Św. Augustyn pisał zaś, że chłopi w Numidii nazywają siebie Kananejczykami. Ciekawe, bo w południowym Maroku tamtejsi Żydzi mówili do niedawna, że przybyli tu podczas pościgu biblijnego Abnera za Filistynami. Dociekali też inni, czy Berberowie nie są aby potomkami Medów, Persów bądź Ormian. Był pomysł, że pochodzą od plemion arabskich z Jemenu. W XIX wieku dwaj Francuzi z Algierii głosili z kolei teorię, że Berberowie to… Gallowie, bo jakieś nagrobki wydały im się w stylu Druidów, no i trafiali się wśród miejscowych blondyni z błękitnymi oczami. Była nawet hipoteza, że to tajemniczy lud z Atlantydy. Tu od razu zapalały się oczka różnym klonom i klonikom von Dänikena. Zachowane inskrypcje libijskie nie dają się jednak odcyfrować i trudno orzec, czy mają coś wspólnego ze współczesnymi dialektami berberyjskimi, czy nie. Niełatwy orzech do zgryzienia.

Berberowie nie żyli w izolacji. Do Maghrebu przychodzili też inni: handlowali, podbijali, zakładali państwa i znikali. Po Kartagińczykach pozostały gaje oliwne i prochy spalonych w ofierze dzieci, a resztki zrównanej z ziemią przez Rzymian punickiej metropolii krzyczą dziś w Archeologicznym Muzeum Kartaginy pod Tunisem. Słaby to krzyk, co prawda, ledwo słyszalny – trochę monet, amfor, klejnotów i posążki krwiożerczej bogini Tanit.

Rzymianie, bezlitośni kaci Kartaginy, potrafili jednak nie tylko burzyć, ale także budować. I to jak! Wspaniałe akwedukty, termy i mozaiki poruszają wyobraźnię turystów. Ale nawet panowanie wielkiego Rzymu nie było wieczne. A potem było już znacznie gorzej. Po ariańskich Wandalach została głównie czarna legenda, utrwalona przez katolickich biskupów wieszających psy na germańskich „heretykach”, a po Bizantyńczykach zachowało się bardzo niewiele – nieliczne fragmenty mozaik, mury fortów. Spadkobiercy Rzymian, zagnani tu wiatrem historii jak niegdyś Eneasz burzą, chciwi nowych łupów i przygód, nie zagrzali długo miejsca.

Aż w końcu przyszli Arabowie i prawie pół wieku podbijali „perfidny Maghreb”, męcząc się z przeklętymi Berberami i strasznymi górami, których bały się wielbłądy. Opór stawiały półkoczownicze plemiona berberyjskich górali: Hawwara, Nefzawa i Dżerawa, zjednoczone pod wodzą chrześcijanina Kosejli, do których przyłączyły się niedobitki bizantyńskich garnizonów. W 681 roku, gdy arabski wódz Okba ibn Nafi wraz ze swymi ludźmi powracał z rozpoznania w Mauretanii (dzisiejsze Maroko i zachodnia Algieria), pod Biskrą w Numidii zaskoczył go oddział Kosejli. Arabski oddział został wycięty w pień.