Kiedy pojawił się zawód kucharza, to – jak w każdym rzemiośle – uczniowie uczyli się bezpośrednio od mistrzów. Dopiero rozpowszechnienie druku umożliwiło kulinarne samouctwo.
Jednak książki kucharskie jako takie istniały już w starożytności. Mówią one sporo o ówczesnych jadłospisach i obyczajach, trudno jednak praktycznie wykorzystać zawarte w nich przepisy. Oto jak w początkach naszej ery sławny Apicjusz w swym „De re coquinaria” („O sztuce kulinarnej”) formułuje receptę na nadziewane prosię: „Wyciągniesz wnętrzności przez gardło, zwiążesz przy szyi. Przed upieczeniem natniesz skórę tuż przy uchu. Farszem a la Terencjusz wypełnisz pęcherz wołowy i do jego zakończenia przywiążesz rurkę sporządzoną z dudki ptasiego pióra, przez którą wstrzykniesz do ucha tyle farszu, ile się zmieści”.
W średniowieczu receptury spisywali głównie mnisi. Dopiero wynalazek Gutenberga umożliwił rozpowszechnianie wiedzy kulinarnej drukiem. Wiele czasu musiało jednak upłynąć, żeby wykształciła się odpowiednia forma literacka, która umożliwiła jasne i czytelne wyjaśnienie odpowiednich technik.
Oto przykład przepisu zawartego w „Compendium ferculorum albo zebranie potraw”, pierwszej książce kucharskiej w języku polskim autorstwa Stanisława Czernieckiego, kuchmistrza księcia Aleksandra Michała Lubomirskiego na zamku w Łańcucie, wydanej w 1682 roku w Krakowie: „Weźmi kapłona żywego, nalej mu lejkiem w gardło octu winnego, a zawiąż, a zawieś przez godzin 5, oskub pięknie, ochędoż, upiecz zwyczajnie, albo nagotuj jako chcesz”. Niełatwo na tej podstawie procedować z drobiem, ale jednak książka musiała być dość znana, skoro wznawiano ją wielokrotnie, aż do XIX wieku.
Następny polski szlagier kulinarny, „Kucharz doskonały pożyteczny dla zatrudniających się gospodarstwem”, pióra Wojciecha Wincentego Wielądki, ukazał się w 1783 roku. To właśnie według tej książki prowadzono kuchnię w Soplicowie: