Dopiero teraz zaczęły się gorączkowe narady wodzów krzyżowców na temat ustawienia wojsk przed bitwą. Król Zygmunt forsował rozmieszczenie ich w dwóch rzutach: w pierwszym mieli się znaleźć Wołosi Mirczy oraz Węgrzy, mający już doświadczenie w walce z Turkami, a w drugim – hufiec francuski i pozostałe kontyngenty. Plan Luksemburczyka został jednak odrzucony przez Francuzów. Najprawdopodobniej poszło o prestiż – rycerstwo francuskie nie chciało się bezczynnie przyglądać, jak Węgrzy rozbijają wojska sułtana i okrywają się chwałą zwycięzców. W każdym razie narady skończyły się najgorzej jak mogły – bez konkluzji. Dowódcy wrócili nad ranem do swoich oddziałów bez jakiegokolwiek planu na następny dzień. W sytuacji, gdy zbliżał się bój z przeciwnikiem tak doświadczonym, wyszkolonym i zdyscyplinowanym jak Turcy, można mówić wręcz o samobójczym zaniechaniu.
Paraliż decyzyjny doprowadził do tego, że rankiem 25 września bezsilny Zygmunt Luksemburski patrzył, jak wojsko francuskie opuszcza obozowisko i rusza w stronę Turków. Rycerstwo francuskie ustawiło się w szyk bojowy zwany en haye – w długiej linii, w pewnej odległości między sobą. Po polsku taki szyk nazywał się w płot. Za plecami ciężkozbrojnego rycerza stał jego poczet, czyli giermkowie i słudzy. Przyjmuje się, że francuska pierwsza linia liczyła najwyżej 300 rycerzy.
Widząc, co się dzieje, Luksemburczyk w pośpiechu wyprowadził w pole oddziały, które pozostały pod jego rozkazami. Dysponował ok. 4 tys. ludzi. W centrum stanęło rycerstwo zachodnioeuropejskie pod wodzą króla, na lewym skrzydle Wołosi, a na prawym Węgrzy. Siły Luksemburczyka również ustawiły się w szyku „en haye” – pierwszy szereg tworzyło ok. 600 rycerzy. Część rycerstwa została w drugiej linii, przemieszana z pocztami rycerzy pierwszego szeregu. To zgromadzenie całości sił w jednym oddziale, niewydzielenie jakiegokolwiek odwodu, a do tego zepchnięcie do tyłu części głównej siły uderzeniowej krzyżowców, jaką było rycerstwo, świadczy jak najgorzej o królu węgierskim jako dowódcy. Wydaje się, że takie, a nie inne ustawienie wojsk było nie tyle wynikiem świadomych i przemyślanych decyzji, ile efektem przypadku i pośpiechu.
W obozowisku Francuzi zostawili ok. 300 ludzi. Do obrony swego obozu Zygmunt wydzielił aż blisko 2 tys. zbrojnych. Trudno zresztą mówić tu o obozach. Przez kilkanaście dni oblężenia nie zadbano, by zabezpieczyć miejsce postoju choćby prowizorycznymi umocnieniami, które mogłyby dać schronienie i możliwość stawiania dalszego oporu rozbitym lub wycofującym się z pola bitwy wojskom.
W sumie w pole wyszło ok. 5,5 tys. krzyżowców. To, jak na realia średniowieczne, liczba poważna, dająca zręcznemu dowódcy szansę na odniesienie poważnych sukcesów. Jednakże przed bitwą, jak też w jej trakcie, nie doszło do kontaktów między francuskim oddziałem a siłami Zygmunta. Nie było żadnej wymiany informacji, a tym bardziej prób współdziałania.