Pierwszy dzień w Auschwitz. Rozpoczyna się trwająca ponad dwa i pół roku misja, która choć w efekcie nie osiągnie swojego podstawowego celu – wywołania zbrojnego buntu, przejęcia obozu, oswobodzenia więźniów i co za tym idzie – likwidacji najważniejszych z miejscowych oprawców, to jednak od strony niesienia czysto ludzkiej pomocy i zwrócenia uwagi świata na zbrodnie w obozie, będzie miała kapitalne znaczenie.
Do Auschwitz dostać się łatwo – ale dla większości wyjście stamtąd odbywa się poprzez krematoryjny komin. Zaś w czasie pobytu – nieustanna walka o przetrwanie. Umrzeć można na wiele sposobów – z wyziębienia, wyczerpania, ciosu kapo-sadysty. A Pilecki ma nie tylko przetrwać i w miarę możliwości potem uciec – zamierza jeszcze prowadzić działania wywiadowcze w środowisku pełnym konfidentów czy osób nieostrożnych, przy zerowych szansach na ukrycie się, kamuflaż.
Z części tych faktów rotmistrz zdaje sobie sprawę dopiero po przejściu pod znanym na całym świecie hasłem, gdy widzi pierwsze szaleńcze mordy i znęcanie się na placu apelowym. „Ach więc zamknęli nas w zakładzie dla obłąkanych – przemknęła myśl. Co za podłość – rozumowałem jeszcze kategoriami ziemi.... Jakże naiwnie, hen tam w Warszawie podchodziliśmy do sprawy Polaków wywożonych do obozów. Tu nie potrzeba było mieć żadnej sprawy politycznej, żeby zginąć. Zabijano pierwszego z brzegu”. Pierwsze zadanie: Przetrwać.
Pilecki, numer 4859, umieszczony zostaje na bloku 17a (potem 25). Początkowo, z nadania blokowego „Krwawego Alojza”, też więźnia, niemieckiego komunisty, zostaje tzw. sztubowym (sprzątającym). Inicjacja odbywa się w typowy dla tego miejsca sposób. „Los chciał, że wybrał mnie i paru innych. Kazał ustawić się rzędem pod ścianą. Zrobić w tył zwrot i nachylić się. Wlał drągiem z całej siły każdemu po pięć uderzeń w miejsce podobno do tego przeznaczone. Trzeba było mocno zęby zacisnąć, żeby nie wydarł się jęk”. Pilecki w opinii blokowego jest jednak zbyt łagodny, zostaje zatem wyrzucony do pracy fizycznej na powietrzu: do budowy krematorium, wożenia żwiru, prac rolnych, rozładunku pociągów, do niszczącej organizm pozbawiony kalorii bezwzględnej „gimnastyki”. Wszystko to podczas chłodnej jesieni, w cienkim pasiaku, niewygodnych drewniakach, bez skarpetek i ciepłego nakrycia głowy. W ten sposób wykańcza się tysiące.
Strategia przetrwania polega teraz na umiejętnym dekowaniu się, unikaniu wzroku kapo, prześlizgiwaniu do komand, gdzie kapo czy też zastępujący go vorarbeiter jest mniej dokuczliwy, a może nawet pomocny lub związany z konspiracją. Imaniu się zajęć, które dadzą choć kilka dni pracy w pomieszczeniu. Takie przypadkowo zdarza się Pileckiemu w pierwszych tygodniach obozu. Na terenie miasta dołącza do grupy więźniów budujących piec, choć o pracy zduna nie ma bladego pojęcia. Aby uniknąć potem konsekwencji fuszerki, dzięki pomocy związanego już z siatką obozowego ruchu oporu kpt. Michała Romanowicza, pełniącego funkcję vorarbeitera, dostaje się do jego „dwudziestki” burzącej okoliczne domki. Tu jednak znowu praca na powietrzu, w zimnie i przeszywającej wilgoci. „Michał stał na straży i pilnie obserwował. Gdy jakiś esesman lub kapo był gdzieś w bliskiej odległości, wtedy natychmiast sunęła para kolegów z niszami, kilofy uderzały raźniej w cement fundamentów”.