Przed bitwą – chaos u krzyżowców i turecka dyscyplina

Nie zadbano, by zabezpieczyć miejsce postoju choćby prowizorycznymi umocnieniami

Publikacja: 23.05.2008 08:31

Serbski książę Stefan Lazarevič, sojusznik sułtana, według malowidła z XV w.

Serbski książę Stefan Lazarevič, sojusznik sułtana, według malowidła z XV w.

Foto: Bridgeman Art Library, ARCHIWUM „MÓWIĄ WIEKI”

Dopiero teraz zaczęły się gorączkowe narady wodzów krzyżowców na temat ustawienia wojsk przed bitwą. Król Zygmunt forsował rozmieszczenie ich w dwóch rzutach: w pierwszym mieli się znaleźć Wołosi Mirczy oraz Węgrzy, mający już doświadczenie w walce z Turkami, a w drugim – hufiec francuski i pozostałe kontyngenty. Plan Luksemburczyka został jednak odrzucony przez Francuzów. Najprawdopodobniej poszło o prestiż – rycerstwo francuskie nie chciało się bezczynnie przyglądać, jak Węgrzy rozbijają wojska sułtana i okrywają się chwałą zwycięzców. W każdym razie narady skończyły się najgorzej jak mogły – bez konkluzji. Dowódcy wrócili nad ranem do swoich oddziałów bez jakiegokolwiek planu na następny dzień. W sytuacji, gdy zbliżał się bój z przeciwnikiem tak doświadczonym, wyszkolonym i zdyscyplinowanym jak Turcy, można mówić wręcz o samobójczym zaniechaniu.

Paraliż decyzyjny doprowadził do tego, że rankiem 25 września bezsilny Zygmunt Luksemburski patrzył, jak wojsko francuskie opuszcza obozowisko i rusza w stronę Turków. Rycerstwo francuskie ustawiło się w szyk bojowy zwany en haye – w długiej linii, w pewnej odległości między sobą. Po polsku taki szyk nazywał się w płot. Za plecami ciężkozbrojnego rycerza stał jego poczet, czyli giermkowie i słudzy. Przyjmuje się, że francuska pierwsza linia liczyła najwyżej 300 rycerzy.

Widząc, co się dzieje, Luksemburczyk w pośpiechu wyprowadził w pole oddziały, które pozostały pod jego rozkazami. Dysponował ok. 4 tys. ludzi. W centrum stanęło rycerstwo zachodnioeuropejskie pod wodzą króla, na lewym skrzydle Wołosi, a na prawym Węgrzy. Siły Luksemburczyka również ustawiły się w szyku „en haye” – pierwszy szereg tworzyło ok. 600 rycerzy. Część rycerstwa została w drugiej linii, przemieszana z pocztami rycerzy pierwszego szeregu. To zgromadzenie całości sił w jednym oddziale, niewydzielenie jakiegokolwiek odwodu, a do tego zepchnięcie do tyłu części głównej siły uderzeniowej krzyżowców, jaką było rycerstwo, świadczy jak najgorzej o królu węgierskim jako dowódcy. Wydaje się, że takie, a nie inne ustawienie wojsk było nie tyle wynikiem świadomych i przemyślanych decyzji, ile efektem przypadku i pośpiechu.

W obozowisku Francuzi zostawili ok. 300 ludzi. Do obrony swego obozu Zygmunt wydzielił aż blisko 2 tys. zbrojnych. Trudno zresztą mówić tu o obozach. Przez kilkanaście dni oblężenia nie zadbano, by zabezpieczyć miejsce postoju choćby prowizorycznymi umocnieniami, które mogłyby dać schronienie i możliwość stawiania dalszego oporu rozbitym lub wycofującym się z pola bitwy wojskom.

W sumie w pole wyszło ok. 5,5 tys. krzyżowców. To, jak na realia średniowieczne, liczba poważna, dająca zręcznemu dowódcy szansę na odniesienie poważnych sukcesów. Jednakże przed bitwą, jak też w jej trakcie, nie doszło do kontaktów między francuskim oddziałem a siłami Zygmunta. Nie było żadnej wymiany informacji, a tym bardziej prób współdziałania.

Zupełnie inaczej przygotowania do starcia przebiegały po stronie tureckiej. Bajazyt sprawnie podzielił swe siły na cztery oddziały. Nieregularna lekka jazda stanęła przed głównymi siłami tureckimi. Za nią na zboczu wzgórza zamykającego dolinę zajęli pozycje janczarzy, umocniwszy stanowiska palisadą i wilczymi dołami. Po drugiej, niewidocznej z doliny, stronie wzgórza rozlokowały się siły główne sułtana, czyli sipahowie, pod jego osobistym dowództwem. Wreszcie czwarty oddział złożony z posiłków księcia serbskiego Stefana Lazarevicia stanął na lewym skrzydle janczarów.

Koncepcja bitwy przyjęta przez sułtana zakładała najpierw uderzenie lekką jazdą na pozycje krzyżowców i jej szybki odwrót. Manewr ten miał rozpoznać siły nieprzyjaciela i skłonić je do kontrataku – wprost w janczarską pułapkę. Wtedy rozstrzygające uderzenie miała przeprowadzić jazda turecka. Serbowie mogli zaś uderzyć w bok szturmującego pozycje janczarów nieprzyjaciela, jak i pełnić rolę odwodu. W sumie sułtan dysponował ok. 15 tys. ludzi, co oznaczało, że miał trzykrotną przewagę w polu. Stało się tak, bo w przeciwieństwie do Zygmunta nie rozproszył sił do obsadzania twierdz i obozów, które w razie klęski na polu bitwy i tak nie odegrałyby żadnej roli.

Dopiero teraz zaczęły się gorączkowe narady wodzów krzyżowców na temat ustawienia wojsk przed bitwą. Król Zygmunt forsował rozmieszczenie ich w dwóch rzutach: w pierwszym mieli się znaleźć Wołosi Mirczy oraz Węgrzy, mający już doświadczenie w walce z Turkami, a w drugim – hufiec francuski i pozostałe kontyngenty. Plan Luksemburczyka został jednak odrzucony przez Francuzów. Najprawdopodobniej poszło o prestiż – rycerstwo francuskie nie chciało się bezczynnie przyglądać, jak Węgrzy rozbijają wojska sułtana i okrywają się chwałą zwycięzców. W każdym razie narady skończyły się najgorzej jak mogły – bez konkluzji. Dowódcy wrócili nad ranem do swoich oddziałów bez jakiegokolwiek planu na następny dzień. W sytuacji, gdy zbliżał się bój z przeciwnikiem tak doświadczonym, wyszkolonym i zdyscyplinowanym jak Turcy, można mówić wręcz o samobójczym zaniechaniu.

Historia
Krzysztof Kowalski: Heroizm zdegradowany
Historia
Cel nadrzędny: przetrwanie narodu
Historia
Zaprzeczał zbrodniom nazistów. Prokurator skierował akt oskarżenia
Historia
Krzysztof Kowalski: Kurz igrzysk paraolimpijskich opadł. Jak w przeszłości traktowano osoby niepełnosprawne
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia
Kim byli pierwsi polscy partyzanci?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska