Julian dostarczył Tarikowi cztery okręty, po czym wraz z jego ludźmi przepłynął na drugą stronę wąskiej cieśniny łączącej Europę z Afryką, do skalistego miejsca, gdzie dziś leży Gibraltar (od Dżabal Tarik – „Góra Tarika”), a które starożytni nazywali Słupami Herkulesa. U podnóża góry leżała osada Carteya. Miejscowi myśleli, że płyną do nich kupcy i nie czuli się zagrożeni. Tarik wysłał niewielki oddział pod dowództwem Abd al Malika z arabskiego plemienia Moafir, jednego z nielicznych Arabów w swoich szeregach, a ten zdobył osadę. Po czym wojsko Tarika ruszyło w stronę Jerez. Wszystko brzmi mało wiarygodnie: 7 tys. ludzi na zaledwie czterech statkach? Chyba że były to jakieś czarodziejskie okręty… Po drodze Tarik miał zostawić na jakiejś wyspie niewolnicę Umm-Hakim z częścią oddziałów. Mieszkali na niej hodowcy winorośli, których ludzie Tarika wzięli do niewoli, a jednego zabili, poćwiartowali i ugotowali w kotle razem z mięsem zwierząt. Reszta jeńców ponoć patrzyła na to z przerażeniem. Żołnierze Tarika wyrzucili szczątki człowieka z garnka i zjedli tylko zwierzęce, ale towarzysze nieszczęśnika tego nie zauważyli i byli przekonani, że przybysze jedzą ludzkie mięso. I taka wieść rozeszła się potem po Andaluzji. Wyspę nazwano później Umm-Hakim na cześć owej niewolnicy. Oj, bajanie, bajanie… Albo przemyślana strategia prewencyjnego siania popłochu…

Tymczasem Roderyk dowiedział się o napaści i wyruszył z 25-tysięcznym wojskiem na południe (niektórzy pisali, że miał nawet 100 tys. ludzi!). Liczył, że łatwo upora się ze zgrają łupieżców z Afryki. Towarzyszyli mu ponoć bracia i synowie zamordowanego Wittizy, którzy nie życzyli dobrze królowi. Zapewne chcieli, żeby zginął w bitwie, ostrząc sobie zęby na tron i koronę.