Zmienili to Prusacy, którzy – trzeba pamiętać – po 1795 roku zajmowali też centrum Polski wraz z Warszawą. Tu właśnie dotarł w 1803 roku urzędnik króla pruskiego, niejaki Ernst Theodor Amadeus Hoffmann, który – nie wysilając się zbytnio – nazwał naszego Jakuba, w najprostszym tłumaczeniu na niemiecki, Levinsohnem.
Kariera owego Hoffmanna całkowicie nie licowała z powagą państwa pruskiego. Z Królewca przez Głogów i Poznań trafił za karę do Płocka. Zesłano go tam, bo rysował karykatury przełożonych. Zamiłowanie do żartów nie opuściło go w Warszawie, gdzie właśnie powierzono mu obowiązek wymyślenia nazwisk dla tysięcy polskich Żydów. Urzędował, zdaje się, na Freta. Dodawanie „Sohn” (syn) do imienia ojca prędko go znudziło i zaczął mnożyć jabłonie i jodły (Apfelbaumów, Tannenbaumów), złotych kowali i kamienie (Goldschmidtów, Goldsteinów), bądź kwiaty, a nawet całe pola róż (Rosenblumów, Rosenfeldów).
Radosną twórczość przerwało dopiero wkroczenie Napoleona do Warszawy. Biedny Hoffmann długo nie wiedział, co począć, i po dziesięciu latach dopiero napisał „Dziadka do orzechów”. Pisał też inne niesamowite utwory, tworząc w literaturze światowej gatunek grozy fantastycznej. Wzorował się na nim m.in. Edgar Allan Poe. Był też wziętym kompozytorem oper romantycznych oraz rysownikiem. Wielu z tych, którzy z zamiłowaniem czytają „Dziadka...” swoim dzieciom bądź słuchają skomponowanych przez wdzięcznego Offenbacha „Opowieści Hoffmanna”, nie wie, że nazwisko swe zawdzięcza temu nader dziwnemu jak na Prusaka twórcy.
Ale zostawmy anegdoty. Rozbiory zmieniły, niestety, nie tylko nazwiska. Autor tego zeszytu, nazwanego nieprzypadkowo „Raj utracony”, precyzyjnie wylicza uprawnienia, jakimi przez wieki Żydzi cieszyli się w Polsce, i które wraz z Polską zniknęły. Należał do nich przede wszystkim odrębny samorząd. Sądownictwo w sprawach dotyczących wspólnot starozakonnych, określanie wysokości podatków i innych opłat, prowadzenie wyłącznie żydowskiego szkolnictwa – to wszystko bywało kwestionowane przez nowych władców, a nawet pod przymusem znoszone.
W zaborach austriackim i pruskim usiłowano unifikować i germanizować podbite społeczności. Oznaczało to poniżenie nie tylko dla Polaków; dla Żydów także. I jeden, i drugi naród stawiał opór, a przynajmniej starał się omijać rozporządzenia zaborców. W Austrii, gdzie żyły setki tysięcy chasydów, to się udawało; w Prusach już mniej. Rosja z kolei nie ingerowała w wewnętrzne sprawy Żydów, tylko po prostu wyrzucała ich poza linię osiedlenia odgradzającą „świętą ziemię ruską”. Kiedy zaczynały się kłopoty, Żydów spotykały twarde restrykcje, a potem... pogromy.Sem Czterech Ziem przestał istnieć, jak i Polanya, gdzie po hebrajsku „mieszka Bóg”.