Zepchnięta dotychczas na margines węgierska partia wojny z kardynałem Cezarinim na czele zyskała potężny argument za zerwaniem pokoju i uderzeniem na Turków. Po kilku dniach presji ze strony papieskiego legata król Władysław uznał argument, że słowo dane pogańskiemu wrogowi chrześcijaństwa nie jest wiążące. Cezarini wystawił nawet królowi do-kument stwierdzający nieważność przysięgi. Jagiellończyk zaś 4 sierpnia wydał tzw. manifest szegedyński, w którym oświadczył, że będzie kontynuował zbożne dzieło walki z Turkami.

Przygotowania do nowej wyprawy na południe przebiegały niemrawo. Węgrzy, którzy mieli być jej główną siłą, nie spieszyli się na wezwanie królewskie. Zapewne część z nich uważała odrzucenie układu z Adrianopola za poważny błąd. Również z Zachodu przybyło bardzo niewiele pocztów rycerskich. Podobnie było z rycerstwem polskim. Podstawową siłą były znów wojska siedmiogrodzkie Hunyadiego oraz chorągiew nadworna króla. Spore oddziały przyprowadzili węgierscy magnaci i biskupi. W sumie pod rozkazami Hunyadiego, faktycznego dowódcy (pro forma wodzem był król), pozostawało ok. 16 tys. ludzi. Armia wyruszyła w pole dopiero w połowie września.

Po sforsowaniu Dunaju ruszyła jego brzegiem. Wodzowie nie byli w stanie zaprowadzić dyscypliny w oddziałach. Na porządku dziennym były gwałty, rabunki i mordy, których ofiarami padała miejscowa ludność. Krzyżowcy stanęli też pod Nikopolis, gdzie niegdyś rozbita została armia Zygmunta Luksemburczyka. Nie zdecydowali się na szturm warowni i ograniczyli się do spalenia położonego u stóp zamku miasta. Pod Nikopolis do krucjaty przyłączyły się czterotysięczne posiłki wołoskie. Dzięki nim siły krzyżowców wzrosły do 20 tys. ludzi.

Wyprawa poruszała się bardzo powoli, tracąc cenny czas na obleganie i zdobywanie pomniejszych twierdz i warowni. Wreszcie do króla dotarła szokująca wiadomość – Murad na czele swej armii przeprawił się przez Bosfor dzięki sprytnemu manewrowi neutralizującemu chrześcijańską blokadę. Władysław, zdając sobie sprawę, że w walnej bitwie jego szczupłe siły nie mają większych szans, po naradzie z dowódcami podjął decyzję o marszu w stronę Morza Czarnego. Wszyscy liczyli, że pojawi się flota krucjatowa i z jej pomocą uda się ewakuacja.

Gdy 9 listopada armia stanęła nieopodal Warny, okazało się, że nikt na nią nie czeka. Nie było też mowy o odwrocie – szlak został zablokowany przez wojska tureckie. Bitwa była więc nieunikniona.