Lotaryńczyk ze swymi ludźmi rzucił się w wir walki, odzyskał tabory i gdy wydawało się, że prowadzi niemieckich wojowników do zwycięstwa, legł ugodzony węgierską strzałą.
W tym krytycznym momencie do decydującego natarcia ruszył hufiec saski z Ottonem I na czele. Król w lewej ręce dzierżył świętą włócznię, w prawej zaś miecz. Węgrzy, którzy nie mieli już rezerw, rzucili się do ucieczki. Widukind pisze, że co dzielniejsi wojownicy próbowali stawiać opór, ale na widok uciekających współtowarzyszy opuściła ich wola walki i zostali wybici.
Niektórzy, mający wyczerpane konie, schronili się w sąsiedniej wiosce, gdzie zostali otoczeni, a następnie spaleni żywcem w zabudowaniach. Inni próbowali uciekać przez Lech, ale wysoka skarpa na drugim brzegu uniemożliwiła im wydostanie się z rzeki, której wartki nurt porywał jeźdźców i konie (późniejsze przekazy donoszą o powodziowej fali, która porywała węgierskich niedobitków).
Jeszcze tego samego dnia wojska Ottona I zdobyły obóz węgierski w Gunzenlee, odebrały łupy i uwolniły jeńców. Przez dwa kolejne dni ścigano i likwidowano resztki rozproszonej armii węgierskiej. Jak pisał kronikarz, „nikt albo niewielu uszło przed zagładą”. Z kolei Otto von Freising zanotował, że jedynie siedmiu Węgrów zobaczyło swoją ojczyznę, co jest przesadą.
W każdym razie do niewoli dostali się książęta Bulcsú, Lél i Súr. Pojmani przez księcia bawarskiego Henryka, zostali następnie powieszeni na wysokiej szubienicy przed wschodnią bramą w Ratyzbonie. Wieść o tej egzekucji wstrząsnęła Węgrami. Według ich pogańskich wierzeń straceni wodzowie musieli po śmierci służyć swoim oprawcom. A pochowani bez należnych ceremonii pogrzebowych, mogli nękać żywych jako upiory. Ta świadomość odebrała innym węgierskim książętom ochotę do podejmowania nowych wypraw łupieżczych.