce. Z czasem zorientowano się, że cień rzucany przez przedmioty pozwala na dokładniejsze określanie czasu niż to możliwe na podstawie prostej obserwacji słońca. Narzędziem potrzebnym do „przetłumaczenia” sygnału natury stał się zegar słoneczny.

Pierwowzorem były gnomony, które pojawiły się w 3 tys. lat p.n.e. w różnych częściach świata, od Chin po Egipt. Były to pionowe słupy ustawiane na równym terenie, rzucające cień przesuwający się w miarę zmiany położenia słońca. Pierwszy zegar pozwalający odmierzać godziny skonstruowano w Egipcie w II tysiącleciu p.n.e. Trzeba przy tym zaznaczyć, że Egipcjanie, podobnie jak Babilończycy, dzielili dobę na 24 godziny, z czego 12 godzin przypadało na dzień, a drugie 12 na noc. Ponieważ długość dnia i nocy zmienia się w zależności od pory roku, przeto zegary słoneczne musiały zjawisko to uwzględniać. Konieczne okazało się kreślenie odrębnej podziałki dla każdego miesiąca. W nocy zegar słoneczny zastępował merkhet, pozwalający określać godzinę na podstawie obserwacji ruchu gwiazd i przeliczeń opartych na specjalnych tablicach astronomicznych.

Zegar słoneczny był tylko „tłumaczem” natury. Najwcześniejszym urządzeniem uniwersalnym, działającym bez względu na porę dnia lub nocy, był zegar wodny, w którym upływ czasu odmierzano obserwując poziom wody w naczyniu z wywierconym w dnie otworem. Znano go w Egipcie i zapewne w innych kręgach kulturowych. Zegar wodny, podobnie jak słoneczny, wraz z egipskim podziałem doby na nierówne sobie godziny podbił cały świat antyczny. Używali ich zarówno Grecy, jak i Rzymianie. O ile zegar słoneczny służył do określenia pory dnia, o tyle jego wodnego odpowiednika używano do odmierzania krótszych odcinków czasu, na przykład trwania mów adwokatów występujących przed sądami. O najbardziej wymownych mówiono, że „dają wody” lub wręcz „wodę marnują”.

Przełomem w dziejach pomiaru czasu było pojawienie się w średniowiecznej Europie zegara mechanicznego. Różnie tłumaczono, dlaczego właśnie tu dokonał się ów przełom. Zwracano uwagę na uwarunkowania klimatyczne, częste pochmurne dni „unieruchamiające” czasomierze słoneczne i mroźne zimy zagrażające zegarom wodnym. Niektórzy historycy twierdzili, że pomysł mechanicznego napędzania zegara narodził się w Chinach, a do Europy dotarł za pośrednictwem Arabów. Efektowna hipoteza, ale nikt jej jeszcze przekonująco nie dowiódł.

Odpowiedź na pytanie, „dlaczego w Europie” utrudnia fakt, że nie wiemy, kto i kiedy zegar mechaniczny skonstruował po raz pierwszy. Wiadomo jedynie, że nie chodziło o pokazywanie godzin, lecz o ich wydzwanianie, a być może o budzenie mnicha odpowiedzialnego w klasztorze za modlitwę. Zgodnie bowiem z regułą benedyktyńską, członkowie konwentu winni modlić się siedem razy na dobę, a jedna z modlitw miała przypadać w środku nocy. Przestrzeganie tej zasady miało podstawowe znaczenie nie tylko dla mnichów. Wszak modlili się oni nie tylko za siebie, ale za wszystkich wiernych. Stąd już krok do skonstruowania – być może w IX wieku – pierwszego zegara, a właściwie budzika, dzwoniącego w celi „strażnika czasu”, odpowiedzialnego za wzywanie współbraci na modły. Wedle tradycji, konstruktorem miał być niejaki brat Pacificus z Werony. Czy to prawda, nie wiadomo, raczej wygląda na legendę.

Inna opowieść przypisuje skonstruowanie zegara mechanicznego Gerbertowi z Aurillac, który w latach 997 – 1002 jako Sylwester II nosił papieską tiarę. Był to rzeczywiście wielki intelektualista, ale przypisywano mu tyle różnych inżynieryjnych i intelektualnych przewag, że przynajmniej połowa z nich musi być nieprawdziwa. Zgodnie z przekazem współczesnego wydarzeniom biskupa merseburskiego Thietmara, to właśnie Gerbert zbudował „w Magdeburgu zegar, który prawidłowo ustawił, obserwując przez lunetę gwiazdę przewodniczkę żeglarzy”. Czy był to jednak zegar w dzisiejszym sensie tego słowa, czy przyrząd astronomiczny, tego nie wiadomo. Dodatkowy problem stanowi dwuznaczność słów. Łaciński termin „horologium” oznaczać bowiem może zarówno zegar mechaniczny, jak i wodny bądź słoneczny. Pierwszy opis zegara bez wątpienia mechanicznego znajdujemy dopiero w „Boskiej komedii” Dantego (powstała 1314 – 1321) i jest to opis poetycki, a nie techniczny.

Mechaniczne zegary budowane w XIV i XV wieku umieszczano na budynkach, by odmierzając czas, regulowały tryb życia miasta, wskazując czas otwarcia i zamknięcia bram. Za najwcześniejsze zegary tego rodzaju uchodzą czasomierz z wieży paryskiego Pałacu Sprawiedliwości oraz urządzenie z wieży św. Piotra na moście w Caen, oba zbudowane w początku XIV wieku. W końcu tego stulecia istniały już zegary w Mediolanie, Londynie i wielu innych miejscach, w tym w katedrze w Salisbury. Ten ostatni warto wspomnieć, bowiem jego mechanizm zachował się do dzisiejszych czasów w stanie niezmienionym.

Znaczenie zegara mechanicznego polegało nie tylko na tym, że stał się narzędziem – zresztą bardzo zawodnym – do mierzenia czasu. Stał się on bowiem archetypem maszyny, urządzenia technicznego zastępującego pracę ludzką. O ile narzędzie, nawet najbardziej użyteczne, jedynie ułatwia pracę człowieka, o tyle maszyna ją zastępuje.

Nie przypadkiem zegar pojawił się w końcu XIII wieku, stulecia, w którym upowszechniły się w całej Europie młyny wodne. Ich siłą napędową był przepływ wody, a jego energię zamieniano na ruch obrotowy, stosując szereg kół zębatych. To właśnie młyny były szkołą przyszłych zegarmistrzów, a bez nich i ich umiejętności nie byłoby wielu urządzeń technicznych, a i rewolucja przemysłowa miałaby miejsce dużo później (lub w ogóle by do niej nie doszło).

Inną innowacją, którą zawdzięczamy zegarowi mechanicznemu, jest koncepcja czasu linearnego. Pożegnano się wkrótce z pradawnymi godzinami o nierównej długości. Uczeni zaś dostali do ręki narzędzie pomiarowe, pozwalające opisywać świat za pomocą liczb. Był to początek drogi, po której nasza cywilizacja kroczy po dzień dzisiejszy. Zwykli ludzie musieli podporządkować się upływowi linearnego czasu, dostosowując do niego swe prywatne życie. W końcu wszyscy staliśmy się jego zakładnikami.

Tymczasem Chińczycy konstruowali wymyślne zegary wodne. Do cudów świata zaliczał się zegar wodny Su Sunga w 1077 roku. Jego zadaniem było nie tyle mierzenie czasu, co obrazowanie ruchów ciał niebieskich. Dzieło Su Sunga było imponujące, ale miało podstawową wadę; zegar zajmował trójkondygnacyjny budynek i – jak każdy zegar wodny – nie poddawał się miniaturyzacji. Był on przede wszystkim pomocą w konstruowaniu kalendarza, dostarczał przesłanek do podejmowania decyzji politycznych – w Chinach podporządkowanych ruchom ciał niebieskich – wyznaczał terminy odwiedzin poszczególnych żon i nałożnic w cesarskim łożu, ale nie dostarczył bodźca pozwalającego dostosować rytm dnia zwykłych ludzi do upływu czasu. Czas przezeń odmierzany musiał z konieczności pozostać czasem państwowym, a nie prywatnym.

Chińczycy podziwiali europejskie zegary mechaniczne. Cenili przede wszystkim konstrukcje skomplikowane: zegary z kukułką i astronomiczne. Najważniejsza z dzisiejszego punktu widzenia funkcja zegara – mierzenie czasu – nie miała znaczenia. Europejscy przybysze ze zdziwieniem konstatowali, że choć cesarz posiadał tysiące zegarów, chińscy rzemieślnicy nie potrafili samodzielnie budować mechanicznych czasomierzy. Ich dzieła były co najwyżej kopiami najprostszych europejskich wzorców. Nie pomagał nadzór nad pałacową pracownią cesarską sprawowany przez kompetentnych w zegarmistrzostwie jezuitów.

Mieszkańcy Państwa Środka byli zbyt dumni, by uznać swą niższość w konfrontacji z Europą. Logiczną reakcją było więc odrzucenie i ośmieszenie bezczelnych przybyszów. Siedemnastowieczni pisarze chińscy z satysfakcją podkreślali, że zegary mechaniczne są zawodne, że każdy pokazuje inną godzinę. Za wszelką cenę chcieli dowieść, jakoby pierwsze zegary mechaniczne konstruowali przed wiekami ich rodacy. Mieli je jednak porzucić, przedkładając niezawodne klepsydry i zegary słoneczne. Europejczycy, dowiedziawszy się o mechanicznych zegarach ze starych chińskich traktatów, zaczęli je po prostu kopiować. W ten dość pokrętny sposób uratowano prestiż Chin. Jak pisał Ricci: Z powodu swej nieświadomości co do wielkości ziemi i przesadnego mniemania na swój temat Chińczycy są zdania, iż tylko Chiny wśród wszystkich państw świata zasługują sobie na podziw. W związku ze swymi wyobrażeniami o wspaniałości cesarstwa, jego administracji i nauk, traktują inne narody nie tylko jako barbarzyńców, lecz wręcz nierozumne zwierzęta. [...] Im większa jest ich zrodzona z niewiedzy pycha, tym większe upokorzenie, gdy odkryje się przed nimi prawdę. Absurdem byłoby twierdzenie, że nieprzyjęcie zegara mechanicznego było przyczyną cywilizacyjnego zastoju Państwa Środka. Historia zegara w Chinach uwidacznia jednak główną jego przyczynę: mentalne zamknięcie się na obce wzorce.

Do połowy XV wieku popyt na zegary nie był duży, a ich budową zajmowano się dorywczo. Z czasem rynek poszerzył się na tyle, że w większych miastach powstawały cechy zegarmistrzów. W 1550 roku cech paryski skupiał ich 20, sto lat później – 70. Rzecz jasna wytwarzali nie czasomierze wieżowe, lecz luksusowe zegary pokojowe lub wręcz przenośne. Najstarszymi centrami zegarmistrzostwa były Augsburg i Norymberga, a kres ich świetności położyły wojny religijne XVI stulecia. Stolicami czasomierzy stały się odtąd Londyn, Paryż i Genewa. Londyn od połowy XVII wieku słynął z dokładności i jakości. Zegarmistrzowie paryscy specjalizowali się w produktach luksusowych, prawdziwych arcydziełach. Niewątpliwie piękne, były owe zegary zbyt drogie, by wejść w szersze użycie. Druga połowa XVI wieku przyniosła kryzys francuskiego zegarmistrzostwa. Tak się bowiem składało, że większość specjalistów w tym fachu poszła za naukami Jana Kalwina, zaciekle zwalczanymi we Francji doby wojen religijnych.

Dzieje zegarmistrzostwa genewskiego zaczynają się w XVI wieku. Jeszcze w połowie tego stulecia próżno szukano w mieście specjalisty, który naprawiłby popsuty zegar na kościelnej wieży. Już jednak w 1601 roku powstał cech zegarmistrzowski, a wkrótce potem Genewę opuszczały tysiące zegarów i zegarków przemycanych do Francji. Swą zegarmistrzowską potęgę zawdzięczała Genewa imigrantom. Chętnie przyjmowani w XVI stuleciu, w XVII nie byli gościnnie witani. Zasiedzieli zegarmistrzowie, obawiając się spadku cen, odmawiali przybyszom członkostwa w cechu. Aby chronić lukratywny monopol, przepisy cechowe regulowały wielkość zakładu, liczbę czeladników oraz uczniów i zakazywały używania urządzeń mechanicznych w produkcji. Nade wszystko jednak zabraniały wprowadzania do cechu imigrantów, a nawet ich urodzonych w Genewie dzieci.

Rosnący popyt na czasomierze powodował jednak, że utrzymanie reguł było niemożliwe. Sami członkowie cechu notorycznie łamali wymyślone przez siebie zasady. Czymże bowiem innym, jak nie złamaniem zasad było zlecanie prostych czynności mieszkającym poza miastem chałupnikom? Samym mistrzom pozostało złożenie zegara z dostarczonych części, jego regulacja i organizacja zbytu. Wszystkie inne czynności wykonywała tania siła robocza. Bardziej konserwatywni mistrzowie byli bezradni, bowiem władza cechu nie sięgała poza miasto. Bogactwo genewskich zegarmistrzów było pochodną niskich płac chałupników i uprzywilejowanej pozycji mistrzów. Tymczasem produkcja rosła. W 1685 roku wytworzono 5 tys. zegarów, 100 lat później już 80 tys., sprzedawanych w całej Europie, a nawet w Konstantynopolu, gdzie genewczycy utrzymywali aż 88 agentów handlowych. Jednym z nich był Isaac Rousseau, który przebywał kilka lat w Imperium Osmańskim. Smutnym owocem jego powrotu do domu byłem ja, wspominał po latach jego syn, Jean Jacques Rousseau.

Żaden przywilej nie jest wieczny, a sukces zwabia naśladowców. Zawsze też znajdą się tacy, którzy wykonają tę samą pracę za mniejsze pieniądze. Tak właśnie narodziło się wielkie zagłębie zegarmistrzostwa we francuskojęzycznej Jurze Szwajcarskiej, z głównymi ośrodkami w Neuchâtel i Biel. Tamtejsi górale, przez blisko pół roku odcięci od świata śniegami i przez to bezczynni, gotowi byli za bezcen wytwarzać części do zegarków. Skorzystał z tego wpierw genewski renegat Daniel Jean Richard, a po nim Frederik Japy. Ten ostatni otworzył wytwórnie mechanizmów zegarowych, których corocznie wytwarzał 20 tys. Pozostałe części produkowali chałupnicy. W ten sposób w Jurze powstał zorganizowany na bazie systemu nakładczego prawdziwy przemysł zlokalizowany poza miastami. W połowie XIX wieku w Genewie wytwarzano 100 tys. czasomierzy rocznie, podczas gdy z Jury wychodziło w świat co roku aż 800 tys. tych urządzeń. Genewczycy zbyt mocno wierzyli w siłę przywileju; Genewa pozostała w tyle.

Angielski przemysł zegarmistrzowski słynął z niezawodności produktów. Rzecz zrozumiała, jeśli uświadomić sobie znaczenie zegara w nawigacji. Wszak bez dokładnego, specjalistycznego zegara (chronometru morskiego), wyznaczenie położenia na morzu jest niemożliwe, a w każdym razie bardzo trudne. Jednak i tu pojawiła się konkurencja Szwajcarów.

Tanie zegarki z Jury docierały do Anglii już w XVIII wieku. Właśnie wówczas czasomierz stał się w ojczyźnie rewolucji przemysłowej przedmiotem powszechnego użytku i obiektem pożądania ludzi ze wszystkich warstw społecznych. O sile tej mody świadczą obietnice werbujących siłę roboczą pracodawców, zapowiadających, iż każdego robotnika po kilku miesiącach będzie stać na zakup zegarka. Ci z nich, którzy zegarków rzeczywiście się dorobili, musieli oddawać je w bramie fabryki. W ten sposób pracodawcy usiłowali ukryć niecne manipulacje zegarem fabrycznym, który zwykł chodzić szybciej w czasie przerw i zwalniać bieg pod koniec zmiany. O stopniu rozpowszechnienia czasomierzy świadczy obłożenie posiadaczy zegarków specjalnym podatkiem w 1797 roku. Zegarki, a właściwie ich posiadacze, miały się przyczynić do zwycięstwa Albionu nad Napoleonem. Pomysł okazał się niewypałem i już rok później rząd wycofał się zeń, uznając słuszność argumentów opozycji, że byłby to cios w klasę średnią, mający zgubne skutki w życiu społecznym, bowiem wywołałby masowe oszustwa, a co za tym idzie falę skandalicznego donosicielstwa.

Ale największa rewolucja po stronie popytowej dokonała się w drugiej ćwierci XIX stulecia, wraz z upowszechnieniem kolei. Kolej i telegraf wymusiły wprowadzenie ogólnokrajowych (1847 w Anglii), a potem międzynarodowych (1884) standardów czasowych. Dla konserwatystów – tych w Anglii nigdy nie brakowało – produkowano zegarki z dwoma cyferblatami, jeden wskazywał czas kolejowy, drugi zaś tradycyjny czas lokalny. Zegarek stał się nieodzownym przedmiotem użytkowym dla każdego. Miarowe cykanie odmierzało nie tylko upływ czasu, ale i pieniądza. Rozumieli to także prości ludzie. Pierwsza generacja robotników była bezradna wobec manipulacji zegarem fabrycznym, druga potrafiła już walczyć o skrócenie czasu pracy, trzecia zaś żądała za pracę w nadgodzinach o połowę wyższej stawki.

Rewolucja popytowa zaskoczyła angielskich zegarmistrzów. Ich produkty były znakomite, ale zbyt drogie jak na kieszeń klienta z niższych klas, a to właśnie ludzie z tych warstw stanowili znaczący segment rynku. Mistrzowie z obrzydzeniem myśleli o bardziej liberalnym podejściu do jakości. Gdy w pierwszej ćwierci XIX wieku rynek zalały zegarki z Jury, angielscy mistrzowie próbowali odpowiedzieć obniżając ceny. Na przeszkodzie stanął jednak opór pracowników. Postanowiono zwalczać konkurencję środkami prawnymi, jak zawsze w takiej sytuacji nieskutecznymi. Nic nie pomogło piętnowanie sprzedawców tanich czasomierzy, walka z przemytem i piractwem. Przy okazji zablokowano pomysł szwajcarskiego renegata Pierra Ingolda, który chciał założyć fabrykę produkującą seryjnie części do zegarów, które można by składać i sprzedawać pod tradycyjnymi nazwami.

U schyłku XVIII wieku produkowano na świecie 350 400 zegarów rocznie, około 1870 roku aż 2,5 miliona (2/3 z nich to dzieło Szwajcarów). W tym samym czasie produkcja angielska zmniejszyła się z 200 do 169 tys. sztuk rocznie. Niby nic się nie stało, najlepsi producenci utrzymali się na rynku, ale stracili niebywałą szansę.

Zaspokojenie tego popytu nie było możliwe bez zastosowania bardziej wydajnych metod produkcji. Wąskim gardłem podnoszącym cenę i ograniczającym produkcję zegarów była konieczność ich składania z nie zawsze dobrze dopasowanych, wykonanych ręcznie części. Pokonanie tej bariery wymagało zastosowania maszyn, których precyzja byłaby wyższa niż dokładność najbardziej doświadczonego rzemieślnika.

Pionierem w tym względzie, człowiekiem, który wyprzedził swą epokę o ponad stulecie, był Szwed Kristofer Polhem (1661 – 1750). Wcześnie osierocony, był samoukiem, dzielącym czas między pracę parobka, naukę łaciny i amatorskie roboty w warsztacie, wytwarzającym narzędzia i właśnie zegary. Dopiero w 30. roku życia udało mu się ukończyć studia matematyczno-fizyczne na uniwersytecie w Uppsali. Szybko zasłynął jako zdolny konstruktor różnego rodzaju maszyn używanych w szwedzkich kopalniach i hutach, a za zasługi mianowano go dyrektorem departamentu techniki w kolegium górnictwa nadzorującym przemysł wydobywczy i hutniczy. Mimo to miał jeszcze czas na eksperymenty mechaniczne. W zakładach w Stiernsund konstruował maszyny specjalnie przeznaczone do produkcji seryjnej identycznych części zegarowych. Z powodu braku dużego rynku zbytu prace zegarmistrzowskie Polhema pozostały wyłącznie ciekawostką techniczną, a nie fundamentem wielkiego przemysłu.

Kolejny krok w kierunku wytwarzania precyzyjnych mechanizmów w wielkich seriach uczynili producenci ręcznej broni palnej. Zaczęło się we Francji u schyłku XVIII wieku, gdzie inspektor artylerii Jean-Baptiste Gribeauval hojnie sponsorował eksperymenty rusznikarza Honoré Blanca. Jednak piekło rewolucji, a potem wojen napoleońskich przerwało jego prace. Dawne metody produkcji wystarczyły, a na eksperymenty nie było czasu i pieniędzy. Doświadczenia Blanca zachwyciły ówczesnego ambasadora Stanów Zjednoczonych we Francji Tomasza Jeffersona. Wiedza o nich dotarła za ocean także za pośrednictwem francuskich oficerów służących w armii USA. Kongres nie żałował pieniędzy i czasu na doskonalenie tej metody w państwowych arsenałach. Cel osiągnięto w 1816 roku. Zamki do broni palnej produkowano z części zamiennych za pomocą wyspecjalizowanych maszyn.

W czasie gdy w arsenałach pracowano nad nową technologią, w zegarmistrzostwie podobne metody zastosował Eli Terry (1772 – 1852). Karierę zaczynał jako jeden z wielu wytwórców mechanizmów zegarowych. Terry i jemu podobni wytwarzali rocznie 10 mechanizmów, sprzedawanych osobiście lub za pośrednictwem komiwojażerów za 15 – 25 dolarów od sztuki. Nie był to interes przynoszący kokosowe zyski. Nic więc dziwnego, że Terry zaczął eksperymenty zmierzające do skonstruowania maszyn, za pomocą których można by produkować drewniane zegary seryjnie. Dzieło ukończył w 1806 roku. Od 1812 roku fabryka Terry’ego wytwarzała rocznie 1100 zegarów (nie tylko mechanizmów) i sprzedawała je po 10 dolarów za sztukę. Epoka rzemiosła skończyła się bezpowrotnie. Na dalsze wydarzenia nie trzeba było długo czekać. Chauncey Jerome (1793 – 1868), wytwórca tanich zegarów z mosiądzu, znalazł na nie zbyt w Anglii. W 1850 roku Alan Denison zaczął produkcję zegarków składających się z wytworzonych maszynowo części zamiennych. W 1854 r. produkcja zegara wymagała 21 roboczo-dniówek, w 1859 – 4, a w 1907 roku już tylko 1,4 dniówki.

W ten sposób rozpoczęła się era zegarka za dolara, składanego z części zamiennych bez czasochłonnej regulacji. Choć niektóre z nich psuły się po pierwszym nakręceniu, to łatwość, z jaką można je było kupić powodowała, że klientom nie opłacało się składać reklamacji.

Ugruntowana w XIX wieku dominacja szwajcarskich zegarów utrzymała się 100 lat. I choć u schyłku XIX stulecia powstały amerykańskie i francuskie wytwórnie produkujące czasomierze seryjnie, to przed I wojną światową Szwajcaria kontrolowała ponad połowę światowej produkcji. Pierwsze kłopoty pojawiły się w latach 20. z powodu utraty rynków rosyjskiego i amerykańskiego. Za Atlantykiem rekordy popularności bił bowiem wypuszczony na rynek w 1933 roku przez firmę Ingersol-Waterbury zegarek z nowym symbolem Ameryki, disneyowską Myszką Miki. Model ten w latach 1933 – 1935 rozszedł się w 2 mln egzemplarzy. Myszka cieszyła się popularnością nie tylko w USA. Podobno namiętnie kolekcjonujący zegarki żołnierze Armii Czerwonej gotowi byli dać krocie za taki czasomierz.

Kryzys przezwyciężono organizując państwowy kartel pomagający ustalić ceny i politykę zbytu. Na krótką metę pomogło. Dzieje zegara uczą, że nic nie trwa wiecznie. Pierwszym wyłomem okazał się amerykański zegarek za dolara, czyli Timex. Wytwarzany z części zamiennych, składany szybko i bez regulacji, sprzedawany był wszędzie: w kioskach z gazetami, na dworcach, w sklepach różnych branż. Łatwo się psuł, ale też łatwo i tanio można było kupić nowy.

Timex nie tylko skutecznie monopolizował rynek amerykański, ale i konkurował z wyrobami szwajcarskimi w Europie. I choć Szwajcarzy wyciągnęli wnioski z amerykańskiej nauczki, to kres świetności ich narodowego przemysłu zbliżał się wielkimi krokami. Gwoździem do trumny okazały się zegary kwarcowe. Pierwszy, na razie eksperymentalny, powstał w 1928 roku. Czterdzieści lat później zegarki kwarcowe pojawiły się na rynku. Drogie, zawodne, wyświetlające godzinę tylko po naciśnięciu specjalnego przycisku, nie były godną konkurencją dla zegarków mechanicznych. Jakże śmiesznie i nierealnie wyglądałby człowiek, który śpiesząc się na pociąg z bagażami, odstawiałby walizki, aby sprawdzić, ile mu jeszcze pozostało czasu. Nierealnie?

Szwajcarzy zlekceważyli zagrożenie, nie przewidzieli potencjału nowej technologii, a za taki grzech w dzisiejszych czasach płaci się słono. Z szansy skorzystali Japończycy, a po nich inni Azjaci. Poprawa trwałości baterii, źródła zasilania wszystkich kwarcowych zegarków, dokonała się błyskawicznie. Mnogość dodatkowych funkcji (stoper, kalkulator, kalendarz) i zwolnienie z codziennego obowiązku nakręcania pozyskały dla kwarcówki wielu konserwatywnych dotąd konsumentów. Z 1600 firm szwajcarskich pozostało 600, a zatrudnienie spadło z 90 tys. w 1970 roku do 44 tys. obecnie. I choć w ostatnich latach plastikowe zegarki z elektronicznym wyświetlaczem ustąpiły pola czasomierzom z tradycyjnym cyferblatem, to tak jedne, jak i drugie są tylko bezdusznymi kwarcówkami. Czas, który kiedyś kojarzył się z biciem dzwonów, a potem z miarowym tykaniem precyzyjnego mechanizmu, stał się niemową, pędzącym w coraz bardziej oszalałym tempie.

Dziś na rynku dominują Chińczycy, wytwarzający, licząc wraz z Hongkongiem, 95 proc. wszystkich czasomierzy. Nadal jednak 60 proc. wartości sprzedaży trafia do kieszeni Szwajcarów. Pozostał im – tak jak Brytyjczykom przed 100 laty – rynek luksusowy. Wszak oryginalny Patek Philippe nie tylko pokazuje godziny, ale mówi coś o tobie. Jednym ku nauce, innym ku przestrodze.

dr hab. Michał Kopczyński, historyk, pracuje w Instytucie Historycznym UW, zajmuje się historią gospodarczą

Historyk gospodarki śledzi organizację produkcji, zasięg rynku, reakcje producentów i konsumentów. W historii zegara jak w soczewce zbiegają się istotne elementy wyjaśniające nie tylko przeszłość, ale i teraźniejszość. Jego 700-letnie dzieje dostarczają spektakularnych przykładów niewykorzystania szans rozwojowych. A te nie powtarzają się często. W 1582 roku ojciec Matteo Ricci przybył do Chin. Ten 30-letni potomek włoskiej rodziny szlacheckiej, przywdział habit zakonny 11 lat wcześniej. Jak wielu jezuitów, podjął się trudnego wyzwania zdobywania w dalekich stronach nowych dusz dla Chrystusa. Jezuici obecni byli Chinach już blisko 70 lat, ale ich zabiegi misyjne nie przynosiły wielu sukcesów. Ich działania najbardziej utrudniał zakaz wstępu do wnętrza kraju. Dwa miesięczne pobyty w Kantonie Melchiora Nuñez Barreto w 1552 roku to wszystko, czym mogli się pochwalić, nie licząc kolonii w otwartym dla Portugalczyków Macao. Ojciec Alessandro Valignani, przełożony misji jezuickich na Dalekim Wschodzie, zdawał sobie sprawę, że kluczem do powodzenia działalności zakonu jest właściwy dobór ludzi. Jednym z jego wybrańców stał się Ricci. Był on nie tylko teologiem. W Rzymie studiował także matematykę, kosmologię i astronomię. Układny dworak, wyróżniał się nadzwyczajnymi umiejętnościami lingwistycznymi. Chiński opanował na tyle, że porozumiewał się z mandarynami bez pomocy tłumacza, czym zyskał duże uznanie. W kraju, w którym cesarz zatrudniał kilkaset osób z zadaniem przewidywania ruchu ciał niebieskich i układania kalendarza, znajomość astronomii była atutem. Ricci szybko udowodnił swą przewagę nad miejscowymi. Nic więc dziwnego, iż zyskał sławę geniusza i od 1589 roku nauczał matematyki i astronomii. Okazał się też Ricci znakomitym wykonawcą strategii ojca Vaglianiego, polegającej na budzeniu zainteresowania Chińczyków, by w końcu, ostrożnie i stopniowo, pozyskać ich dla nowej wiary. Właśnie z taką myślą zabrał ze sobą mapy oraz „dzwoniące samoczynnie dzwonki, jakich w Chinach nigdy nie widziano”. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Wkrótce pozwolono mu stworzyć jezuicką kolonię w pobliżu Kantonu, a w roku 1601 – rzecz dotąd nie do pomyślenia – uzyskał wstęp na cesarski dwór. W ten właśnie sposób do Państwa Środka dotarł jeden z najwymyślniejszych wynalazków europejskiego średniowiecza: mechaniczny zegar.

Pozostało 91% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem