Po prawdzie to nie wiem, komu kibicować na Kulikowym Polu: oddziałom Mamaja czy zastępom Dymitra Dońskiego. „Mamajopodobni” już odegrali w historii Polski dość upiorną rolę, natomiast duchowym spadkobiercom kniazia Dymitra jakoś zawdzięczamy rozbiory Polski. Najchętniej postawiłbym na ciągnące na odsiecz Mamajowi hufce Jagiełly, niestety, chyba zbyt skąpe, aby pobić mocno wykrwawionego zwycięzcę. Batalia na Kulikowym Polu nie przesądziła zresztą o usunięciu Tatarów z Rusi – niedługo potem skośnoocy wojownicy spalą Moskwę.
Jednakże padł tam ważny mit z gatunku obezwładniających: oto Tatarów też da się pobić.
I to jak! Runęła ważna bariera psychologiczna: w tym sensie Kulikowe Pole przypomina trochę nasze Płowce.Z innej trochę beczki:
można tylko podziwiać logistyczno-organizacyjną sprawność księcia Dymitra, który potrafił ściągnąć kontyngenty wojskowe z rozległych terenów Rusi. Ale czy to tylko sprawność organizacyjna? A może pod hełmami wojów Dymitra zaczyna kiełkować jakaś wątła roślinka patriotyzmu. A przynajmniej solidarnej nienawiści do butnego najeźdźcy.
Tak czy inaczej, zwycięstwo Rusi na Kulikowym Polu zostało skonsumowane przez imperium rosyjskie, a potem przez imperium sowieckie, stając w szeregu największych czynów bojowych Rusi-Rosji, bo przecież o taką zbitkę chodziło. Obok witeziów z Kulikowego Pola stanęli tu woje znad jeziora Pejpus, no i oczywiście srogie figury pogromców Polaków w 1612 roku – Minina i Pożarskiego. Na szczęście Dymitra Dońskiego chyba nie da się przerobić na figurę antypolską.