Marina, Marina, Marina

Z dwóch największych XVI-wiecznych konkwistadorów hiszpańskich Hernán Cortés wydaje mi się sympatyczniejszy.

Publikacja: 29.04.2008 13:13

Marina, Marina, Marina

Foto: Rzeczpospolita

Wiem, równi są w okrucieństwie, zdzierstwie i fanatycznej wierze oraz desperackiej odwadze. Czyny obu są wprost niesłychane, niewiarygodne: jakby nieurodzajna Hiszpania wypluła na Nowy Świat ludzi z żelaza, a czoła ich były miedziane. Obaj byli też wybrańcami bogów. Bóg chrześcijan wspomagał ich na równi z bóstwami prekolumbijskimi; Quatzalcoatlem i Virakochą. Cortés i Pizarro – bracia w niewiarygodnym szczęściu, krwi i złocie.

Ale jest pewna różnica, bo Cortés, mimo wszystkich zbrodni wciąż usiłuje pozostać hidalgiem-dżentelmenem; Pizarro zawsze jest żołdakiem wręcz modelowym – od pięt do czuba. Zdobywca Meksyku miał jednak jakiś szlif i polor, studiował ze trzy lata na sławnym uniwersytecie w Salamance. O ile wiem, studentem był raczej marnym, wyobrażam sobie, że jak wielu scholarom wszystkich czasów bliższe mu były rozmaite swobody i radości życia studenckiego, niźli ślepienie w kąciku nad książeczką. Musiał mieć też pociąg do awanturniczych romansów, skoro (bodajże w roku 1502) był łaskaw – w najlepszym stylu brawurowych kochanków – wspiąć się na mur od ogrodu oddzielający renomowany pensjonat dla dobrze urodzonych panien od reszty Madrytu.

Z tego muru efektownie spadł, łamiąc sobie nogę. A miał realną szansę na zaciągnięcie się pod banderę wielkiego Kolumba, który ruszał właśnie na swą czwartą wyprawę. Wyobraźmy sobie: eskadra Kolumba podnosi kotwice, rozwiewają się flagi na masztach okrętów, nadzieja na złoto Nowego Świata wstępuje w serca wszystkich załóg. Płyniemy nareszcie! A przyszły zdobywca azteckich skarbów leży – za przeproszeniem – z nogą na wyciągu... Musiał zdrowo zgrzytać zębami.

Zamiłowanie do romansów nie opuściło Cortésa w Nowym Świecie, skoro na kilka lat związał się tam z Indianką, którą Hiszpanie zwali Dona Marina. Jeśli wierzyć Bernalowi Díazowi del Castillo, świetnemu kronikarzowi konkwisty, dziewczyna musiała być piękna i nieszczęśliwa. Kryje się za tym jakaś ponura tragedia, bo ta rdzenna pono aztecka księżniczka została wcześnie sprzedana przez matkę wrogim Tabaskanom. Marina miała powody, by nienawidzić.

U boku Cortésa, do którego się miłośnie przywiązała, będzie też pełnić funkcję tłumaczki i – jak powiadają niektórzy – swego rodzaju instruktora w zakresie rozmaitych układów pomiędzy plemionami XVI-wiecznego Meksyku. Mogło to mieć pewne znaczenie: przecież Cortés szedł na Tenochitlan w sojuszu z nienawidzącymi Azteków Tabaskanami i Tlaskalanami.

Cortésowi, poza bogami, bronią palną, dziwnymi zwierzętami, które potrafiły unieść na grzbietach ciężkozbrojnych jeźdźców, pomagały więc jeszcze inne wielkie siły: kobieca miłość i kobieca nienawiść. Za ich sprawą meksykańska epopeja Cortésa zmienia się w wielki szekspirowski dramat, w wielką literaturę mocno podszytą tradycją antyczną. Może to tylko bajka, ale tak bardzo chce się w nią wierzyć.

Oczywiście, ta historia, jak to historia wielkiego romansu, nie mogła skończyć się happy endem. W roku 1525 Cortés po prostu wydał Donę Marinę za innego Hiszpana, niejakiego Juana Xamarillo. Na do widzenia dał jej w posagu wielki szmat ziemi... I tak to właśnie w życiu bywa. Co z nią się działo dalej, nie wiemy: czy tęskniła po Zdobywcy, czy wreszcie znalazła spokojne szczęście w ramionach rycerza Juana? I czy choć trochę płakała nad nieszczęsnym losem swych rodaków?

Wiem, równi są w okrucieństwie, zdzierstwie i fanatycznej wierze oraz desperackiej odwadze. Czyny obu są wprost niesłychane, niewiarygodne: jakby nieurodzajna Hiszpania wypluła na Nowy Świat ludzi z żelaza, a czoła ich były miedziane. Obaj byli też wybrańcami bogów. Bóg chrześcijan wspomagał ich na równi z bóstwami prekolumbijskimi; Quatzalcoatlem i Virakochą. Cortés i Pizarro – bracia w niewiarygodnym szczęściu, krwi i złocie.

Ale jest pewna różnica, bo Cortés, mimo wszystkich zbrodni wciąż usiłuje pozostać hidalgiem-dżentelmenem; Pizarro zawsze jest żołdakiem wręcz modelowym – od pięt do czuba. Zdobywca Meksyku miał jednak jakiś szlif i polor, studiował ze trzy lata na sławnym uniwersytecie w Salamance. O ile wiem, studentem był raczej marnym, wyobrażam sobie, że jak wielu scholarom wszystkich czasów bliższe mu były rozmaite swobody i radości życia studenckiego, niźli ślepienie w kąciku nad książeczką. Musiał mieć też pociąg do awanturniczych romansów, skoro (bodajże w roku 1502) był łaskaw – w najlepszym stylu brawurowych kochanków – wspiąć się na mur od ogrodu oddzielający renomowany pensjonat dla dobrze urodzonych panien od reszty Madrytu.

Historia
Co naprawdę ustalono na konferencji w Jałcie
Historia
Ten mały Biały Dom. Co kryje się pod siedzibą prezydenta USA?
Historia
Most powietrzny Alaska–Syberia. Jak Amerykanie dostarczyli Sowietom samoloty
Historia
Dlaczego we Francji zakazano publicznych egzekucji
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Historia
Tolek Banan i esbecy
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń