Z czasem technika ta została wyparta przez prostsze i mniej czasochłonne metody. Warto jednak o niej sobie przypomnieć, bo niejako ubocznym efektem peklowania jest specyficzny, nieosiągalny innymi sposobami smak i znakomita konsystencja.Kto wynalazł peklowanie, nie sposób dociec, ale nieprzypadkowo właśnie w żydowskiej kuchni technika ta była tak ceniona. Rzecz w tym, że preferowana przez koszerną kuchnię wołowina w naszej części świata jest mięsem dość twardym, a co więcej, ponieważ koszerowanie jej nie może przekroczyć siedemdziesięciu dwóch godzin, tym bardziej jest twarda, jako że nie ma dość czasu, by skruszeć na powietrzu. Natomiast peklowanie czyni ją fantastycznie kruchą.
Pekelflajsz stał się jednym ze sztandarowych dań żydowskiej kuchni. Pretensje do peklowanej wołowiny zgłaszają także Irlandczycy, którzy w połączeniu z duszoną kapustą zajadają się nią w dzień świętego Patryka. Historyczne źródła wskazują jednak, że jest to obyczaj wypracowany przez irlandzkich emigrantów w Nowym Jorku, na Lower East Side, pod koniec XIX wieku, a konkretnie zapożyczony od sąsiadujących z nimi na Wschodnim Wybrzeżu wspólnot żydowskich.
Po angielsku pekelflajsz nazywa się corned beef. Niejednemu z nas może się to kojarzyć jedynie z dość paskudną mielonką w puszce (starsi pamiętają, że była to przez lata najpopularniejsza, bo i najtańsza, a czasami też w ogóle jedyna dostępna w sklepach mięsna konserwa). Tymczasem corned beef wykonany metodą domową może być ozdobą półmiska najwykwintniejszych mięs. Namawiam kucharzy amatorów na tę odrobinę wysiłku, zwłaszcza że wcale nie jest to trudne, a saletrę można dziś bez kłopotu kupić w większości sklepów spożywczych.
2 kilo udźca wołowego
1 marchew